środa, 31 lipca 2013

Złość i Gniew - wewnętrzne drogowskazy uczuć

Tyle w nas złości. Nabrzmiałej, buzującej, przeradzającej się w agresję lub w autoagresję. Czasami nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak bardzo jesteśmy na siebie źli. Wydaje nam się, że to niemożliwe, no bo na co możemy być źli, że spartaczyliśmy coś, że kogoś zawiedliśmy, że spóźniliśmy się na ważne spotkanie? To też, oczywiście, ale to są takie jednorazowe, aktualne złości. A ja mam na myśli złość, która na stałe zagnieździła się w naszym Ja. O tę podstępną złośnicę, która ukradkiem wkrada się w nasze słowa, myśli, zachowania. Być może trudno w to uwierzyć, że mamy do siebie tak negatywne uczucia, ale one mają odzwierciedlenie w naszych zachowaniach względem innych. Jeżeli ciągle się na kogoś gniewamy jest to nasz gniew na nas, jeżeli otoczenie wnerwia nas na maksa, jest to wnerw na nas samych, jeżeli mamy serdecznie dosyć wszystkich i wszystkiego, to równie serdecznie mamy dosyć samego siebie. I żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie chodzi mi w tym poście o uzasadnioną irytację, o gorszy dzień, o hormony, czy o tymczasowy żal do świata. Chodzi mi tylko i wyłącznie o ciągłą powtarzalność tych uczuć, codzienną, albo równie częstą, eskalację napięcia. To tak jak z tym boskim przykazaniem: Miłuj bliźniego swego, jak siebie samego jeżeli będziemy siebie kochać, to będziemy potrafili takie uczucia przekazać innym, jeżeli zaś nie, no to pozostaje nam jedynie reagować złością, żalem, irytacją, pamiętliwością, bo to są jedyne uczucia, którymi darzymy siebie. Warto więc zaobserwować nasz stosunek do otaczających nas ludzi, bo bardzo często przedstawia nam obraz tego, co czujemy do siebie. Nasze wnętrze uzewnętrznia się. Po prostu. Bo ile może się w nas kisić? Niwelujmy złość, leczmy kompleksy, wzbudzajmy w sobie miłość i szacunek, a potem przekazujmy to dalej. Idźmy naprzód, a znajdziemy wspaniałych towarzyszy wędrówki :)






wtorek, 30 lipca 2013

Opór wewnętrznego dziecka...

Czasami jest tak, że narobimy sobie planów, ruszymy raźno do Celu, nasza wędrówka trwa kilka dni/tygodni/miesięcy, podczas których dajemy z siebie 100% zaangażowania. Jesteśmy jak mały samochodzik, który niestrudzenie jedzie do miejsca przeznaczenia. Jesteśmy z siebie dumni, oczami wyobraźni widzimy siebie na Szczycie i nawet po cichutku, ukradkiem przyjmujemy od najbliższych gratulacje. Aż tu nagle trach! Krok nam słabnie, droga początkowo trudna, ale do opanowania staje się szlakiem niemożliwym do przejścia. Coraz bardziej zostajemy w tyle i oglądamy się za siebie z tęsknotą. Coraz częściej wątpimy w swoje siły i tracimy Odwagę Wędrowca. Tak samo jest ze smutkiem, z tym przygnębiającym strzępem rozpaczy, który dusi nas i niszczy. Na początku naszej wędrówki mieliśmy doskonały humor, a tu nagle uśmiech, zamiast  ozdabiać nam twarz, żłobi na niej cień zwątpienia i bezsilności. Katastrofa. Zaczynamy godzić się z tym, że do Celu nie dojdziemy, że Szczyty są dla Olbrzymów, dla Nieustraszonych Piechurów, dla Urodzonych w Czepku... Nic bardziej mylnego. W którejś z książek o wewnętrznym dziecku przeczytałam, że takie sytuacje są spowodowane tym, że nasze wewnętrzne dziecko stawia opór. Jest przerażone, bo my dorośli my wiemy, gdzie zmierzamy, a ono nie ma tej wiedzy. Nic dziwnego, że pochlipuje ze strachu i zapiera się rękami i nogami. W takich wypadkach trzeba cierpliwie tłumaczyć mu każdy kolejny krok i zapewniać o bezpieczeństwie. Wiem, że to brzmi być może jak schizofreniczny dialog, ale... czy na pewno? Przecież każdy z nas ma takie wewnętrzne dziecko, wokół nas są dorosłe Ewy i malutkie Ewunie, dorosłe Aleksandry i zagubione Oleńki, dorośli Piotrowie i bezradni Piotrusiowie... Warto więc zaopiekować się tym naszym wewnętrznym dzieckiem i serdecznie do niego podejść. Odpowie nam tym samym, a po pewnym czasie przestanie torpedować nasze działania, poda nam rękę i razem pójdziemy do Celu. I dojdziemy, nie mam co do tego wątpliwości :)


poniedziałek, 29 lipca 2013

Internetowa bierność

Bardzo Was przepraszam, że tak Was zaniedbuję. Nie zapomniałam ani o Was, ani o blogu :) Miałam weekend bez komputera, bez netu, bez Worda... Da się przeżyć taki internetowy detoks :) Mój laptopik leżał sobie grzecznie i bezczynnie, podczas gdy ja rzuciłam się w wir kontynuacji remontu i innych strasznych rzeczy :(  A dzisiaj ten upał mnie wykańcza, czujnik gazu mi oszalał, musiałam wietrzyć całą chałupę (dosyć problematyczne przy trzech kotach) i trochę strachu się najadłam, przyznaję. Zajrzałam jednak, żeby skrobnąć kilka zdań, żebyście wiedzieli, że żyję, nie jestem obłożnie chora, nie mam kosmicznego doła, ani nie strzelam focha ;) Dajcie mi jeszcze kilka dni i powinnam wrócić do normy, bo przez najbliższy czas będę miała duuuużo pracy. Jest więc możliwe, że wyrywkowo będę tutaj zaglądała, ale postaram się zminimalizować moją internetową bierność :) Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie i życzę trochę więcej chłodu :) A poniżej kilka zaśnieżonych mroźnych fotek.
 
 
 
 
 
 
 
 

piątek, 26 lipca 2013

Talent, którego nie ma...

Jakiś czas temu rozmawiałam ze znajomym, którego nie widziałam kilka lat, fajny gość, ale strasznie pesymistycznie nastawiony do świata. Rozmawialiśmy o straconych złudzeniach i tym podobnych wybrykach. No i ten kolega mówi mi z posępną miną, że on to w zasadzie nie ma czym cieszyć się w życiu. 
– No co ty! – zdziwiłam się. – Przecież pięknie grasz na gitarze, wspaniale malujesz, śmigasz po korcie, aż miło patrzeć, masz takie i takie zalety...
Sporo się tego uzbierało, jak to u każdego z nas, ale wszystko było na nie. Mój znajomy zapierał się rękoma i nogami przed jakąkolwiek swoją pozytywną cechą. Chwyciłam więc na pomoc linę pod tytułem hobby. 
– No, ale twoja pasja chyba sprawia Ci przyjemność?
– Eeee, co to za pasja, takie tam, nie wyżyje się z tego – machnął ręką. – Nawet nie potrafię gruszki namalować, a jabłko wygląda jak pąsowy melon – zażartował. – Są lepsi ode mnie.
– No to bierz z nich przykład i doszkalaj się, szkoda zmarnować twoje umiejętności, owoce zostaw na paterze i maluj abstrakcje, kolory moim zdaniem łączysz w niebanalny sposób, dosyć odważnie. Naprawdę masz do tego smykałkę – drążyłam.
– No taaaak, w zasadzie to tak – przyznał z jękiem. – Ale to nie to, co potrafią inni, a ja nie mam nawet atelier, a pędzle mi się strzępią i zostawiają na obrazie włoski – westchnął rozpaczliwie.
– Ale malujesz w każdej wolnej chwili, prawda? I przyznaj się, czerpiesz z tego radość. 
– No... – przyznał ostrożnie. – Czuję się wtedy, jakbym miał skrzydła.  A ostatnio w necie ktoś porównał mnie do znanego współczesnego ekspresjonisty.
– Chłopie, to masz talent! – ucieszyłam się.
– Nie, no co ty! – przestraszył się. – Ja nie mam żadnych talentów, ja to na tym polu jestem stracony.
– Ale co ty opowiadasz, ćwiczenie czyni mistrza.
– Nie, dla mnie już za późno – machnął ręką. – Ja NAPRAWDĘ nie mam żadnych talentów.
Wiem, że to nieprawda, nad grobem nie stał, więc nic straconego, ale widocznie sprawiał mu przyjemność fakt, że talentami nie grzeszy. Rozmowa oczywiście dotyczyła innych zdolności i jest trochę przerysowana, chodziło mi po prostu o podkreślenie świadomości, jak często sami torpedujemy własne zalety, ośmieszamy je i bagatelizujemy. A tu nie ma co umniejszać, tylko... powiększać. Przysiąść nad własnym Talentem, oswoić go, upiększyć i puścić w świat, do innych :)
Miłego weekendu Wam życzę i szlifujcie swoje wspaniałe dary, aż będą błyszczały. Dacie radę :)  



czwartek, 25 lipca 2013

Tak, które udaje Nie i Nie, które udaje Tak

Ludzie, którzy nie potrafią powiedzieć Nie, cierpią. Są wykorzystywani, zagubieni, smutni, ale prawie szczęśliwi, jeżeli ktoś polubi ich za to, że właśnie znowu powiedzieli Tak. Cząstka ich osobowości jest nieustannie targana, poniżana i tłamszona. Ubezwłasnowolniona na własne życzenie, wtłoczona w ciasne ramy, które zacieśniają się za każdym niechcianym Tak i za każdym wymuszonym Nie. Zacieśniają się tak mocno, że każdy ich oddech jest tchnieniem, a każda emocja traci moc wyrazu.  Jak może dobrze czuć się człowiek, który mówi Tak, a pragnie krzyknąć NIE!!! NIE!!! NIE!!! NIE ZGADZAM SIĘ! Jak taki człowiek  może mieć wiarę we własne możliwości, skoro niemożliwy dla niego jest jakikolwiek sprzeciw? Jak może czuć się pozytywnie, jeżeli negatywnie odnosi się do własnych granic? Brak asertywności to taka dżungla przeciwieństw i tłumionych sprzeciwów, w której w końcu człowiek się gubi i potyka, traci rozeznanie, czy w jego życiu Wschód nie leży na Północy. Ile można mijać paproci, które udają liany, jak często można się dziwić, że motyl w rzeczywistości jest jadowitym wężem i jak długo należy pić zamuloną wodę w nadziei, że jest czysta? Ile razy trzeba naginać rzeczywistość, żeby złudzenie okazało się prawdą, a prawda złudzeniem? Taki człowiek traci rzeczywisty osąd sytuacji, jego umysł tak przyzwyczaił się do dwóch odpowiedzi na jedno pytanie. To straszne. Jakby tych wszystkich problemów było mało, to dochodzi kolejny –  jeżeli ktoś nie potrafi zachować asertywności, to również sobie samemu nie potrafi powiedzieć NIE. Nie potrafi się sprzeciwić, jeżeli jakaś jego cząstka znów chce przesadzić z alkoholem, jedzeniem lub złością... Nie potrafi zmobilizować się do pracy, bo jego myśli krążą wokół: nie chce mi się... Nie jest w stanie odrzucić negatywnych zachowań, bo musiałby się im sprzeciwić, a tego przecież nie potrafi. 
Tak, które udaje Nie i Nie, które udaje Tak. I nieudane życie, które udaje... udane życie. To wszystko można zmienić. Trzeba tylko zawziąć się i drżącym głosikiem mówić Nie, kiedy chce się powiedzieć Nie. Serce, które bije ze strachu jak oszalałe – nie stanie, żołądek, który podchodzi do gardła – nie wypłynie, a drżące ręce – nie odpadną. Po kilkunastu lub kilkudziesięciu odmowach nasz drżący głosik przerodzi się w normalny zdecydowany ton. To wykonalne, naprawdę :)

 

środa, 24 lipca 2013

Ślepe posłuszeństwo

Czym jest ślepe posłuszeństwo? Związanym Czynem? Zdławionym Protestem? Niemym krzykiem Bezsilności? A może... nienawiścią? Gorącą pulsująca nienawiścią do własnej uległości?
Słowa, których nie możemy wykrzyczeć dławią nas w gardle i kropelkami łez opadają na dno naszej duszy. Osiadają tam, zapuszczają korzenie, rozrastają się, biorą w posiadanie. W środku szaleje nam tajfun cierpienia, a na zewnątrz zakwita uległy uśmiech. Ładne słóweczka układają się w przemyślany rytm, tembr głosu odpowiedni jest do ich znaczenia, a mowa ciała idealnie zespolona z sensem. Cóż za finezyjna układanka oszustw. Kolorowa, przystosowana, adekwatna do oczekiwań, społecznie akceptowalna, bolesna. Dla nas. Nie dla otoczenia. Dla nas. Chcemy tak żyć? Chcemy kornie zgadzać się z niezgodą? Mam nadzieję, że nie, chyba w każdym z nas jest takie dno zdeptane do granic możliwości, od którego możemy się odbić. Lekko, sprężyście, wyraziście i swobodnie. Wolność. Tak smakuje wolność. Mamy ją na końcu języka i w pozornie nieruchomych gestach. Mamy ją w sercu, i w duszy, i w pragnieniach. Nie dajmy się złowić na wędkę brutalności, przymusu, krzyków czy uzależnień. Walczmy o siebie, nawet jeżeli jest to walka z samym sobą czy z najbliższym otoczeniem. Nieważne, czy bijemy się o przezwyciężenie słabości, czy o wolność naszego zdania, czy  o wolność godnego życia, czy o integralność własnych granic...  Ważne, że walczymy o siebie jak lew i czujemy wolność działania. Uległość zostawmy cieniom.



 

wtorek, 23 lipca 2013

Magnetyczna podziałka

Wyobraźcie sobie, że jesteśmy taką namagnesowaną centymetrową podziałką, do której przyczepione są emocjonalne, umysłowe, charakterologiczne przeciwieństwa:
lenistwo-praca, lęk-spokój, tragedia-szczęście, strach przed zmianą-chęć poprawy swojego życia, itp.  Po prawej pozytywy, po lewej negatywy. Wszystko jasno oznaczone, czcionką czternastką, wersalikami. Nie ma opcji, żeby nam się uśmiech pomylił z płaczem. Wszystko osadzone stabilnie, z opcją zmiany nasilenia cechy. Listę tych antonimów możemy sobie wydłużać w nieskończoność i doczepiać do podziałki co tylko chcemy, byle na temat i po właściwej stronie, żeby bałagan się nie zrobił. Cała ta nasza oryginalna podziałka jest oczywiście pięknie obudowana naszym ciałem,  myślami  całą indywidualnością, z której się składamy. Jest naszym kręgosłupem, trzyma nas w pionie i w miarę stabilnie osadza w rzeczywistości. I jeżeli tę podziałkę mamy już ładnie zagospodarowaną, estetyczną, czytelną, możemy zacząć wewnętrzną zabawę... Każdy z nas jest bardzo bardzo silny psychicznie, mamy zagwarantowany taki gift od Boga, ale od już nas zależy co będziemy do tej mocy przyciągać, jeżeli skupimy się na lęku przed zmianą, to ta nasza siła psychiczna skoncentruje się na przerażeniu i zgnoi nas całkowicie. W końcu się ugniemy i z rozpaczą stwierdzimy, że jesteśmy tchórzami, nigdzie nie dojdziemy, ani nawet nie ma co ruszać się z miejsca. Nasze życie zagnieździ się po ciemnej lewej stronie, a prawa strona zacznie się na zerze i tam pozostanie. Natomiast, jeżeli będziemy systematycznie naszą chęć do zmiany stymulować, to nasza siła psychiczna pociągnie ją dalej i ani się obejrzymy, a już będziemy stać na swoim osobistym Szczycie :) Warto popracować sobie z proporcjami naszych cech i cierpliwie przesuwać się na prawo :) Umośćmy tam sobie wygodnie miejsce i... żyć nie umierać :) Także, Kochani, na prawo, na prawo zapraszam ;)



poniedziałek, 22 lipca 2013

Powrót do codzienności :)

WOW! Pierwszy dzień poza domem! Świat się niewiele zmienił, praca jest w tym samym miejscu, przystanki również, nawet rozkład jazdy aktualny, pomimo tego że to wakacje :) Co prawda moje codzienne spacery jeszcze niewykonalne, ale myślę, że w przyszłym tygodniu jak najbardziej będę mogła znów pomykać ulicami miasta. Czyli życie wraca do normy, mam nadzieję bez większych problemów czy zgrzytów. Nie mam niestety dziś wiele do napisania, bo dopiero wróciłam do domu i jestem padnięta, wyobrażacie sobie, ile po dwóch tygodniach zwolnienia narobiło mi się zaległości... Aha, wiem, że pisałam już wcześniej o tym, żebyśmy dbali o siebie i zdrowo się odżywiali itp... Nie chcę się powtarzać w całym kolejnym poście, ale przypomnę Wam dyskretnie :) No bo jeżeli nie będzie dbać o swoje ciało i będziecie organizm zasilać jakimś przemielonym śmieciem, to skąd Wasze ciałko ma brać siły do życia? W końcu zacznie chorować i uprzykrzy Wam samopoczucie. To tak, jakbyście budowali piękny dom z pustaków, w końcu runie i zostaną tylko zdjęcia. No i jeżeli będziecie czytać etykietki, to nie dajcie się nabrać na syrop glukozowo-fruktozowy. Wbrew pozorom nie jest to cukier z owoców, tylko straszne szkodliwe badziewie, od którego się tyje. Tym miłym akcentem, kończę i spadam na zasłużony odpoczynek. Miłej nocy Wam życzę :)

A poniżej sama słodycz - Baffi i Safira w objęciach Morfeusza :) Prawda, że słodziaki?



 
 



sobota, 20 lipca 2013

Nudą w Działanie :)

Dzisiaj króciutko i ze zdziwieniem... Przeczytałam niedawno w książce T. Rubina Współczucie i nienawiść do siebie, że nuda jest formą nienawiści do samego siebie. Pewnie coś w tym jest, bo skoro jesteśmy rozmamłani w czasie i ciągniemy się bezproduktywnie pomiędzy godzinami, wleczemy swój intelekt po podłodze jak zepsutą lalkę, no to raczej nie inwestujemy w swój rozwój. Nawet nie możemy podpiąć tego pod superaśny odpoczynek, bo nuda raczej męczy niż relaksuje. Warto o tym pamiętać i za każdym razem, kiedy chce nam się ziewać z nudów, przypomnijmy sobie, że mamy kochać siebie, a nie biczować. I mamy wykazywać przyjacielskie odruchy, a nie skłonności ku autoagresji.  Postarajmy się wtedy ocucić trochę swoje niszczycielskie popędy, potrząsnąć nimi groźnie i pójść na przykład na spacer, albo wziąć prysznic, albo poczytać, cokolwiek, byle tylko rozerwać pajęczynę ogłupienia i nie marnować naszego życia na NUDĘ! Co wtedy powiemy przed śmiercią? Przenudziłem się całe życie? A czyja to wina?
Kończę, muszę dać kotom kolację, bo Kajtek grzebie w szafce i zrzuca z półki pudełeczka z mokrym kocim mniam-mniam ;) Biedne "zagłodzone" kociszcze...
 
A tutaj zdjęcia mojego szesnastoletniego seniora :) Ułożył się na pudełku z kocimi chrupkami, żeby broń Boże nikt ich nie ukradł ;) No i wzdycha rozpaczliwie albo miauczy przerażająco zagłodzonym  sopranikiem...
 
 
 
 
 
 
 
 

piątek, 19 lipca 2013

Dysk twardy

Złamana noga, odpowiednio usztywniona, zrośnie się, ale czasami będzie się "odzywać" np. zaboli na zmianę pogody.
Wyleczony ząb zaćmi czasami przy piciu zimnego napoju, a my czubkiem języka będziemy mogli wyczuć plombę.
Zoperowana wątroba może przestać boleć, ale również będzie nam się przypominać a to koniecznością brania lekarstw (czasami już do końca życia), a to stosowaniem odpowiedniej diety, a to fizycznymi ograniczeniami, no i blizna pozostanie  chirurgiczne memento!
Amputowana ręka swędzi, uwiera albo boli fantomowym cierpieniem.  
Ciało pamięta choroby, ból, zaniedbania i usłużnie co jakiś czas podsuwa nam konsekwencje braku naszej opieki.
Umysł również pamięta, czemu ma być gorszy niż ciało?
To tak jak w komputerze dokument usuniemy, ale pozostanie w koszu, a jak kosz opróżnimy, to dokument nadal będzie na naszym dysku. twardym.
Ból zniknie, jak weźmie się proszek, ale choroba pozostanie. A nawet jak ją wyleczymy, to ciało wciąż będzie ją pamiętało i zapisze skrupulatnie w sobie tylko znanym miejscu. Wyparte wspomnienia nie znaczą nieprzeżyte  również kłębią się w zwojach naszej pamięci.
Co zatem zrobić? Usiąść i płakać? To chyba nie w naszym zwyczaju :) Takie doły dobre są na krótką metę, ale bardzo niepraktyczne. Trzeba nazwać potwory, zamiast chować je do szafy pod nasz najstarszy sweter. Trzeba dokopać się do chwil, w których zaczęły nas męczyć. I trzeba leczyć  przyczyny a nie skutki. Nie znaczy to co prawda, że nasz dysk twardy miłosiernie zmniejszy pamięć, ale przynajmniej da nam szansę, aby w miejsce skasowanego dokumentu wrzucić coś bardziej efektownego. A to, przyznacie, już duże COŚ :)
 
 

środa, 17 lipca 2013

Szmaciana laleczka i nietypowe voodoo

Doskonale wiemy, że jeżeli zaniedbujemy swój rozwój, albo swoje zdrowie, albo relacje z bliskimi, to sami robimy sobie krzywdę. Wiemy o tym, ale słabo to do nas przemawia. A poza tym, jak to znowu straszna krzywda nam się dzieje, jeżeli na przykład nigdy nie nauczymy się chociaż jednego języka obcego? No i jakie tam nieszczęście, jeżeli do końca naszych dni będziemy tkwili w niechcianym życiu? Życie to życie, a śmierć to śmierć. Na każdego przyjdzie czas, więc co tu mówić o krzywdzie? Przecież nie tniemy sobie rąk, nie podduszamy się wstrzymywaniem oddechu, nie chodzimy po papierosowym żarze... Niby tak, ale przecież, jeżeli nie czujemy się szczęśliwi, to czyja to wina? Sąsiada? Mamy? Męża? Nic z tego. Jest to nasza wina, że nie jesteśmy zadowoleni z tego, co mamy i nic nie robimy, żeby to zmienić. No i to tak jakoś mało przekonująco brzmi, robię sobie krzywdę. Nic mnie nie boli, łzy tylko czasem płyną. Nie krzyczę z bólu, chociaż czasami z frustracji. Ale też i nie śmieję się pełnią serca, ale zaraz... krzywda? No właśnie, ciężko to sobie uzmysłowić. Wyobraźmy sobie jednak, że mamy w rękach szmacianą laleczkę. Zwykła szmacianka, w kolorowej sukience, ze sterczącymi jasnymi włosami z wełny i z namalowanym farbką pąsowym uśmiechem. Miła rzecz, ot, w sam raz dla dzieci. I teraz wyobraźmy sobie, że za każdym razem, ZA KAŻDYM RAZEM, kiedy pomyślimy o sobie, że jesteśmy nic niewartym idiotą, albo kiedy zasiądziemy na kanapie z torbą ciastek, albo kiedy przetracimy czas na pierdoły, lub kiedy pozwolimy innym na to, aby nami pomiatali, to za każdym razem wbijemy w naszą laleczkę szpilkę. I jakie będzie nasze zdziwienie, kiedy tydzień później zobaczymy metalowe kłębowisko igiełek w naszej pacynce. A to tylko tydzień. I to tylko laleczka. Miesiąc później laleczka będzie cięższa o kilo ostrego złomu. Dorzućmy do tego kolejny miesiąc, mam nadzieję, że znajdziemy wolne miejsca na tę swoistą akupunkturę, jeżeli nie cóż, weźmy dłuższe iły i wbijajmy je pomiędzy szpilki, powinny się zmieścić. I teraz zrozummy, że to MY jesteśmy taką laleczką, tylko że dziurek nie widać na zewnątrz, bo krwawią sobie cichutko w środku. Mam nadzieję, że to porównanie trafia do Was. Do mnie trafiło i mocno mocno mną wstrząsnęło.

 

wtorek, 16 lipca 2013

Długa metafora drogi do Celu

Dążymy do swojego Celu, idziemy zamaszystym krokiem, podskakujemy sobie z radością, bo, oho!, idziemy do Celu, ależ z nas nieprzeciętni goście! Muzyczka gra nam w sercu, radość pompuje endorfiny do całego ciała, rozbłyskuje w umyśle i szaleje z nadmiaru emocji. Ale, ale... nagle pozornie spokojna dróżka do naszego Szczytu zaczyna się zwężać, kamienieje, zapycha się wąskimi przesmykami i przechodzi w cieniste ciasne wąwozy. Trochę tracimy  wewnętrzne światło i zaczyna ogarniać nas Lęk. Nic to, mruczymy pod nosem, Lęk to normalna sprawa, nie ma co się poddawać. No i faktycznie - wąwóz się kończy, a my wychodzimy na cudowną łąkę. Bierzemy haust słońca w płuca, przeciągamy się ze szczęścia, ściągamy z siebie ciemne powąwozowe zielenie i maszerujemy dalej. Trochę mniej raźnie, bo nogi zmęczone, trochę poobcierane, ale.. idziemy. Zaparliśmy się na maksa. Plus za niezłomność i silną wolę! Słońce jednak się kończy, bo zbliża się noc, a nam coraz chłodniej się robi, markotnie i płaczliwie, nogi bolą jak diabli, głód doskwiera, co robić? Odpocząć. Kładziemy się na mchu, przykrywamy gałęziami, modlimy się do dobrego Boga, żeby zwierzęta nas nie pożarły i zapadamy w niespokojną drzemkę. Budzimy się niewyspani, obolali od nierównej matki ziemi, deszcz zaczyna siąpić, ubranie lepi się do ciała, a my wpadamy w panikę i zwątpienie. No po prostu umieramy z rozpaczy i wyrzucamy sobie, jacy to jesteśmy do niczego! Nie wzięliśmy ze sobą przeciwdeszczowego płaszcza, ani karimaty, ani mapy z przydrożnymi motelami... Jesteśmy beznadziejni, bo nie wzięliśmy konserw, sprayu przeciw komarom i pewnie zaraz kleszcz nas zaatakuje, a my umrzemy na zapalenie opon mózgowych! I to pewnie tu zaraz, pod tym drzewem, a później będziemy padliną dla kruków i szakali. O, już boli nas głowa! Jacy to jesteśmy żałośni, że w ogóle wyruszyliśmy do Celu! I... pułapka jak złoto. Klasyczne wnyki z wymyślną powoli zaciskającą się linką. Jest nam niedobrze ze strachu i drętwiejmy w bezruchu. Z jednej strony chcemy iść naprzód, bo wiemy, że damy radę, że mamy potencjał i chęci. Z drugiej strony Lęk  i Brak Wiary w Siebie tak chwyciły nas w szpony, że bezradnie miotamy się pomiędzy naszym Starym zgnębionym Ja, a tym podekscytowanym Nowym Ja. Ciało naszego Starego Ja  tkwi w butach Nowego Ja. Ciało nie chce się ruszyć, jakby ktoś (my sami!) przygwoździł nas do podłogi, a buty mają motorek w podeszwach i marzą o biegu przez las. Opadamy z sił przez te wewnętrzne dylematy, czas bezproduktywnie ucieka, co utwierdza nas w przekonaniu, jacy to jesteśmy gówniani. Nie oburzajmy się na brak elegancji tego słowa. Czujemy się po prostu gówniano. Co zrobimy? Poczołgamy się dalej, czy wycofamy rakiem? Hę? No co zrobimy? Ja Wam powiem, co zrobimy. PÓJDZIEMY DALEJ! Jesteśmy po prostu urodzonymi wojownikami, a tacy upadają, odnoszą rany, ale leczą je i z głośnym DAAWAAAJ pędzą dalej! 

 
 

poniedziałek, 15 lipca 2013

Na domowej autostradzie...

A ja wciąż w łóżku, wciąż z bólem ręki i wciąż odcięta od uciech zewnętrznego świata. Nogi zastygły w niezaczętym marszu, joga powiesiła się na nienauczonych asanach, a taniec utknął w nieruchomych półskłonach. To tyle na temat tego, czego robić nie mogę. Nie mogę też posiedzieć na balkonie, bo wybudowali mi pod domem autostradę piętnastostopasmową i ciężarówy ze swawolnym ciężkim brzękotem mijają mój dom, aż chałupa się trzęsie i stołowa zastawa spada ze stołu. No dobra, trochę mnie poniosło z tą autostradą. Zwykła ulica, ale kilka miesięcy temu zrobili jakiś objazd i wszystkie ciężarówki świata druzgocząco rąbią decybele, aż chce mi się kląć jak szewc. No i mam do wyboru: albo kisić się w zamkniętym mieszkaniu, żeby rozumieć, co czytam i słyszeć muzykę, którą puściłam, albo usiąść pomiędzy WRRRRR a GRRRRR a ŁUUUUP (to ciężarówa bez załadunku, która najeżdża na wystającą studzienkę kanalizacyjną) lub YMTA YMTA (gdy przejeżdża osobowa przewoźna dyskoteka). No więc czasami idę na kompromis, otwieram okna, zakładam wielgachne słuchawki i zanurzam się w dźwięki znacznie milsze, a wibracje budynku przyjmuję za intrygujące megagłośne staccato... To w zasadzie tyle chciałam Wam napisać, żeby wyżalić się na sytuację i pokazać, że jeszcze żyję ;) I że z niecierpliwością wyglądam czasu nieograniczonej ruchliwości :) Miłego dnia Wam życzę i dłuuugich spacerów w wygodnych butach :) Z dala od autostrad ;)
 
 
 
 

sobota, 13 lipca 2013

Drzwi Dzieciństwa

Wiedza to podstawa. I nie mam tu na myśli wiedzy encyklopedycznej, akademickiej, podwórkowej i jakiej tam tylko chcecie. Mam na myśli dział indywidualnej informacji o samym sobie. I też nie chodzi mi o trójwymiarowy anatomiczny rozkład na czynniki pierwsze, ale o dotarcie do... dzieciństwa. Nasze problemy zazwyczaj są efektem naszych wspomnień. To, jak postrzegamy siebie, to jak kroczymy przez życie, to jak układają się nasze stosunki personalne, to jakie mamy związki osobiste, cały ten kocioł buzuje się na ogniu podsycanym przez przeżycia. I teraz, jeżeli dotrzemy do tych czarnych wspomnień, znajdziemy wytłumaczenie naszych słabości. Poznamy mechanizm ich powstawania i będziemy wiedzieli dlaczego na przykład nie lubimy ludzi, albo dlaczego boimy się przestrzeni, albo dlaczego mamy irracjonalne poczucie winy... Dlatego dobrze dobijać się do drzwi dzieciństwa. Pukać, szarpać za klamkę i wyciągać demony przeszłości. To nie jest łatwe przyjemne i wesołe, tylko rozrywa łzy pod powiekami na kaskadę cierpienia, ale jest to konieczne, bo jeżeli będziemy znali przyczynę, to dostrzeżemy inny wymiar skutku. Może nasze wady, za które wyzywaliśmy się od idiotów, leni i pasożytów, mają wytłumaczenie? I może Lenistwo nie jest śmierdzącym leniem, ale Lękiem przed zmianą? To tylko przykład, pierwszy z brzegu, każdy z nas ma cały ich wór, dlatego trzeba go otworzyć i w nim... grzebać ;)
 
 

piątek, 12 lipca 2013

Najbliższa osoba

Dzisiaj skromnie. I o miłości. I nie o tej do siebie tym razem. Jeżeli macie wokół siebie najbliższą osobę, która Was wspiera, rozumie i mobilizuje do walki, to jesteście szczęściarzami :)  A jeżeli ta osoba nie jest w Was zapatrzona i ma własne życie wewnętrzne no to dialogi będą ciekawe, intrygujące, zabawne i frywolne. A jeżeli wokół siebie macie osobę, która  mówi Wam: nie dasz rady, albo: ja zrobię to lepiej, to uciekajcie, albo przynajmniej się zastanówcie, czy przy właściwej osobie jesteście. Najbliższa nam osoba powinna pomagać nam dojść do Celu, a nie podcinać nogi, powinna w nas wierzyć, a nie z powątpiewaniem patrzeć na ręce, powinna być z nas dumna, a nie wstydzić się naszej wyjątkowości. I powinna o nas dbać, a nie zaklepać wiecznego towarzysza życia, oprawić w ramki i dalej już nic... Człowiek nie lubi nudy, rutyny i marazmu, lubi za to pikantne mrrr..., które rozbija ramy codzienności. Człowiek nie lubi, gdy o nim w domu zapominają, woli, żeby o niego zabiegano, w przeciwnym razie umiera z tęsknoty za Wczoraj i szuka sobie lepszego Jutra. I pamiętajcie, to działa w obie strony, bo przecież i my dla kogoś jesteśmy tą najbliższą osobą o jakiej piszę :)
Buziaki i dobrej smacznej nocy Wam życzę ;)
 
 

czwartek, 11 lipca 2013

Ból, który nosi nasze imię

Czasami mamy poranione serca i wcale o tym nie wiemy.
Czasami mamy poranioną duszę i nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Czasami mamy poranione myśli i wydaje nam się, że to normalne.
Czasami robimy sobie krzywdę i mówimy, że na nic lepszego nie zasługujemy.
Czasami mamy poranione dzieciństwo, ale zaciekle bronimy się przed tą prawdą i podkreślamy, że inni mieli gorsze doświadczenia.
Zadajemy ból naszemu Ja. Krzyczymy na nasze Wewnętrzne Dziecko. Stajemy w szranki z samymi sobą, wyrzucamy sobie nasze lęki, drwimy z naszych prób... Jesteśmy dla siebie źli. Niedobrzy. Okrutni.
Dlaczego? Dlaczego to robimy? Czy nie zostaliśmy skrzywdzeni już wystarczająco? Jesteśmy niewinni, nie my wytyczaliśmy pierwsze ścieżki naszego życia. Pokochajmy siebie. Pokochajmy siebie taką miłością, jakiej nie dostaliśmy. Pokochajmy siebie miłością tak wielką, jak to tylko możliwe. Inaczej do końca naszego życia będziemy smutni, niespełnieni, zgorzkniali i zrezygnowani. A przecież nie musi tak być. Zasługujemy na miłość, szacunek i akceptację. Dajmy więc sobie to sami, a inni pójdą w nasze ślady i również będą nas kochać, szanować i akceptować. A jeżeli nie będą potrafili? Cóż, wtedy to ich smutny problem, że nie potrafią tych uczuć dać. Nie nasz. Ich.
 
 
 
 

środa, 10 lipca 2013

Cel-Kot

Jeżeli dążymy do swojego Celu i spotykamy na swojej drodze przeszkody, na przykład mamy unieruchomioną nogę ;) to nie siadajmy z założonymi rękami i nie biadolmy: o... mój Cel się oddala, a ja nie mogę za nim pobiec, na pewno mi ucieknie! Gucio prawda, nic nam nie ucieknie, to my sami możemy naszemu Celowi pozwolić odejść, ale sam, z własnej woli, nie da dyla, bo to my nim kierujemy, to od nas zależy, co z naszym Celem zrobimy. Możemy o nim zapomnieć, albo go zmarnować, albo udawać, że go nie widzimy, albo zawrócić wpół drogi. Cel przecież nie przyjdzie do nas, nie zacznie się przymilać: no wpuść mnie, chcę zmienić twoje życie... Cel jest jak kot. Ma swoją godność, dumę i nie zawsze reaguje na kici-kici. Czasami nasze kici-kici ma głęboko w nosie i czeka, aż ruszymy tyłek, by do niego przyjść ;) No, ale co z tymi przeszkodami, które utrudniają marsz? Zawsze znajdzie się jakaś alternatywa, musimy mieć tylko oczy szeroko otwarte, nie poddawać się chwilowym niepowodzeniom, jeżeli nie możemy wyjść z domu i załatwiać swoich praw, to na pewno znajdziemy coś, co możemy zrobić na miejscu, na przykład w necie coś istotnego wyszukać, wpaść na jakiś pomysł, skorygować dotychczasowe kroki... Tylko że mamy taką naturę biadolenia i załamywania rąk, a to nie tak trzeba podchodzić do życia. Tylko z werwą, nawet jeżeli ta werwa leży w łóżku i leczy niechodliwą nogę, o palcach prawej ręki nie wspominając ;) 

A to dzisiejsze zdjęcie Baffiego, prawda że dziki przystojniacha z niego? Mrrr ;)



 
 

poniedziałek, 8 lipca 2013

Głowa do góry!

Elo :) 
u mnie piękny słoneczny dzień, a ja oczywiście jestem unieruchomiona, stópka grzecznie leży zamiast śmigać na spacer, a dwa usztywnione paluszki prawej ręki sterczą pomiędzy pozostałymi i cóż... bolą :( No i trochę się martwię, mam nadzieję, że prześwietlenie nie będzie konieczne, a ja wreszcie wrócę do normalności, ruchu i niezależności. Moje rozanielone koty leżą obok i śpią jak zabite... upałem :) Czytam teraz książkę o leczeniu swojego wewnętrznego dziecka. Wiecie co, chyba każdy z nas nosi w sobie zapłakane smutne dziecko, które trzeba pocieszyć. Nie jest to takie łatwe, ale raczej konieczne, żebyśmy mogli odzyskać spokój i cieszyć się pełnią życia. Jak będę bardziej ruchliwa, to przytoczę w poście kilka cytatów. A dzisiaj wkleję Wam tekst piosenki Blues dla tych, co nie tracą ducha. Miłego słuchania :)
 
Kiedy zdrajca sen zamyka Ci oko,
A przed Tobą drogi szmat,
Wtedy wciśnij gaz i powiedz: Spoko!
No bo kto da radę jak nie ja?
Kiedy rzuci Cię robota złota,
A szef powie Ci: Good Bye!

Choćbyś nie miał nic, to pomyśl: Spoko!
No bo kto da radę jak nie ja?
To jest blues,
Blues dla tych, co nie tracą ducha!
To jest blues,
Blues dla tych, co nie dają się
To jest blues,
Optymistycznie od ucha do ucha!

Że wszystko dobrze skończy się!
Kiedy zrani Cię osoba, która kochasz
Lub odejdzie dama Twa,
Wtedy pomyśl tak: Wytrzymam, spoko!
No bo kto da radę jak nie ja?
To jest blues ...

Kiedy wnerwi Cię ten facet od śpiewania,
Bo tak smętnie ciągle łka,
Pomyśl sobie tak: Przeżyję jego granie!
No bo kto da radę jak nie ja ?
To jest blues …
 
I link do piosenki :) Miłego dnia :)
 
A poniżej zdjęcie zrobione we Wrocławiu, napis, który jest na Czekoladziarni :) Jest ich wiele, ale ten mi dzisiaj pasuje :)
 
 

sobota, 6 lipca 2013

Tygrys i owieczka

Każdy z nas pełen jest sprzeczności i obraca się w pełnym sprzeczności świecie. Te nasze wewnętrzne rozdźwięki są całkowicie naturalne i tak należy nimi manewrować, żeby zachować właściwe proporcje i żeby żadna z nich nie zdominowała poprzednich. Przykładowo: są ludzie, którzy kochają spokój, dążą do niego, potrzebują go... Ci sami ludzie mają też w sobie niesamowite pokłady dzikości, wolności, niezależności. Dusze towarzystwa mogą być równocześnie wielkimi samotnikami. I te wszystkie odmienne stany kłębią się w człowieku i zabierają spójność, gubią rytm. Wiem, że to wszystko brzmi może paradoksalnie, w końcu trzeba na jakichś cechach opierać swój charakter, nazwać swoje Ja. Bo jak tu iść w stronę spokoju, kiedy wulkan wyrzuca w naszym ciele gorącą lawę gniewu?Jak tu zapraszać gości, skoro wolimy zaszyć się samotnie w czterech ścianach i podumać o życiu? Zazwyczaj decydujemy się na wybór jednego z posiadanych przeciwieństw. Wyobraźcie sobie, że macie w sobie dzikiego zwierza. Takiego na przykład tygrysa. I ten tygrys może być milusińskim koteczkiem, który mizia się, przytula i rozkosznie mruczy, ale jest też drapieżnikiem, który potrafi rozszarpać przeciwnika na strzępy i rykiem rozerwać ciszę na miliardy pulsujących ech. My jednak decydujemy się na wybór kotka, bo jest bardziej akceptowalny przez społeczeństwo. Rozumiecie mniej więcej schemat? Mówimy o sobie: o, ja to jestem spokojny człowiek, ugodowy, nie lubię się kłócić i w zasadzie to jestem cichą osóbką (nie chodzi mi tu o tzw. ciepłe kluchy o galaretowym uścisku dłoni!). No i żyjemy w takim błogim przeświadczeniu,  jesteśmy dumni z tego, że panujemy nad swoimi emocjami. Aż tu nagle przychodzi dzień, kiedy nasz spokój zamienia się w dziką olbrzymią bestię, bo ktoś naruszył nasze intymne, nieprzekraczalne granice. Jest sprzeczność? O, jest. I jest to ta właśnie sprzeczność, z której dawno temu zrezygnowaliśmy na rzecz spójności. A tu nie ma co rezygnować. To trzeba po prostu przyjąć, ogarnąć ten zróżnicowany pakiet i scalić te nasze dysonanse w jedność. W naszą integralną osobowość. I nie cackać się ze sobą, nie ukrywać głęboko zwierza, a pokazywać jedynie owieczkę. Nie należy wstydzić się tego, że się z czymś nie zgadzamy, że na coś sobie nie pozwolimy. Owieczki są potrzebne na spokojnej bezpiecznej trawce. W sytuacjach zagrożenia należy wypuścić tygrysa, a nie trząść ze strachu białym runem. Nasz wewnętrzny tygrys ma ochraniać naszą wewnętrzną owieczkę. Walczyć, by źli ludzie nie zrobili z niej... ofiary. 



piątek, 5 lipca 2013

Rozcapierzony post ;)

No i klops  :( jak to się kiedyś mówiło :( Zwichnęłam kostkę :( I teraz kilka dni leżenia. Kilka pięknych, słonecznych dni, podczas których chciałoby się spacerować, cieszyć  ruchem, słońcem, powietrzem. Cieszyć się latem, na które tak długo czekaliśmy :( I d..pa. Trzeba leżeć, podziwiać świat przez okno i trzymać na wodzy chęć maszerowania. No i moje pierwsze w życiu zajęcia z jogi musiałam odwołać, a cieszyłam się nimi od dwóch tygodni, a tu taka niespodzianka. A żeby było weselej – nie żałujmy sobie komizmu sytuacji – mam kontuzję prawego palca. Stukam więc rozcapierzoną ręką w czarniutkie klawisze i udaję, że to mój naturalny stan internetowej konwersacji ;) Nie oczekujcie więc w najbliższych dniach wypasionych długich postów, bo najzwyczajniej w świecie może mi na takie dziuganie nie starczyć cierpliwości, bo ja to wypadłam z tego sortu, co wszyscy energiczni niecierpliwi ludzie ;) Cóż jednak zrobić, ja nie z tych, co się nad sobą użalają :) Noga przynajmniej naturalna, bez gipsowej gustownej skarpeteczki, a i rączka tylko trochę usztywniona, da się przeżyć, chociaż wakacje to nie będą :) Wiem, że wszystko, co w naszym życiu się dzieje, ma jakiś głębszy sens. Wszystko dzieje się po coś, jeżeli ciało choruje, to zazwyczaj dlatego że musi wreszcie odpocząć albo odreagować nabyte drogą doświadczeń stresy. Jak widać, moja noga również przejawia chęć dialogu, a palce prawej ręki dorzucają puentę  ;) Może muszę zwolnić? Przystopować na jakiś czas? I nauczyć się prosić o pomoc, bo z tym to u mnie bardzo krucho? Ja – komuś pomóc? Bardzo proszę, (chociaż do sióstr miłosierdzia nie należę, to empatii mi nie brakuje) ale Ja – prosić? Oj, nie są to moje klimaty :( A więc trzeba się wziąć w garść i przyjąć lekcję pokory. Mam kilka książek do przeczytania, wiele do przemyślenia, nudzić się nie będę. A sudoku można rozwiązywać lewą ręką, ewentualnie klikać w necie ;) To tyle na teraz. Do jutra :) Wam, Szczęściarzom, życzę wspaniałego weekendu, naspacerujcie się ile wlezie, pokąpcie w morzach, jeziorach, potańczcie i żyjcie w ruchu :) I możliwość tego ruchu doceńcie :) Buziaki

PS Kto jest najszczęśliwszy w całej tej sytuacji? Moje koty rzecz jasna. Są w swoim kocim niebie ;)




czwartek, 4 lipca 2013

Kłębowisko żmij

 Dotykamy swoich wewnętrznych ran, przyglądamy się smutkom, wygładzamy nieutulone łzy i pocieszamy przepłakane wcześniej cierpienia. To wszystko oczyszcza, ale i boli. Te schowane głęboko negatywne wspomnienia syczą na nas za każdym razem, kiedy próbujemy wydobyć je na światło dzienne i pożegnać się z nimi. Podnoszą gniewnie głowy, przewidują niebezpieczeństwo i nie chcą, żebyśmy wyrywali je z ciepłych zakamarków naszej psychiki. Mają się tam całkiem dobrze. Tylko czy to ich powinniśmy słuchać? Czy nie za wiele już nam nabruździły w naszym życiu? Ile można się z nimi pieścić i z uwagą pielęgnować, żeby nie ugryzły? Żeby nie podtruwały nas psychosomatycznym jadem, żeby nie kąsały depresjami? Czy to one są ważniejsze, czy my? Zdrowi uleczeni MY? Czy te czarne skłębione żmije mają prawo pierwszeństwa? Raczej nie! Nie poddawajmy się więc, gdy w procesie gojenia ran przeszłości, czujemy się gorzej lub wątpimy w słuszność działań, to normalne, że wkurzone żmije próbują odwieść nas od tego, żebyśmy je wyrzucili. Musimy jednak być bezwzględni i urwać im chwiejne łby. Inaczej to one nas zagryzą i chociaż jad żmij w niewielkich ilościach jest leczniczy, to w większych dawkach prowadzi do paraliżu lub śmierci. A nie o to nam przecież chodzi!


środa, 3 lipca 2013

Babcia i jej ostre druty

Często słyszymy, jak ktoś w naszym otoczeniu mówi: "Nie chcę być taka egoistyczna, jak moja mama!", "Nigdy w życiu nie będę żyć czyimś kosztem!", "Boję się, że będę taki apodyktyczny, jak mój tata", "Zrobię wszystko, żeby nie być tak infantylnym, jak moja babcia" I tak dalej... co osoba, to inna cecha, której mieć nie chcemy, której nie tolerujemy, której boimy się odziedziczyć lub nauczyć.  I tak skupiamy się na tym, jacy być nie chcemy, że tracimy najcenniejszy sens  jacy być CHCEMY? Bo sam fakt, że wiemy, jacy być nie chcemy, nie pomoże nam w osiągnięciu wewnętrznego spokoju. Sam fakt, że mamy nieakceptowalne przez siebie wady, nie świadczy jeszcze o końcu naszego psychicznego świata! Jeżeli mamy taki problem z lękiem, że będziemy żyć z cudzą tożsamością, to zastanówmy się, czym nasza tożsamość różni się od tej cudzej? Bo identyczna przecież nie jest! Weźmy sobie kartkę i napiszmy nasze atuty, które zdecydowanie są sprzeczne z cechami osoby, której nie chcemy naśladować. I tak dla wytłumaczenia: boimy się, że już zawsze będziemy zachowywać się tak, jak na przykład babcia, która nas wychowywała i ten lęk paraliżuje rozwój naszej osoby. My nie dość, że nie chcemy być jak wspominana babcia, to jeszcze zakładamy, że z pewnością tacy jesteśmy! Tak samo jak ona unikamy pracy umysłowej i fizycznej, rozsiadamy się w fotelu, przekrzywiamy głowę, ostrzymy druty i dźgamy nimi niewinne dziecię, a potem przypalamy mleko i serwujemy je z obrzydliwym grubym kożuchem (bllle!) Czyli  odgarniając na bok czarny dowcip  stosujemy przemoc i jesteśmy śmierdzącymi leniami, co prowadzi do tego, że nie wierzymy, że coś możemy osiągnąć, no bo przecież jesteśmy katami pracowitymi inaczej... Jeżeli taki właśnie jest schemat naszych obaw, to znajdźmy wolną chwilę i w punktach spiszmy, co do tej pory osiągnęliśmy: 1. ukończyliśmy studia, 2. znamy dwa języki obce, 3. czytamy książki i bynajmniej nie o robótkach na drutach, 4. mamy pracę, 5. mamy dzieci, które nigdy nie widziały w naszych rękach drutów... Rozumiecie, o co mi chodzi? Tworzymy antytezę naszej babci. Jaki jest efekt naszej analizy? Jesteśmy do licha ciężkiego inni! Hurrra! Czy to już nam wystarczy? Jeżeli nie, to stwórzmy drugą tabelkę, w której uwzględnijmy realne podobieństwa. Gotowe? No, to teraz z takimi drogowskazami możemy maszerować dalej :) Wiemy, że jesteśmy inni (ufff) i nad czym mamy pracować. Od razu lepiej, prawda? :) 


wtorek, 2 lipca 2013

Kochać siebie

Kochać siebie, to nie znaczy tylko kupować sobie błyskotki, ciuszki, pomadki, elektroniczne zabawki, czy najnowsze technologiczne gadżety.
Kochać siebie, to nie znaczy fundować sobie wystrzałowe wakacje na Majorce, kolejny lifting twarzy, czy kosztowny zabieg odsysania tłuszczu.
Kochać siebie, to nie znaczy bagatelizować nałogi, bo "na coś trzeba umrzeć, a życie jest jedno i nie będę sobie żałować."
Kochać siebie, to nie znaczy folgować wszelkim swoim zachciankom, ani leżeć na kanapce w permanentnym odpoczynku i wyszukiwać usprawiedliwień dla swojego lenistwa.
Kochać siebie, to nie znaczy oszukiwać samego siebie, tylko po to, by mieć dobre samopoczucie.
Kochać siebie, to nie znaczy tkwić w sytuacjach pozornie bez wyjścia, poddawać się lękowi, zwątpieniom, biernie przyjmować ciosy.
Kochać siebie, to – niestety – znaczy dawać sobie zdrowy fizyczny wycisk, wstawać wcześniej, by wyszarpnąć dniowi chwile dla samego siebie i stymulować mózg do pracy umysłowej.
Kochać siebie, to znaczy pracować nad sobą, walczyć z lękiem, nudą, lenistwem i sprawiać, że poczujemy satysfakcjonujące zmęczenie.
Kochać siebie, to znaczy dbać o ciało i słuchać jego sygnałów, nie forsować go bezsensownie, odpoczywać, kiedy zmęczenie (nie lenistwo!) daje znać, zdrowo się odżywiać i przerzucić się z ociekającej tłuszczem, cukrem, węglowodanami diety na warzywa, owoce, chude mięsko i wodę.
Kochać siebie, to kupić sobie czekoladkę, kiedy mamy na nią ochotę, a nie wtedy, gdy się nią nałogowo obżeramy.
Kochać siebie, to dążyć do spełnienia…
Kochać siebie, to po prosu dbać o siebie. Ze wszystkich sił. Tak, jak powinniśmy kochać, szanować i dbać o najbliższą sobie osobę :)