czwartek, 28 lutego 2013

Krzywe zwierciadła


Bardzo często myślimy o sobie w superlatywach, (nie wspominam dziś o zakompleksionych osobach, które uważają, że wszystko robią nie tak) i zachwycamy się sobą: ależ ja jestem super! No po prostu jestem gość! Można na mnie polegać, wywiązuję się z danych obietnic, każdego pocieszę i każdego rozbawię, no... raczej jestem lubiany... Znacie skądś ten schemat? W zasadzie nie jest on taki najgorszy, pogłębia przecież poczucie własnej wartości i dodaje wiary w siebie. Ale za to, kiedy tacy rozanieleni swoją doskonałością, wychodzimy do ludzi, spotyka nas przykra niespodzianka... Jak oni nas wkurzają! Tamten jest leniwy, ta spod trójki wciąż ma tłuste włosy, pani z pieskiem jest wciąż naburmuszona, a kolega z pracy od trzech lat smęci, że zapisze się na angielski, bo odstaje od reszty i mniej zarabia, ale nic, NIC, z tym nie robi! No krew się w nas burzy i nóż w kieszeni otwiera. Myślimy sobie, jak oni mogą się tak zaniedbać? Tak niszczyć sobie życie, nie szkoda im...? Ja, na ich miejscu, to... I tu pojawia się zgubne czerwone światełko! My kontra Oni. Nasze zalety przeciw ich wadom, nasze umiejętności przeciw ich słabościom, nasza mądrość życiowa przeciw ich infantylizmowi. A prawda jest taka, że zazwyczaj irytuje nas u innych to samo, co my mamy i z czym nie możemy się pogodzić. Łatwiej przecież wytknąć innym, niż sobie, bo jest to bezbolesne i rozładowuje frustrację na siebie samego. Na własne lenistwo, zaniedbanie, zacofanie, egoizm, na własną impertynencję... Jak z tego wybrnąć? Może warto zapytać siebie, DLACZEGO mnie to tak wkurza? Dlaczego wnerwia mnie fakt, że ktoś ma tłuste włosy, może dlatego, że nic nie robię ze swoimi odrostami? Dlaczego do piany doprowadza mnie, jeżeli ktoś nie dba o swój samochód, może dlatego, że sama jeżdżę z pękniętym zderzakiem i wciąż zapominam wymienić wycieraczki? Naprawdę warto chociaż spróbować takiej konfrontacji. Ja zaczęłam się tak sobie przyglądać i zauważyłam wiele niefajnych porównań pomiędzy mną a osobami, przy których trafia mnie szlag. Aż czasami mnie skręca i mówię do siebie: no niemożliwe, żebym też taka była! A jednak – możliwe. I u mnie, i u was, nie ma co się obrażać, tylko nałożyć nową farbę i wymienić zderzak :) Przełknąć gorzką pigułkę i przyjąć jej lecznicze właściwości. W zasadzie to powinniśmy być wdzięczni za to, że mamy wokół siebie takie emocjonalne krzywe zwierciadła w postaci innych ludzi, bo możemy się w nich przeglądać i prostować swój zniekształcony obraz. Złość na innych może zaowocuje pracą nad sobą. Pocieszające jest też to, że irytują nas cechy, którymi my sami mogliśmy się kiedyś "poszczycić", bo przypominają nam o tym, jacy byliśmy. Co może też jest dobre, bo dzięki temu pilnujemy się, żeby nie wracać do starych zgubnych przyzwyczajeń. Nie wiem tylko, jak to jest z pozytywami, czy takie lustra działają w drugą stronę? Czyli, że te cechy, które podziwiamy u innych, również posiadamy? A więc, może kiedy myślimy: O, chciałbym być taki zdolny, albo: o, chciałbym być taki ambitny... to tacy jesteśmy? Zdolni i ambitni. Oby to właśnie tak działało :)
 
 

środa, 27 lutego 2013

Kąt patrzenia a konsekwencje jego zmiany

Czasami jest tak, że się nam z kimś nie układa, ten ktoś ciągle o coś się czepia, wciąż jest niezadowolony... Nie próbujmy tego kogoś zmieniać na siłę, tylko spójrzmy w głąb siebie, może to MY robimy coś nie tak? Może nasze relacje z kolegami z pracy, z rodziną, z bliskimi nie opierają się jedynie na ICH negatywnym nastawieniu do naszej osoby, ale to nastawienie jest czymś spowodowane? Na wszystkie aspekty trzeba spojrzeć pod innym kątem, przeanalizować wszystkie czynniki, z których składa się dany problem. Im częściej będziemy to robić, tym bardziej takie postępowanie wejdzie nam w krew, a po jakimś czasie niejako automatycznie będziemy szukali go najpierw w sobie i być może będziemy musieli dokonać korekty naszego zachowania. Piszę tu oczywiście nie o samoumartwianiu, ani o szukaniu winy tylko w sobie, tylko o szczerym podejściu do każdej sprawy. I to dotyczy całego naszego życia. Jeżeli nie możemy schudnąć, to zastanówmy się, dlaczego? I zamiast stosować kolejną dietę, skupmy się na tym, dlaczego żadna z diet do tej pory nie poskutkowała? Może problem leży w nas? W naszej niekonsekwencji,  w braku determinacji lub w głęboko zakorzenionych psychicznych przeszkodach?  Może zajadamy zmartwienia i to one blokują naszą chęć schudnięcia? Może boimy się zmiany, która przecież nastąpi? Powodów jest tysiące i trzeba do nich dotrzeć, do samej ich głębi. A jeżeli dojdziemy do ich źródła, schudniemy. Tak samo jest ze związkami, zastanawiamy się, czemu do licha nie możemy znaleźć normalnej/go kobiety/faceta? Problem siedzi w nas. Może jesteśmy natarczywi, może jesteśmy egoistyczni, może oczekujemy zbyt wiele, może zostaliśmy kiedyś tak głęboko zranieni, że nasza psychika podświadomie wzbrania się przed kolejnym związkiem?  Należy przesunąć paradygmat, przewartościować pewne rzeczy, spojrzeć na wszystko pod innym kątem, z innej perspektywy... Być może wtedy przyznamy, że to w nas tkwi wina, albo dojdziemy do (oby słusznego) wniosku, że akurat w tej sprawie, to jesteśmy czyści jak łza :) Bo i tak może przecież być :)
A na tym rysunku St. R. Covey tłumaczy istotę przesunięcia paradygmatu. Co prawda rysunek oklepany i wciąż krążący po necie, ale u Coveya był pierwszy :) I na pewno wiecie, że ta kobieta jest i stara, i młoda - a różnicę zobaczy się dopiero wtedy, gdy zmieni się sposób patrzenia :)


wtorek, 26 lutego 2013

Supełki i węzły

Nasza świadomość jest elastyczna, przyjmuje wiele bodźców, wspomnień i reakcji. Elastyczna – nie znaczy jednak nierozrywalna i bez emocji. Wprost przeciwnie, wszystkie nasze uczucia kumuluje w sobie i albo przekształca na miłe wspomnienia, albo w pełne smutku i wyrzutu projekcje. Jeżeli jakieś rany z przeszłości, lub z teraźniejszości, nie zostaną wyleczone, to się... zabliźniają. Nie jest to jednak pozytywna przemiana. Bo takie ślady rosną, pęcznieją, rozpychają się w naszych myślach i zniekształcają relacje międzyludzkie. Krzywdy wyniesione z dzieciństwa, niewytłumaczone spory, frustracja, która jest wynikiem nieporozumień i błędnie odebranych impulsów... To wszystko się zapętla i utrudnia właściwe odbieranie faktów. To sprawia, że niekiedy niewinną uwagę odbieramy jako atak na siebie i stosownie do tego odczucia odpowiadamy. Akcja-reakcja, tyle że skierowana ostrzem w przeciwną stronę. Jeżeli  nie wyleczymy zastałych  przykrości, to one się nawarstwią i ich spiętrzenie bynajmniej nie będzie przypominało  smacznego kołacza, tylko gorzkie zepsute jabłko. W dodatku z robakiem. Coś takiego w psychologii buddyjskiej nosi nazwę węzłów, supłów, tworów wewnętrznych, które tworzą w naszej podświadomości (i ciele) szkodliwe napięcie. Są jak rak, który zżera naszą psychikę i tworzy w niej toksyczne skupiska, potem przerzuca się na nasze działanie, na nasze zdrowie, na całą naszą rzeczywistość i dotąd gnębi, aż człowiek się podda, zwariuje, lub... wyleczy. Bo z takimi supłami można walczyć tylko w jeden sposób – cierpliwie je rozsupływać. Dochodzić do źródła bólu i leczyć go poprzez rozmowy, terapie, wyjaśnianie. I trzeba nauczyć się, aby w przyszłości takiego patologicznego patchworka już nie tkać, ale zawczasu schować warsztat i wszystko wyjaśniać. 




poniedziałek, 25 lutego 2013

Skromniutki pościk...

Dzisiaj ciężki dzień. Już pomijam fakt, że w ogóle nie ma słońca - jakoś się tego roku obraziło - to jeszcze człowiek zmęczony, a to dopiero poniedziałek. Ale, za to zdobyłam kolejny szczebelek na mojej drodze do Celu i prę do przodu dalej. To, muszę przyznać, jest na  plus i pocieszam się tym skromnym światełkiem, bo wiem, że któregoś dnia rozbłyśnie z taką mocą, jakiej oczekuję. To w zasadzie na tyle, nie mam dziś serca do pisania. Chce mi się spać i w ogóle zniknąć pod kocem, a do tego jeszcze trochę mi brakuje :(  Znikam i do jutra :) Jako rekompensatę podsyłam zdjęcia Baffiego, który aktywnie próbował pomóc przy montowaniu wanny ;) Pooglądajcie sobie, bo "trochę" tego nawrzucałam :)








niedziela, 24 lutego 2013

Radość życia i jej depresyjny brak

Co sprawia, że mamy poczucie winy? Świadomość, że kogoś zawiedliśmy? Że zrobiliśmy komuś krzywdę, chociaż ta osoba nam bezgranicznie ufała? Że zrobiliśmy coś bezdennie głupiego? Czy właśnie coś takiego chwyta nas za sumienie i szarpie do bólu? A może coś jeszcze? Może poczucie winy wzbudza w nas również fakt, że tracimy swoje życie na błahostki? Zaprzepaszczamy swoje szanse, marnujemy talenty, pogrążamy się w ranieniu samego siebie? Nie dotrzymujemy obietnic danych sobie, nie naprawiamy błędów, które wyrządziliśmy sobie, nie dążymy do usuwania szkód, które powstały w naszym ciele, w naszej psychice, w naszym każdym codziennym dniu! Czy takie działania również sprawiają, że mamy ochotę odwrócić wzrok od lustra, żeby tylko na siebie nie patrzeć? Czy takie czynności również sprawiają, że robimy wszystko, żeby zagłuszyć myśli i zająć je czymś innym? Kto powiedział, że sumienie boli tylko wtedy, gdy robimy źle innym? Jeżeli ranimy siebie, to jak mamy czuć się z tym komfortowo? Sumienie boli i ma boleć, ma swoim wrzaskiem odwrócić nas od patologicznej potrzeby niszczenia swojego wspaniałego niepowtarzalnego "Ja". Skąd biorą się depresje? Między innymi stąd, że zamknęliśmy sobie drogę ucieczki od sytuacji, które były dla nas niewłaściwe - pozwalaliśmy na to, aby ktoś zagarnął nasze życie i "przeżywał" je według swojego scenariusza. Pozwalaliśmy, aby ktoś ranił nasze uczucia, naszą godność, naszą indywidualność. Tracimy wtedy ochotę do życia, bo niby czemu mamy ją mieć? Oszaleć przecież można od świadomości prawdy, tej prawdy, która krzyczy o tym, że wyrzucamy swoje życie do kosza, spuszczamy do ścieku, topimy w gnojówce. Nigdy, przenigdy, nie pozwalajmy na to, aby ktoś niszczył naszą tożsamość. A co ważniejsze - nie pozwalajmy na to, abyśmy to my ją niszczyli. Bezwiednie. Lenistwem, kłamstwem, wymówkami, niewiarą w siebie, brakiem szacunku do swoich wartości... Jeżeli będziemy się rozwijać, nasze sumienie przycichnie, bo nie będzie miało pretekstu do wrzasków i wyrzeczeń. Depresje sami na siebie ściągamy, bo kiedy zdajemy sobie sprawę z faktu, że tracimy sens życia, to mamy ochotę je sobie odebrać, byle tylko tego egzystencjalnego bólu nie czuć. A przecież zamiast popełniać samobójstwo, czy otępiać się antydepresantami, możemy starać się wyjść z tego ciemnego zaułka, bo mamy takie możliwości. Możemy wycofać się z czarnego korytarza beznadziei, rakiem, na kolanach, ale wycofać się. Ku światłu i wierze, że się uda. Że znowu odnajdziemy radość życia.
A poniżej Baffii i jego wielkie zdziwko :) Przystojniacha z niego pumiasta :)
 
 
 
 

sobota, 23 lutego 2013

Przestrzeń życia i osobista wizytówka

Bałagan - porządek z chaosem w swojej roztargnionej głowie... Mówi się, że jeżeli ktoś utrzymuje wokół siebie nienaganną czystość, to próbuje  poradzić sobie w ten sposób z bolesną przeszłością (albo, co gorsza teraźniejszością). Poukładane kancik w kant gazetki, równiutko poustawiane książki, bluzki poukładane kolorami, albo każda z nich zapakowana w osobną torebkę (spotkałam się z czymś takim!). U takiej osoby nie znajdziecie okruszka na stole, ani sierści na fotelu. Wszystko idealnie posprzątane, klinicznie wymuskane, jak gdyby porządek był jedyną wartością takiej osoby, jej indywidualnym alfabetem. Taki pedantyzm jest próbą zapanowania nad swoim życiem, jedyną enklawą, w której ta osoba czuje się bezpiecznie, bo wreszcie nad czymś PANUJE. Ma wpływ na jakiś kawałek swojej egzystencji, a to daje jej złudne poczucie stabilizacji. Moim zdaniem coś w tym jest. Ale - co zrobić, jeżeli mamy sytuację odwrotną? Kiedy w domu panuje rozgardiasz nie do opisania? Kiedy z szuflad wysypują się rozmaite rzeczy, kiedy szafki trzeba otwierać z jednoczesnym blokowaniem drzwiczek, bo spadnie na ciebie cała fura ubrań? Kiedy pomiędzy torebkami z mąką znajdziesz stary chleb albo sok w butelce? Jeżeli nie jesteś w stanie zapanować nad swoją szufladą, nad papierami, które w niej trzymasz, to jak dasz radę zapanować nad własnym życiem? Jeżeli nie ogarniasz codziennych czynności, to jak dasz radę ogarnąć swoje życie? Bałaganiarze może są geniuszami, może są filozofami i wolą zagłębić się w Etykę nikomachejską niż w swoją rozbebeszoną szufladę. Może i tak, ale nie wydaje mi się, żeby to było do końca normalne. A już na pewno nie jest wygodne. Taki wirtuoz estetycznej rozpierduchy musi zręcznie lawirować pomiędzy brudnymi kubkami a poplamionymi książkami i wiecznie czegoś szuka. Znajdzie? Pewnie kiedyś tak, kiedy... posprząta, albo zrobi jeszcze większy bałagan i spod sterty ścierek wyszarpnie skarpetkę. Tak... To oczywiście są skrajne przykłady, ale pomiędzy nimi jest cała gama powszechnych bałaganików. I naprawdę uważam, że ten, kto nie panuje nad codziennymi czynnościami, nie zapanuje nad ogółem siebie i swojej rzeczywistości. Może warto zacząć pracę nad sobą od nauki odkładania rzeczy na miejsce? Może po pewnym czasie wejdzie nam to w krew i przerzuci się na pozostałe rzeczy? Na inny kaliber? Na kategorię czynności: W Pełni Panuję Nad Swoim Życiem? Na tematykę Kreuję Własną Rzeczywistość? Na wynik: Zwyciężyłem? Pomyślcie nad tym :)
A tutaj fotki Safiry w moim biurku :) Zaraz po jego złożeniu i zanim do pokoju "przyszły" kolejne mebelki :)
 
 
 
 
 
 

piątek, 22 lutego 2013

Mądry Uciekinier

Ucieczka - błyskawiczna nieprzewidywalna bomba zegarowa, której wybuch rozrywa teraźniejszość i przyszłość na strzępy. Rodzaje ucieczek i impulsy, które je spowodowały są różne. Ale wszystkie wynikają ze Strachu. Realnego lub wyimaginowanego. Są ucieczki spontaniczne, które są pierwotną podpowiedzią umysłu. Są ucieczki niezbędne, takie jak przed niebezpieczeństwem, toksycznymi relacjami, niekorzystną sytuacją lub przed zwyczajnym, szeroko pojętym, dyskomfortem. Ale są też ucieczki tchórzliwe, które wynikają z konsekwencji niepodjętych jeszcze działań. I wtedy ze zwykłego strachu nie robimy rzeczy naprawdę koniecznych, takich, których odkładanie może okazać się tragiczne w skutkach. Nie robimy badań, (chociaż mamy świadomość, że dzieje się coś złego) bo boimy się ich wyniku. Nie wyjaśniamy konfliktów, bo boimy się konfrontacji. Nie pójdziemy do dentysty, bo boimy się bólu. Odwlekamy podjęcie ważnych decyzji życiowych, bo boimy się porażki. Przykłady można mnożyć, a  wynik nie będzie pozytywny... Perspektywiczne myślenie w takich przypadkach może być błogosławione lub zgubne, bo z jednej strony ratuje nam skórę, a z drugiej nadmiernie ją chroni. A przecież nie jesteśmy z cukru, jeśli podejmiemy złą decyzję i upadniemy, to wstaniemy i, nauczeni doświadczeniem, obierzemy inny kurs. Natomiast, jeżeli nasza cukrowa powłoka topi się od samej wizji upadku, to nie tylko nie będziemy mieć doświadczeń, ale również komfortu i wspomnień. Nie mamy tyłka ze szkła, a od siniaków nikt nie umarł. Więc jeżeli jest nam źle, to zamiast obliczać trajektorię upadku, uciekajmy, gdzie pieprz rośnie. Korzystajmy z tej mądrej ucieczki i wyjdźmy z błota, a nie z tej tchórzliwej, by w tym błocie się taplać. To nie żadne SPA, tylko twarde i cudowne życie. A odkładanie ważnych spraw na później, niekiedy kończy się śmiercią. W realu.



czwartek, 21 lutego 2013

Gadzi mózg

Emocje - te tłumione i te wyrzucane z siebie... Nie wolno ich trzymać w sobie, tłamsić jak brudną chusteczkę - każdy to wie, ale w praktyce często wychodzi inaczej. Jak z wieloma innymi rzeczami w życiu - wiemy, że coś jest złe, a mimo to brniemy w niewłaściwe zachowanie, jak w perwersyjny  ślepy zaułek... Gadzi mózg - czyli ta najbardziej prymitywna część naszego mózgu, jaskiniowiec, który z bojowym okrzykiem rzuca się na przeciwnika, żeby go... zabić? Rozerwać na strzępy i upiec nad ogniskiem? Na pewno macie ochotę czasem przywalić komuś w łeb, potrząsnąć nim, jeżeli spokojne argumenty nie działają, wrzasnąć SKUP SIĘ! Odzywa się w nas wtedy żądza mordu, którą musimy wziąć w karby, bo przecież jesteśmy osobami cywilizowanymi, a nie dzikimi. Nie powiem, dziś jestem zła... Naprawdę zła. Kiedy próbuję wytłumaczyć komuś swój punkt widzenia, a ten ktoś się na niego oburza, po czym uznaje za swój i wykorzystuje, by osłabić moją pozycję, wtedy trafia mnie szlag. Kiedy ktoś permanentnie wchodzi mi w słowo i próbuje przekrzyczeć, również żółć zalewa mi oczy. Kiedy ktoś nie potrafi z klasą rozwiązać sporu, tylko go rozpala, to co mam zrobić? Przecież nie damy sobie po razie... W takich sytuacjach nie toczę dalszej dyskusji, bo jest ona bezproduktywna, wolę poczekać, aż każdy ochłonie. Być może jest to ucieczka, wycofywanie się przed silniejszym psem, brak asertywności, ale czy na pewno? Czy zawsze musimy dążyć do ostatniego słowa? Bij zabij, ale wygrać potyczkę? W imię czego? Nie siedzimy przecież w okopach z kałachami w ręku i nie mamy po przeciwnej stronie najeźdźcy, tylko zwykłego człowieka. Przyznaję, osoba, z którą dziś "wymieniłam różnicę zdań" jest dobrym człowiekiem, pełnym empatii, o silnym kręgosłupie moralnym, ale nigdy nie da za wygraną, nawet jeżeli nie ma racji. I nie mam nic do niej, jako do osoby, ale do sposobu prowadzonej przez nią rozmowy. Zwłaszcza że na pewno każdy z nas miał trochę racji - jak to zazwyczaj bywa między ludźmi, ale do tego można przecież dojść na spokojnie. Nieważne, za jakiś czas przecież wszystko wróci do normy, nie ma sensu rozdrapywać ran.


środa, 20 lutego 2013

Prawo przyciągania

Prawo przyciągania - wspaniałe prawo, które mówi o tym, że to ty sam przyciągasz zdarzenia, które Cię spotykają. Ty sam decydujesz, czy chcesz być szczęśliwy czy zgorzkniały - jeżeli wciąż narzekasz, jak to Ci w życiu źle, to podświadomie utrwalasz to uczucie i nie ma takiej siły, która sprawi, że wreszcie poczujesz się jak młody bóg :) I nigdy nie będzie Ci dobrze, jeżeli wciąż będziesz projektował lęki i z przerażeniem myślał o ewentualnej utracie pracy, nagłej (najlepiej śmiertelnej) chorobie, kradzieży, rabunku czy zdradzie... Więcej, możesz być przekonany, że to Cię właśnie spotka, ponieważ sam to przyciągasz, oczekujesz tego, wyzywasz los. Czy nie lepiej myśleć w drugą stronę? W tę kolorowszą, pozytywną, lepszą? I oczekiwać tego, że pracę będziesz miał fantastyczną, spełnisz się zawodowo i prywatnie, osiągniesz swoje cele? Czy nie lepiej myśleć o tym, że będziesz miał domek nad morzem, zamiast o tym, że w tym aktualnym, w którym teraz mieszkasz, wybuchnie pożar? Prawo przyciągania działa - jeżeli robisz wszystko, aby osiągnąć Cel, jeżeli afirmujesz i pobudzasz swoje emocje, a także jeżeli wzrok wciąż będziesz miał skierowany ku swojemu szczytowi - jest na sto procent pewne, że tam dojdziesz. Nieważne, że jest on na drugim końcu świata, nieważne, że mnóstwo rzeczy Cię ogranicza (przypomnij sobie o Jasiu Meli!), nieważne, że nie masz pieniędzy na sprzęt alpinistyczny - jeżeli chcesz wejść, żadna siła Cię przed tym nie zatrzyma! Wtedy jakimś cudem wszystko wskakuje na swoje miejsce, tak jakby świat współgrał z Tobą. Pamiętaj o tym zawsze i nie poddawaj się, jeżeli Twój szczyt zamiast przybliżać się, paradoksalnie się oddala. W takich wypadkach na spokojnie się zastanów, co robisz źle, że nie ma żadnych efektów. Może działasz mało skutecznie, może używasz niewłaściwych narzędzi, a może po prostu nie wierzysz, że się uda? Jeżeli znajdziesz problem, skoryguj swoją mapę i idź naprzód. Jak żółw albo jak... radziecki czołg ;) I dojdziesz, nie ma innej opcji, bo granice, które sobie stawiasz, albo które chcesz obejść, są tylko w Twojej głowie. W Twojej!


wtorek, 19 lutego 2013

Lenistwo czy brak poczucia Własnej Wartości?

Ostatnio przeczytałam, że jeżeli nie potrafimy dążyć do swoich celów, to dlatego że brak nam poczucia Własnej Wartości. Nieważne, że my WIEMY, jakie są nasze cele, ważne, że nie UMIEMY zmobilizować się do pracy, aby je osiągnąć. Uruchamia się perfidny mechanizm, w którym podświadomość w sposób niezauważalny szepcze nam, że nie jesteśmy warci tego, żebyśmy mieli piękną figurę, wspaniały związek, satysfakcjonującą pracę... Z tych podszeptów wykluwa się dojrzałe już lenistwo i zbiera swoje plony - zamiast pójść na siłownię, idziemy do sklepu po czekoladkę; zamiast dbać o relację z partnerem, chowamy w sobie urazę; zamiast wysyłać CV, bezmyślnie grzebiemy w necie... Nigdy o tym nie myślałam w tych kategoriach. Byłam przekonana, że lenistwo, to lenistwo - jest napędzane przez naszą niedojrzałą Silną Wolę, kosmatą  łapę Zwlekania i złudną obietnicę natychmiastowej przyjemności - bo TERAZ jest nam dobrze, bo w TEJ CHWILI jemy coś pysznego, bo W TYM MOMENCIE oglądamy film. Nie interesuje nas, co będzie potem, ale to, co się dzieje. Natomiast jak Teraźniejszość zamienia się w Przeszłość, to nadchodzą wyrzuty sumienia, obwinianie się i spada szacunek do samego siebie - czujemy się jak nędzne robaki. Może faktycznie nasze przeświadczenie o własnej niedoskonałości blokuje chęć i możliwość naszego rozwoju? Może za każdym razem, kiedy siadamy do nauki, słyszymy cichutki szept: daj spokój, TY masz się czegoś nauczyć? - bzdury... Kiedy zaczynamy ćwiczyć, słyszymy - no proszę cię, naprawdę sądzisz, że coś zrobisz z tym swoim tłustym tyłkiem? Daruj sobie... A więc praca nad sobą jest równocześnie powiększaniem zalet i eliminowaniem lub wyciszaniem wad. Równowaga pomiędzy myśleniem a działaniem jest obecna we wszystkich aspektach naszego życia. Nie można ufać w swoje siły i marnować je na obijaniu się, tak samo, jak i nie można osiągać szczytów bez wiary w siebie. Wszystko się zazębia. Jeżeli uważamy, że nie zasługujemy na to, żeby wyglądać jak wystrzałowe laski - to całe życie będziemy kisić się w ubraniach XXXXL lub wprost przeciwnie - będziemy chować cudowną figurę pod workowatymi swetrami. Jeżeli jesteśmy przekonani, że nie stać nas na marzenia, bo jesteśmy przecież tacy beznadziejni, nic nie potrafimy i są lepsi od nas - to nigdy nawet nie spojrzymy w kierunku swoich prywatnych szczytów. Życie nas nie rozpieszcza, ludzie wokół również - dlaczego zatem my również mamy się dobijać i niszczyć to niepowtarzalne piękno, które w sobie mamy? Nie róbmy tego, tylko uwierzmy w siebie i żyjmy pełną piersią.

A to słodziak na klawiaturze, nie mój na szczęście, bo trzy w zupełności mi wystarczą ;)

poniedziałek, 18 lutego 2013

Różne oblicza keksu :)

Jeden Cel ciągnie za sobą tysiące pomniejszych "celików" i rozmaitych możliwości jego zrealizowania. Ja podjęłam walkę, żeby dotrzeć do mojego indywidualnego Celu i nawet przez myśl mi nie przyszło, ile otworzy się przede mną drzwiczek, bo Cel jest jeden, ale prowadzi do niego wiele furtek. Jeżeli wejdę w tę po prawej - wyjdę na łąkę, jeżeli wejdę do tej po lewej - wypłynę na morze, trzecia z kolei wyprowadzi mnie do lasu (ale nie na manowce!). Nie mogę pójść wszystkimi jednocześnie, bo to niemożliwe, ale każda z nich ma swoje uroki i - co najważniejsze - każda wiedzie na właściwy szczyt. I pomimo tego że wszystkie prowadzą do konkretnego miejsca, każda z nich pociąga za sobą określone działania. Jak to wytłumaczyć? Może w ten sposób - jeżeli chcemy upiec ciasto, musimy wybrać, jakie ono ma być. Czy babka cytrynowa,   murzynek, keks, czy jednak szarlotka? Jeżeli wybieramy keks, to musimy również zdobyć składniki, między innymi bakalie i tu zaczyna się zabawa... Bo - możemy kupić w hipermarkecie torebkę z mieszanką studencką, możemy też kupić osobno rodzynki, figi, skórkę pomarańczową... Możemy też, jeżeli mamy czas, pieniądze i ochotę, pojechać do Arabii i tam na targu kupić przepyszne, ciężkie od słońca bakalie oraz wanilię w laskach. Jeden keks - a tyle sposobów na zdobycie składników, a przed nami jeszcze przecież jego upieczenie. I tak samo jest w życiu.  Jestem oczarowana ilością perspektyw i nareszcie czuję, że żyję. Im dłużej idę, tym silniejsze mam nogi i tym bardziej rozpiera mnie szczęście, że to JA kształtuję bieg moich dni i JA wybieram widoki. Nie muszę godzić się na nudę, konieczności i ograniczenia, które przecież są do obejścia. Przecież tak naprawdę bardzo często to my sami je sobie narzucamy, to my uderzamy głową w mur, zamiast pomyśleć, jak go obejść. A co do odwiecznego lęku przed zmianami... Beata Pawlikowska w Dżungli samotności tę część życia, w której królują lęki nazwała Strefą Strachu, czyli w skrócie SS. Przypomina Wam coś ten skrót? I konsekwencje działania tych "służb"? No właśnie, nie dajcie się więc i walczcie :)


PS Nie wiem, kto jest autorem zdjęcia, ale skopiowałam je ze strony: https://www.google.pl/search?q=obrazki+na+bloga+stragan&hl=pl&tbo=u&tbm=isch&source=univ&sa=X&ei=XEwiUe6ACcLw4QSyjYCADw&ved=0CCsQsAQ&biw=1920&bih=971#imgrc=_
To tyle gwoli praw autorskich :)

niedziela, 17 lutego 2013

Hamburger czy pomarańcza

 
"Jak odróżnić to, co jest dla mnie dobre, od tego, co mnie przeżuje i wypluje (...) Jedyna odpowiedź, jaką znajduję dla siebie samej, jest taka: ćwicz swój umysł jak mięsień, na co dzień, w wyborach łatwiejszych i przyziemnych: hamburger czy pomarańcza, serial czy książka, wyzwisko czy rozmowa, z nadzieją, że twoje drobne mądre wybory, uzbroją cię przeciwko twoim złudzeniom, zbudują gotowość do kroku w dobrą stronę wtedy, kiedy stawka będzie wysoka." Natalia de Barbaro.
No właśnie, przecież gdyby nie to, że w większości przypadków decydujemy się na coś lepszego i łatwiejszego, wszystko wyglądałoby inaczej.  Mielibyśmy inne, z pewnością przyjemniejsze, życie zawodowe, uczuciowe, prywatne... Wybieralibyśmy odpoczynek zamiast lenistwa, pracę nad sobą zamiast powielania złych nawyków i ambicje zamiast minimalizmowi. Hamburgery by nie istniały, bo każdy wolałby pomarańcze. I nie mielibyśmy problemu z dochodzeniem do Celu. Ale... może z drugiej strony zwycięstwo nie byłoby zwycięstwem, tylko codziennością? Nie dawałoby radości ani poczucia spełnienia? Nie hartowało nas, nie urabiało jak glinę? Może bylibyśmy tylko bezdusznymi maszynami, a nie ułomnymi ludźmi, którzy mają się rozwijać, dążyć do doskonałości? Jest jak jest, możemy korzystać z fast foodów i zdrowej żywności, ale od nas zależy, po co sięgniemy, więc ćwiczmy nasz umysł i zajadajmy się pomarańczami ;) 

PS A to kolejne 1000 elementów. Tym razem Van Gogh. Sposób ułożenia - spektakularny. Układałam dosyć długo, bo wciąż brakowało czasu, w końcu obiecałam sobie, że skończę w sobotę. I kiedy zostało mi kilkanaście (!) puzzli, Baffi wskoczył na stół. Rezultat do przewidzenia :( Jak w filmie. Jedna sekunda i wszystko leżało na ziemi.  Chciało mi się płakać. Na szczęście zniszczenia dały się naprawić. I naprawiałam - do czwartej w nocy. Tak się zaparłam. A Baffi nie stracił pozycji pieszczocha.




sobota, 16 lutego 2013

Mysz pod miotłą i tysiące serów!

Jeżeli siedzimy cichutko, jak myszka pod miotłą i ze strachem oddychamy, bo tak przeraża nas życie, to czy kiedykolwiek spod tej miotły wyjdziemy? Czy może raczej pod tą nieszczęsną miotłą umrzemy? I co z tego życia będziemy mieli? Zapach zakurzonego włosia? Poszatkowany, zniekształcony obraz otaczającego nas świata? Niemoc, która na stałe zagościła w naszym umyśle i sparaliżowała naturalną potrzebę rozwoju? Przecież to jakaś katastroficzna wizja! A jeżeli spod tej miotełki będziemy ciekawie wychylać i noskiem poznawać różnorodność zapachów? Wiatr zmierzwi nam futerko, które do tej pory było skołtunione od braku powietrza? I nagle się okaże, że jest tysiące rodzajów sera! I miękkich, i twardych, i słodkich, i z dziurami, i z orzechami, i z ziołami... Topionych, smażonych, pleśniowych, w kostce, w plastrach, w warkoczach... Świat pokazał swoje cuda! Fajowo? Fajowo :) Nieważne, że taka myszka chwyci kawałek serka, ucieknie pod miotłę i z bijącym serduszkiem będzie nasłuchiwała, czy kot nie idzie. Być może nawet ze strachu zrobi się jej niedobrze i zapomni o serze... To wszystko naprawdę nie jest ważne, bo przecież spróbowała. Była dzielna i może być z siebie dumna - na daną chwilę, taka malutka zmiana była wszystkim, na co było ją stać i nie wolno tego minimalizować. Ta wyprawa diametralnie zmieniła jej życie, bo  nasza myszka spróbowała własnych sił. A w większości przypadków jest to fundamentalna podstawa dla dalszych wędrówek. Taka myszka, która raz zasmakowała w wolności, będzie wychodzić częściej i dalej. I pewnego dnia zostawi zakurzoną miotłę w diabły i ruszy na poszukiwania swojego miejsca na ziemi. Niełatwo jest porzucać bezpieczną zastałą rzeczywistość, konfrontować ją ze swoimi możliwościami i porównywać z celami. Niełatwo. Ale pomyślmy, jeżeli mamy możliwość wyboru, to musimy z niej skorzystać, chociażby po to, żeby mieć tę niezachwianą pewność, że jesteśmy tam, gdzie być chcemy. Miotełka, dziurka w spiżarni, czy pole - to jest  nasz świadomy wybór, przeanalizowany po rozpatrzeniu wszystkich możliwych opcji :) Strach jest naturalny, marazm - nie. 


piątek, 15 lutego 2013

Domek nad morzem i wąż boa

Gdzie leży granica pomiędzy marzeniami do spełnienia a tymi, których spełnić się nie da? Może w stopniu ich abstrakcyjności? Wiadomo, że jeżeli ktoś marzy o wywróceniu hełmu na drugą stronę, czy rozmowie z dziewczyną na plakacie (nie z plakatu, bo to subtelna różnica!) to jest to nierealne, bo niewykonalne, ale pozostałe? Czyli te, które są dostępne dla tzw. zwykłych śmiertelników? Dla ciebie, dla Twoich bliskich, dla mnie... Marzenia takie jak: domek nad morzem, chatka w górach, rejs dookoła świata, batonik zjedzony na Mont Blanc. Marzenie marzeniu nierówne - ktoś pragnie mieć kotka, węża boa, a ktoś inny "tylko" dziecko. Ktoś czeka na księcia, a ktoś pragnie się go pozbyć, bo księciem dawno być przestał... Są tacy, którzy marzą o ciągłych wyzwaniach, a są inni, którzy błagają o święty spokój... Wymieniać można bez końca, przebierać w ich różnorodności, bo każdy człowiek ma inne priorytety. Ale każdy z nas może mieć zarówno domek nad morzem, jak i węża boa, bo są to rzeczy, które można zdobyć. Różnica pomiędzy nimi polega na wysiłku, który trzeba włożyć, na wyrzeczeniach, które trzeba podjąć i na odwadze, by coś zaryzykować. Ale nie mów, że już zawsze będziesz siedzieć w tym koszmarnym blokowcu,  z całą rodziną na kupie, bo nie stać cię na mieszkanie, tylko szukaj lepszej pracy i staraj się o kredyt! Nie mów, że już zawsze będziesz sprzedawał sznurówki, bo nic innego nie umiesz, tylko ucz się i zmień zawód! Nie mów, że nikogo nie znajdziesz,  bo zawsze trafiają ci się idioci, a nie normalni faceci, tylko zadbaj o siebie, zamień wymagania na oczekiwania, rozwijaj się i idź między ludzi! Nie blokujmy zatem swoich marzeń zwątpieniem w ich realizację, ale rozwijajmy je i urealniajmy. Ze wszystkich sił mobilizujmy się do pracy, która pomoże do tych marzeń dojść. Wysiłek, który w to włożymy zawsze nam się odwdzięczy. Trzeba tylko konsekwencji w działaniu, zaparcia i czasu. No i wiary, że pewnego dnia obudzisz się w swoim domku w górach lub nad morzem i będziesz się cieszyć, że tym razem kot nie wskoczył Ci na głowę, boa Cię nie udusił, a dziecko dało dłużej pospać :)
Z chwilą, gdy marzenia już się spełnią, zaczynają powszednieć, wskakują w ramy codzienności. Ale nie stają się przez to nudne, tylko spełnione :)

PS Gwiazdka z nieba nie wystarczy, by marzenia się spełniły, dzisiejsza asteroida również :)
Miłego weekendu :)


czwartek, 14 lutego 2013

Osobliwa walentynka ;)


Dzisiaj miły serduszkowy dzień i warto napisać o miłości :) Ale nie o tej erotycznej, rodzicielskiej czy małżeńskiej, tylko o miłości własnej - takiej normalnej, zdrowej, która nie ma nic wspólnego z egoizmem ani hedonizmem. Dla osoby, którą kochamy najbardziej na świecie jesteśmy w stanie zrobić wszystko, a dla siebie? Czy umiemy postawić osobiste priorytety ponad oczekiwaniami i wymaganiami innych? Czy potrafimy skupić się na własnym rozwoju, a nie tylko na kształceniu swojego dziecka, rodzeństwa, czy współmałżonka? Czy jesteśmy w stanie wygospodarować w ciągu dnia czas tylko i wyłącznie dla siebie? Jeżeli nie, to warto się tego nauczyć, żeby zachować równowagę i swoją przestrzeń życiową, a jeżeli tak - to bardzo dobrze, bo to cenna umiejętność :) Miłość własna polega na szukaniu siebie samego - na nazywaniu wad, na wynajdywaniu zalet, na leczeniu kompleksów i na szczerości względem siebie i innych. Taka miłość namawia nas do pozytywnych zmian, do ciągłego doskonalenia, do niezgadzania się na naruszanie własnej godności. Opiera się na czułej akceptacji tego, co niemożliwe do naprawy, na efektywnej pracy nad sobą oraz na przebaczaniu sobie i innym. Z pewnością znajdzie się jeszcze wiele cech, ale nie chodzi przecież o ich wymienianie, ale o zrozumienie mechanizmu takiego uczucia. A więc życzę Wam, żebyście kochali samych siebie i umieli czerpać z własnych talentów. A to dobro, które odnajdziecie w sobie i tak przekażecie pozostałym. W uśmiechu, w rozmowie, w szacunku dla innych. I życzę Wam żebyście mieli obok siebie ludzi, którzy będą Was wspierać, doceniać i kochać :) Bo przecież wszyscy na to zasługujemy i wszyscy mamy prawo o to walczyć. 

 



środa, 13 lutego 2013

Zmęczony samochodzik

Ból zmiany wszystko w nas wyrywa się, aby coś zmienić, aby wyskoczyć z niewygodnych ram wprost do przestrzeni osiągniętych celów. A mimo to jakiś przekorny ludzik wewnątrz naszego umysłu ciągnie nas za rękaw. My chcemy uciec przed marazmem, a codzienność chwyta nas kurczowo, byśmy jej nie uciekli... I powstają trwałe uszkodzenia w naszym postrzeganiu siebie i otaczającej nas rzeczywistości. Czujemy (niekiedy intuicyjnie), że do niej nie pasujemy, a jednak na tym dysonansie zazwyczaj się kończy. Czasami nasza podświadomość spina się w sobie i chce przebiec swój życiowy maraton, ale my skutecznie ją demotywujemy. Usadzamy w miejscu, uciszamy. Efekt jest taki, że nie dość, że męczymy się w nieosiągniętych celach, to jeszcze wszystko nas od tego boli. I chorujemy, bo jakoś musimy pozbyć się tej złej energii, którą wokół siebie wytwarzamy. To przypomina sytuację, w której samochód (przyjmijmy, że jest żywy)  ma długą trasę do przejechania i ze wszystkich sił stara się ją pokonać, natomiast kierowca boi się nieznanych widoków i ostro hamuje. Czuć swąd palonej gumy, w asfalcie tworzą się koleiny i powstają same zniszczenia. Samochód się poddaje i prychając zajeżdżonym silnikiem, staje pokonany, a kierowca ociera pot z czoła i cieszy się, że "kontroluje sytuację"... A jeżeli obok siedzi dopingujący go do tego pasażer, no... to już ta biedna chęć zmiany leży i kwiczy. A przecież wystarczy zrobić najtrudniejszą i jedynie najłatwiejszą rzecz na świecie. Wstać z kanapy i wyjść z domu. Do ludzi, których chcemy spotkać, do pracy,  której pragniemy i do życia, które nas woła. Mówi się, że najtrudniejszy jest pierwszy krok, mnie się wydaje, że mimo wszystko jest łatwiejszy, bo robimy go z podekscytowaniem (a nuż się uda!) i z nieświadomością, jak ciężki mamy przed sobą marsz. Natomiast każdy kolejny jest trochę trudniejszy, bo jesteśmy zmęczeni, bo wciąż nie doszliśmy, bo pamiętamy poprzednią erę pobłażliwego lenienia się ;)  Miejmy jednak świadomość, że trudny nie znaczy niemożliwy i uciszmy naszego wewnętrznego kierowcę :)
 
 
 
 

wtorek, 12 lutego 2013

Myśl określa rzeczywistość myśliciela

"Myślę, więc jestem" - mądre zdanie, które obrazuje wszystko w naszym życiu. Przecież nie tylko jesteśmy, bo myślimy, ale też jesteśmy tacy, jak o sobie myślimy. Intelekt swoją drogą, samoświadomość swoją. Sposób, w jaki odbieramy własną osobowość, rzutuje na nasze zachowanie. Jeżeli myślimy, że do niczego się nie nadajemy, możemy być pewni, że nigdzie nie dojdziemy, bo sami skutecznie blokujemy swoje działania. Natomiast - jeżeli jesteśmy pewni siebie, wierzymy w swoje umiejętności i mamy jakiś tam plan na ich rozwijanie, to te nasze talenty zostaną przekute na konkretne efekty. Proste? Niby tak, ale jak tu pozbyć się wtłoczonych w naszą psychikę stereotypów, które szufladkują nasze z góry narzucone wady i ewentualne zalety? Nikt nie nauczył nas dbać o jakość myślenia o sobie samym. Nikt nie wpoił nam zasad, którymi kieruje się nasz, indywidualny, umysł. I raczej mało kto zwracał nam uwagę, jeżeli sami mówiliśmy o sobie źle. O innych - nie wolno, bo nie wypada, o sobie - proszę bardzo. Wolnoć Tomku, w swoim domku. Teraz jesteśmy dorośli i sami wytyczamy kierunki naszego myślenia, to my decydujemy, czy chcemy tkwić w pułapkach przeszłości, czy szukać z nich wyjścia. Tylko że... nie mamy tej umiejętności, bo nikt nam jej nie przekazał. Czy zatem jesteśmy skazani na trwanie w miejscu, które nam nie odpowiada? Czy już zawsze mamy chodzić jedną ścieżką, bo być może na innej czyhają na nas wilki? A skąd wiemy, że czyhają? Bo tak nas uczono, od dzieciństwa krępowano w nas ciekawość poznawania odmiennych rozwiązań. Siedź, gdzie jesteś, źle ci? Nie idź tam, bo nie wolno. Rób tak, jak ci rodzice każą... I tym podobne. Owszem, nie piszę tu o sytuacjach, w których NAPRAWDĘ groziło nam niebezpieczeństwo, czyli: nie wkładaj tam palca, bo prąd cię kopnie... Ale o tych, w których po zakazie nie następowało jego wytłumaczenie. I do czego to doprowadziło? Do smutnej konstatacji, że mamy trwać tam, gdzie jesteśmy. I ani kroku więcej. Na szczęście nic straconego :) Jeszcze wciąż możemy zrozumieć, że nasze myślenie determinuje nasz świat i wyciągnąć z tego wnioski. Jednym zdaniem - myśl określa rzeczywistość myśliciela :) Nie kreujmy siebie na nieudaczników, ale na zwycięzców, a po jakimś czasie  paraliżujący nas strach przed zmianami zmieni się w przyjemną ekscytację. Myślmy więc dobrze i tacy bądźmy :)

poniedziałek, 11 lutego 2013

Kanion Zwątpienia

Wpadłam ostatnio w dół Zwątpienia i bezproduktywnego, ogłupiającego Lenistwa. Co tam w dół. Wpadłam w wąwóz, a nawet... kanion. I ciężko było mi się stamtąd wydostać. Ściany były zbyt strome, by się po nich wspiąć i zbyt wysokie, żeby je przeskoczyć. A jednak się wyswobodziłam, bo wiedziałam, że za daleko już zaszłam, żeby po prostu w tym kanionie się rozsiąść. Poddać się i upaść bardzo boleśnie. Ale ja nie z tych, co się poddają. A więc wracam do walki :) I myślę, że mój kolejny zdradliwy kanion jest daleko - bo że się na niego natknę, to bardzo prawdopodobne.
Wstałam dziś w koszmarnym nastroju, z jakąś wewnętrzną pustką i poczuciem beznadziei. Znów wszystko odwracało swoją zmartwioną twarz ku początkowi mojej Drogi - wróciły stare lęki. A nie tam spojrzenie miało padać, nie wstecz! NIE WSTECZ! Należy pamiętać o punkcie wyjścia, o tym impulsie, który pchnął nas do marszu, ale nie wracać do tego punktu nigdy. Nie zerkać i nie macać natrętnymi wspomnieniami, tylko podnieść tyłek i iść naprzód. W swoim kierunku, swoim rytmem, ku swoim pragnieniom. A jeżeli się nie udaje? Wtedy trzeba iść dotąd, dopóki się nie uda. Pomimo upadków, otartych kolan, albo... połamanych nóg. Aż w końcu się dojdzie. Bo nie ma innego... wyjścia ;) Miłego dnia Wam wszystkim życzę, a zawłaszcza tym, którzy teraz płaczą w swoich własnych kanionach.
A to kamieniołom w Strzegomiu i...
 

 silny kwiatuszek na jego dnie :) Jest nadzieja? Jest :)

 

sobota, 9 lutego 2013

Bez upiększeń

Dzisiaj samo zdjęcie. Bez komentarza, bo chyba każdy zrozumie przesłanie. Jest surowe, wstrząsające i daje do myślenia. Bo tak naprawdę, po to mamy rozum, by żyć, a nie tylko istnieć, zgadzacie się ze mną? I do tego mamy dążyć, aby nasze życie było takie, jakie chcemy, żeby było. Powodzenia :)



piątek, 8 lutego 2013

Wirtuoz z silnym ego

Byłam wczoraj świadkiem pewnej sceny. Trzech chłopaczków w wieku szkolnym wsiadło do autobusu. Jeden z nich, którego nota bene wzięłam za dziewczynkę, trzymał skrzypce, oczywiście w pokrowcu. No i tych dwóch kolegów trochę sobie z niego pokpiwało:
- Ej ty, wirtuoz, od dawna grasz?
- Od trzech lat.
- I co? Pewnie wciąż wlazł kotek na płotek?
- Nie. Trochę sam komponuję i gram własne kawałki.
- O. To z ciebie będzie gwiazda. A jak tam w klasie? Palą?
- 3/4 klasy, z czego kilka pali papierosy elektroniczne.
- Ale ty oczywiście nie palisz?
- Nie. Ja nie chcę.
Chłopcy mieli około jedenastu lat. Czemu o tym piszę? A bo ten chłopaczek mi zaimponował. Nie dawał się sprowokować, nie bał się przyznać do własnej twórczości i powiedział otwarcie, że nie pali i co najważniejsze, że palić NIE CHCE (a w tym wieku przynależność do "palących" jest przecież objawem szpanu i bycia cool). Silny charakter, trzeba przyznać, odwaga cywilna i bardzo mocno rozwinięta wiara we własne umiejętności. I dojrzała indywidualność. Są ludzie, którzy i jako dorośli nie potrafią zająć własnego stanowiska,  nie mają swojego zdania, lub którzy są jak te chorągiewki na wietrze... A tu proszę, taki niepozorny chłopaczek i taka pewność swojej wartości. Pogratulować :) No i jak często ci, którzy z nas się śmieją, najzwyczajniej w świecie nam zazdroszczą :) A my, zamiast dołować się ich opiniami, powinniśmy iść naprzód. Nie przejmować się zaczepkami, nie reagować na kpiny, nie utożsamiać się z cudzymi - a odmiennymi od własnych - poglądami. Tak jak ten chłopaczek. Jestem przekonana, że on daleko zajdzie :) I tego Mu z całego serca życzę :)


czwartek, 7 lutego 2013

Pyszny Czwartek :)

Tłusty Czwartek wcale nie musi być tłusty ;) Wystarczy, że będzie smaczny i że zjemy taką ilość pączków, która wejdzie nam "tylko" w biodra, a nie na moralniaka - jeżeli wiecie, o co mi chodzi w tej subtelnej różnicy :) Bo z pączkami jest jak ze wszystkim - to od nas zależy, czy objemy się tak, że nie będziemy mogli chodzić, ani racjonalnie myśleć (o samoocenie nie wspomnę, bo to drażliwy temat dzisiejszego dnia), czy też przeciwnie - zjemy tyle, ile potrzebujmy i ani okruszka w stronę przeżarstwa (neologizm, nie błąd!). Jak wiadomo - wszystko jest dobre, ale we właściwych proporcjach :) A więc - kilka pączków na osobę, a nie kilkanaście i chociaż jeden, a nie zero :) A tym, którzy obiecali sobie, że dzisiaj pączka nawet NIE TKNĄ, bo się odchudzają, tym gratuluję silnej woli. Szacun :) 
A poniżej Kajcior i Pączek w rolach głównych :) Wiem, że to drugie zdjęcie już dawałam, ale wrzucam jeszcze raz, bo: bardzo je lubię, jest świetne (moim skromnym zdaniem) i jest adekwatne do dzisiejszego dnia :) Smacznego. Ja mykam na herbatkę i pączucia :) Mniam.

środa, 6 lutego 2013

Łacińskie ciasteczka ;)

Załóżmy, że mamy taką sytuację: koleżanka (nazwijmy ją Patrycja) zrobiła przykrość drugiej koleżance  z pracy (nazwijmy ją Magda). Magda jest zdezorientowana, bo nie wie, dlaczego Patrycja tak na nią burknęła. Rodzi się niemiła sytuacja, która – co gorsza – nie zostaje wytłumaczona. Czyli mamy klasyczny foch z jednej strony, żal i niezrozumienie – z drugiej. Po pewnym czasie zły humorek Patrycji mija, ale u Magdy pojawiła się emocjonalna ryska i od tej pory podchodzi do Patrycji na tak zwanych ugiętych łapach. Ostrożnie i z dystansem. Mija kilka dni, może jakiś urlop wyskoczył po drodze, urodziny lub... tłusty czwartek ;) i atmosfera się poprawia. Znowu są ploteczki, kawusia, śmichy-chichy, itp. Do czasu, kiedy Patrycja znów strzeli focha. Uuuu...  Magda, jeżeli jest asertywna, powie Patrycji, co sądzi o jej niestabilnym życiu emocjonalnym i  poradzi, żeby do licha ciężkiego wyluzowała. I teraz scenariuszy jest kilka, albo Patrycja się obrazi, albo zdziwi i powie, że nie chciała Magdy zranić, albo zwyczajnie przeprosi, a  na przyszłość będzie próbowała kontrolować swój wybuchowy charakter. I jeżeli Magda nie będzie pamiętliwą królewną, to sytuacja wróci do normy, a zawodowe życie koleżanek nie będzie zagrożone. ;) Natomiast – jeżeli Magda zaciśnie zęby i w myślach pośle łacińską wiązankę w kierunku Patrycji, sytuacja wcale nie będzie dobra. Problem będzie się nawarstwiał, aż któregoś dnia ta cichutka bomba eksploduje, w najmniej spodziewanej chwili – na przykład Patrycja spóźni się do pracy kilka minut i roześmiana, będzie opowiadała, że spotkała fajnego kolesia, no i trochę się zagadała, ale że w ramach przeprosin przyniosła Magdzie jej ulubione ciasteczka.  A tego to już nasza pokorna Madzia nie zdzierży i  nawyzywa Patrycję od głupich i nadętych niuń oraz zaproponuje jej, żeby w d..ę wsadziła sobie te p........e ciasteczka! Z perspektywy widza – cudowna komedia z elementami pikantnymi. Z perspektywy koleżanek – tragedia. A prawda jest taka, że gdyby pierwsze nieporozumienie zostało wyjaśnione, to do p.........ch ciasteczek by nie doszło ;) Jaki z tego morał? Dopytywać się i walczyć o swoje ;) Od razu ucinać łeb hydrze :)




wtorek, 5 lutego 2013

Lenistwo – cichy morderca

Lenistwo  to taki bezczelny sadysta, który z przyjemnością obserwuje, jak staczasz się w dół... I nie poda Ci ręki, byś wstał. On kopniakiem jeszcze dowali Ci w twarz, bo uwielbia kopać leżącego. To sprawia mu przyjemność i daje władzę. Tłumi kompleksy. Lenistwo morderca, który żyje po to, by niszczyć Twoje życie. I nie to zwyczajne życie, podstawowe, codzienne, tylko on sięga po coś smaczniejszego sięga po takie życie, które pragniesz mieć. Sięga po Twój wymarzony zawód, delektuje się Twoimi planami, wysysa z Twoich marzeń ostatnią kropelkę wiary w ich ziszczenie. Zniekształca i kaleczy Twój indywidualny świat. Uderzenie za uderzeniem roztrzaskuje to, co do tej pory osiągnąłeś i ze śmiechem przygląda się zniszczeniom. Nie oczekuj współczucia. Nie oczekuj skruchy. Nie oczekuj współpracy przy naprawianiu szkód. Nikt jeszcze nie widział lenistwa, które marzy o tym, żeby wziąć się do pracy. Ale za to każdy widział pracusia, który lubi się polenić... A już na pewno każdy zna Stuprocentowego Lenia. I niejeden z nas każdego dnia podaje mu rękę. Na dzień dobry, na do widzenia, na przybicie piątki, na uściśnięcie w geście "no to szacun". Jesteśmy głupcami, jeżeli myślimy, że czyste lenistwo jest tylko odpoczynkiem. Nie. Odpoczynek to sjesta, a Lenistwo to marnowanie szans. Lenistwo jest cwańsze od nas i ma wprawę w naginaniu rzeczywistości do swoich zubożałych potrzeb. Bardzo często niewinna przerwa kończy się poszarpaną wyrwą w czasie. Proporcje pomiędzy nimi ulegają zachwianiu. I człowiek boleśnie przekonuje się o tym, że złoty środek jest najpiękniejszym i najtrudniejszym kompromisem pomiędzy chęciami a osiągnięciami.  Lenistwo morderca, którego sam zapraszasz do swojego domu. I z idiotyczną miną podajesz mu nóż. Myślisz, że się zawaha? Nie żartuj.



 

poniedziałek, 4 lutego 2013

Strachy na Lachy

Lęk przed sukcesem, przed porażką, przed opinią innych, przed samym sobą, przed zmianami, przed działaniem... Cała gama lęków. Bogata i zróżnicowana. Jesteśmy jednym wielkim strzępem obawy, takim kosmatym, postrzępionym okruszkiem, który boi się życia. Skąd w nas tyle lęków? Dlaczego nie ufamy sobie na tyle, żeby zdecydowanym ruchem wyrzucić obawy za okno? Wyrzucić, a nie schować do najgłębszej szafy podświadomości, bo w końcu stamtąd wyjdą, jak ten dziecięcy potwór. Pamiętacie Prosiaczka z Kubusia Puchatka? On też się wszystkiego bał i wyobrażał sobie same najgorsze rzeczy. Bał się irracjonalnych potworów, spadających szyszeczek, nagłych i niewytłumaczalnych szelestów... Ten lęk tak go paraliżował, że Prosiaczek nie był w stanie odnaleźć tej części siebie, która jest jego potencjałem. Munch namalował Krzyk i sam od niego oszalał. Od strachów człowiek też może dostać kręćka. Bo jeżeli człowiek tak się wszystkiego boi, to nie daje rady żyć. Nakręca się spirala strachu i dotkliwie nas rani swoim metalowym uściskiem. Najgorszy horror nie odda tego przerażenia, które niekiedy w sobie pielęgnujemy, które dopieszczamy swoją wyobraźnią i potęgujemy zapewnieniami, że tak strasznie się BOIMY!!!! W książkach, filmach, opowieściach przy ognisku lub na zielonej szkole - tam wszędzie królują potwory, duchy, upiory, mumie, ale nie realne zagrożenia, które w rzeczywistości napotykamy każdego dnia. A tak naprawdę wystarczy te nasze lęki oswoić. Przyjrzeć się im przez lupę, przeanalizować i porozkładać na czynniki pierwsze, na najmniejsze kłaczki straszków. I jak już je tak pooglądamy, poznamy ich strukturę, to będziemy wiedzieć, jak działać, by ten lęk wyeliminować. By kroczek po kroczku podejść do niego i za rączkę wyprowadzić z naszego życia.


niedziela, 3 lutego 2013

Ćwierćwiosennie ;)

Moje pragnienia zostały wysłuchane :) pojawiło się słoneczko :) Co prawda skromne i zawstydzone, ale - pojawiło się :) Poszłam do lasu i było fantastycznie. Znacznie cieplej, bez wiatru i tak... ćwierćwiosennnie ;) Śnieg jeszcze co prawda polegiwał leniwie pomiędzy drzewami, ale miejsca, w których prześwitywała ziemia, były przyjemnie sprężyste od igliwia i gałązek :) Widziałam też pączki na krzewie bzu i mam nadzieję, że srogi mróz ich nie zamorduje. Spacer naładował moje akumulatory i wypełnił pozytywnym oczekiwaniem na WIOSNĘ.  Mam teraz tyle energii w sobie i tyle radości! I siły do dalszego marszu na mój szczyt :) 
Poniżej zdjęcie - nie z dzisiaj, bo nie miałam aparatu, ale uruchomcie trochę wyobraźni i wymieszajcie tę zieleń z przybrudzoną bielą. Będzie podobnie :) Miłej niedzieli Wam życzę. Bawcie się dobrze i odpoczywajcie :) Tak jak ja - pracę odwiesiłam na słodkim niedzielnym kołeczku lenistwa :)




sobota, 2 lutego 2013

Żabka i ropucha

Niedzieli, niedzieli, pragnę niedzieli! Snu, wolnego dnia, odpoczynku... Wakacji i słońca. Lata. Albo chociaż wiosny! A tu wciąż buro, chlapliwie i szaro. Lubię deszcz, nawet bardzo, ale potrzebuję słońca. Ciepłych wieczorów, rześkich poranków. Ehhh... Ale nic, przecież każdy kolejny dzień nas do tego zbliża. Ani się obejrzymy, a będziemy iść przez las i czuć zapach rozgrzanego igliwia :) Tak samo jak każdy, naprawdę każdy, dzień zbliża nas do naszego Celu, do naszego zwycięstwa. Ja w ogóle podchodzę do życia w ten sposób, że wszystko co najlepsze dopiero przede mną. Pomimo tych wszystkich fantastycznych rzeczy, które mnie spotkały - wciąż najlepsze mam przed sobą. I wiem, że kiedy już dojdę do mojego Celu, wciąż wszystko co najlepsze będzie przede mną. Będzie nowy Cel, będą nowe wyzwania, nowe drogi. Nie wolno nam spoczywać na laurach, zapychać się osiągnięciami, jak czekoladowymi ciasteczkami i tyć od bezczynności toksycznego marazmu. Bo to tak, jakbyśmy ugrzęźli w oślizgłym bagnie. Nie będziemy się niczym różnić od tych nabrzmiałych od bezruchu ropuch, którym nie chce się ruszyć i tylko język wystawiają, żeby złapać muchę. Całkowity minimalizm (a może tak robią jaszczurki? Nieważne, chodzi o porównanie). I nie mylmy ropuch ze skaczącymi zielonymi żabkami, które w porównaniu z ropuchami mają wszystkie cechy związane z ADHD ;) Może to i jedna rodzina, ale odmienne sposoby spędzania "wolnego czasu". Mamy się rozwijać, iść przed siebie, zdobywać nowe szczyty i rozszerzać perspektywy. Nudną panoramę i wąskie horyzonty pozostawmy ropuchopodobnym. ;)

A poniżej macie tory - to trochę bliżej wyjazdu się zrobi :)


A tutaj wyjście na morze, a raczej na kołobrzeską plażę :)

 
 

piątek, 1 lutego 2013

Słowa-klucze

Mowa ciała - część z nas potrafi ją odczytać. A mowa... słów? I nie tych słów, którymi się porozumiewamy, ale tych, które mówią o nas samych? Takie "zdradzacze" naszej osobowości, naszego nastawienia do życia, do nas samych... Ile razy mówimy: "nie dam rady", "nie potrafię", "jestem na to za głupia", "ależ ja jestem  beznadziejna", albo (co słyszałam ostatnio) "ależ pipa ze mnie!" Śmieszne? Raczej tragiczne, bo takie negowanie własnych możliwości podkreśla nie tylko sposób, w jaki podchodzimy do życia, ale także informuje pozostałych "uwaga, ludzie, mam niską samoocenę!" Stawianie się w roli nieudacznika jest może wygodne, ale kaleczy naszą psychikę i związuje mobilizację do pracy nad sobą. Jesteśmy pasywni, jeżeli chodzi o czyny i baaaaardzo aktywni, jeżeli chodzi o werbalizację. Obrażamy się, jeżeli ktoś nawyzywa nas od idiotów, imbecylów, nieudaczników, czy... pip ;) ale w sumie, dlaczego? Skoro sami tak o sobie mówimy? Skoro my nie dbamy o siebie, to dlaczego mają dbać o nas inni? A może dlatego czujemy się urażeni, ponieważ SŁYSZYMY, jak to brzmi? Wydaje nam się, że jeżeli tylko MY tak o sobie mówimy, to nic złego się nie dzieje, bo przecież takie słowa jedynie przez nas przepływają - ot, takie uzewnętrznienie emocji, nic przecież strasznego. Owszem, przepływają, ale zostawiają w naszej świadomości coraz głębsze bruzdy, tak jak ta kropla, która drąży kamień. I jeżeli mówimy o sobie, że jesteśmy idiotami, to utwierdzamy się w tym przekonaniu, a to prowadzi do tego, że zaczynamy czuć się jak idioci i tak się zachowywać. Zdajmy sobie wreszcie z tego sprawę, bo w przeciwnym razie skończy się na myślach, że: "nie dam rady żyć", a wtedy to już... pozamiatane.