Kompleksy
– a cóż to za tragiczne nieporozumienie? Czy naprawdę chcemy je
mieć? Czy raczej wolelibyśmy je wyleczyć i zmienić swoje życie.
Najfajniej jest wyleczyć, ale wpierw musimy ustalić z jakimi
kompleksami mamy do czynienia. Bo są kompleksy rzeczywiste (np.
krzywe nogi) i kompleksy zwodnicze (np. okropnie wyglądam!). W pierwszym przypadku, po prostu to wiemy, a w drugim chcemy, żeby ktoś powiedział (a zazwyczaj mówi,
bo tacy już jesteśmy) – Och, przestań, nie jest tak źle, spójrz
na innych... I my, zamiast wziąć się w garść, po usłyszeniu
takiego zaprzeczenia, pomyślimy – No... w sumie, to faktycznie nie
jest tak źle. I wchodzimy na pierwszy schodek oszukiwania samego
siebie. A jest tych schodków bardzo dużo i im wyżej, tym nam
wygodniej – mamy przecież cudowną panoramę na naszą
zniekształconą osobę. I o ile z tymi pierwszymi kompleksami należy
nauczyć się żyć – nie włożymy nóg w drewniane łubki z
nadzieją, że się wyprostują, o tyle z drugimi sprawa wygląda
znacznie poważniej. No bo jak walczyć z prawdą, jeżeli ją wciąż
negujemy? Czy gdzieś dojdziemy? Raczej nie, chyba że do kolejnego
zaprzeczenia. Są też kompleksy „skrygowane” – Och, bo ja mam
straszne kompleksy – mówimy z fałszywą skromnością. – Jestem
przecież beznadziejnie gruba, prawda? I to „prawda?” sugeruje,
że naprawdę mówimy to po to, żeby ktoś nas pochwalił: –
Przestań! Sama chciałabym tak wyglądać!
Tak naprawdę, jeżeli
mamy jakiś defekt, którego się wstydzimy, to nie mówimy o nim. A
już na pewno nie do wszystkich i nie tak często. Więc co z
tymi kompleksami należy zrobić? Moim zdaniem – urwać im łeb.
Czyli, to czego zmienić nie możemy, zostawić w świętym spokoju i przestać się nad nimi rozczulać, a to, co należy zmienić – zmienić. Ciężką pracą i PRZYZNANIEM
się, że tę pracę trzeba podjąć. A kompleksy krygowane – te odwrócone komplementy? W tym przypadku sprawa jest prostsza – trzeba przestać się wdzięczyć i po prostu, po ludzku, cieszyć się z tego, że super wyglądamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz