czwartek, 31 stycznia 2013

Dyrygent partytury "Dzień"

Moja ulubiona pora dnia to ranek. A w zasadzie ta magiczna chwila, która otwiera cały dzień. Kiedy siadam w fotelu, z kubkiem parującej kawy, włączam dobrą muzykę i budzę się... Do życia, do problemów, do wyzwań. Kiedy zbieram siły na marsz i chwytam pomysły na jego trasę. Nie istnieją jeszcze zmarnowane możliwości, nietrafione decyzje, złamane złudzenia. Nie narodził się jeszcze stracony czas, ale dopiero kształtuje zarys swoich oczekiwań. Kiedy świt wbiega do pokoju i siłą wygania senność ciemnej nocy, moje Dzisiaj szykuje się do pracy. Wytrząsa z szafy wszystkie szanse na przeżycie naprawdę Dobrego Dnia, zakłada wygodne buty i ciągnie mnie ze sobą na spotkanie zdarzeń. Biegnę za nim opornie lub z nadzieją. Tak, poranek jest taką czystą kartką, a my możemy napisać na niej stek bzdur lub fantastyczny scenariusz. Od nas zależy, jaki będzie End.  Od nas zależy, czy wieczorem położymy się do łóżka pełni satysfakcji czy  goryczy. To my robimy ruch, to my rozdajemy karty, to my trzymamy swój los we własnych rękach. Nie bójmy się nowych wyzwań, nie lękajmy się otwierać naszych dni na oścież. Kiedy mamy żyć, jak nie teraz? Kiedy mamy oddychać pełną piersią, jak nie teraz? Poranki są różne, tak jak różne są dni. Mogą być przemęczone, powtarzalne, nudne i spłowiałe. Mogą być codzienne, zwyczajne i znane. Mogą być też pełne ekspresji, determinacji i wiary w siebie. Mogą być WSZYSTKIM. A my stoimy nad nimi z batutą lub batem.

 

środa, 30 stycznia 2013

Talent

Talent. Cud, z którym wita się zwykły człowiek. Cud, który zderza się z szarą rzeczywistością i potrząsa nią, jak kiścią dojrzałych winogron. Jeżeli potrafimy smakować czyjś talent i cieszyć się znakomitnym słowem, wspaniałym głosem, oszałamiającym widokiem, to znaczy, że jesteśmy bogaczami, bo nosimy w sobie jedno z największych bogactw świata - radość z piękna. Drugim i równie mocnym jest miłość. A mieszanka obydwu jest piorunująca i nie wiem, czy na dłuższą metę do przeżycia.
To na tyle dzisiaj, mało, wiem, ale musi wystarczyć. Dobrej nocy Wam życzę.
 
Po raz kolejny - Garou. Przyznaję, że kiedy Go słyszę, to mam dreszcze. Po prostu mnie zniewala.

wtorek, 29 stycznia 2013

Od krytyki się nie umiera

Nie bądźmy tacy śmiertelnie poważni. Miejmy do siebie dystans i nie uważajmy, że jesteśmy pępkiem świata, gdyż nim po prostu nie jesteśmy. Nie cackajmy się ze sobą. Jeżeli ktoś wytknie nam nasz błąd, nie obrażajmy się. Przytaknijmy, przeprośmy, obróćmy w żart, lub w inny sposób wyjdźmy z tej sytuacji z twarzą. Zacietrzewianie się do niczego nie prowadzi. Nie jest konstruktywne, nie jest zdrowe (potem wątroba nas ze złości boli) i nie jest mądre. Jest dziecinne, obnaża nasz brak samokrytyki.  W ten sposób pokazujemy wszystkim wokół, że jesteśmy świętymi krowami i nie wolno nastąpić nam na odcisk (na racicę tym bardziej!), bo nie daj Bóg - zasznurujemy usta i przestaniemy się odzywać! Na amen! ;) A to przecież kara nie do przeżycia! ;) Jesteśmy ludźmi i mamy prawo do błędów, gorszych dni i foszków ;) i jeżeli ktoś do nas mówi: "słuchaj, tam to ty troszkę dałeś ciała", to się nad tym zastanówmy. Nie rwijmy włosów z głowy, że jesteśmy do kitu, nie umierajmy z upokorzenia, nie ripostujmy z przekąsem: "no, a ty to wczoraj też pojechałaś po bandzie, więc przyganiał kocioł garnkowi". Weźmy tę sytuację na zdrowy rozum, szczerze ją przeanalizujmy. A może faktycznie zachowaliśmy się nie za fajnie? Może faktycznie tamten projekt był cienki? Może rzeczywiście mogliśmy przyłożyć się i coś wykonać lepiej? Może, do licha, obcisłe spodnie na pasują na mój tyłek? I może wcale nie umiem śpiewać, tylko ryczę jak zarzynane prosię?
Zazwyczaj tak jest, że leciutki przytyk daje kopa do tego, żeby się poprawić albo zweryfikować umiejętności.  :) Wisława Szymborska w jednym ze swoich felietonów napisała, że "Humor to młodszy braciszek powagi", więc podejdźmy do krytyki na poważnie, ale z leciutkim przymrużeniem oka.
A poniżej wrocławski krasnal - załóżmy, że uwięzili go za obrazę Królewny Śnieżki ;)

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Pewność Siebie

Pewność Siebie - niby każdy ją ma, ale nie każdy ją w sobie odnajduje. Niektórzy wręcz panicznie się jej boją i zaprzeczają, że noszą w sobie choćby jej zalążek. A to przecież nieprawda. Każdy z nas ją ma. Po prostu, ot tak, za darmo. Trzeba ją tylko z siebie wyłuskać i postawić na nogi. Niech się w spokoju otrzepie z niemrawego zaskoczenia i pracuje na chleb. Niech nam pomoże w zdobywaniu szczytów, bo przy dochodzeniu do Celu potrzebna jest nasza współpraca z Determinacją, Silną Wolą, Konsekwencją, Pewnością Siebie, Odwagą, Pracą... i pewnie z czymś jeszcze, co mi na razie nie przychodzi do głowy ;) 
Poczucie Wartości Siebie albo ktoś w nas buduje, albo je tłamsi - z tym zapleczem idziemy w świat. Ale pewnego dnia stajemy na rozdrożu, kiedy to nasza Pewność Siebie drży ze strachu, bo życie zaczyna ją przerastać. I jakoś nie wiemy co z nią robić - pocieszać ją, rozwijać, czy zostawić samej sobie, niech się dziewczyna martwi. Poczucie Pewności Siebie rośnie wraz z naszymi czynami. Więc - ani ona z własnej woli nie zmobilizuje nas do działania, ani my nie możemy wymagać, żeby samodzielnie dojrzewała. Nie bawmy się z nią w chowanego. Przyznajmy przed sobą, że jednak ta Pewność Siebie gdzieś tam w nas cichutko drzemie, a teraz nadszedł czas, by ją w sobie obudzić i zrobić z niej olbrzyma. Małymi szturchnięciami oczywiście, bo inaczej nas zje, jak ten niedźwiedź w dziecięcej wyliczance :) Powodzenia! :)

niedziela, 27 stycznia 2013

Chybotliwy okręt

"Okręty są bezpieczne w porcie, ale nie po to zostały zbudowane" - takie zdanie kiedyś wyczytałam. Pamiętam, że jego oczywistość i prawda wstrząsnęły mną mocno. Powtarzam je sobie za każdym razem, kiedy zastanawiam się, czy na pewno dobrze robię, że wychodzę ze swojej bezpiecznej strefy komfortu. I zawsze logika tego cytatu podnosi mnie na duchu i sprowadza na właściwy tor - a może raczej na wzburzone morze. ;) Ludzie też mają swoje bezpieczne przystanie, którymi są przyzwyczajenie, rutyna, codzienność.  Bezpieczeństwo to coś, co sprawia, że czujemy się dobrze, na miejscu i chcemy tu pozostać. Ale czy jest ono równoznaczne z marazmem? Nie, według mnie to są przeciwieństwa. A raczej - powinny nimi być. Bezpieczeństwo powinno wykluczać otępiającą nudę i szukać mądrych wyzwań. To do nas należy rozwinięcie definicji własnego bezpieczeństwa. Własnej strefy komfortu. Czym jest, czy nam pasuje, czy wyraża nasze oczekiwania, czy się z nią utożsamiamy... Jeżeli uznamy - SZCZERZE! - przed sobą, że jest OK, że nasza rzeczywistość jest naszą ciekawą i chcianą rzeczywistością - wszystko jest w porządku. Ale, jeżeli odkryjemy, że w naszej bezpiecznej ścianie pojawiają się pęknięcia, to musimy uciekać, bo mur w końcu pęknie i zasypią nas kamienie. Człowiek, który podświadomie czuje, że w swoim świecie się dusi i który z każdego dnia spija piankę goryczy, nigdy nie będzie szczęśliwy. Może się oszukiwać, że jest inaczej, ale nigdy w stu procentach nie przekona samego siebie. Zawsze będzie wiedział, że jest nieudacznikiem, nawet jeżeli będzie osiągał oszałamiające sukcesy. Bo osiągnięte sukcesy, nie będą tymi sukcesami, które pragnął osiągnąć. To my powinniśmy sami przed sobą przyznać, czy nasza przystań nam wystarcza, czy też czujemy potrzebę wypłynięcia w świat - na szerokie wody. Owszem, możemy również pozostać bezpieczni w porcie, o którym wiemy, że nas ogranicza, lecz wtedy stanie się on naszym więzieniem. Bezpiecznym więzieniem.
Ja powoli wypływam z portu. Nawigacja jest dla mnie cholernie trudna, bo do wilków morskich nie należę. Ale kto powiedział, że chybotliwy okręt musi zatonąć? JA tak nie uważam.

A to port w Kołobrzegu :)

 
 

sobota, 26 stycznia 2013

Zamrożona sobota

Oj do pracy nie chciało się iść! Wyszłam zaspana, z gorącym marzeniem o wypiciu kawy, z żalem za cieplutkim łóżkiem i opatulona, bo - 12  na dworze, i poczłapałam w stronę przystanku. Z zazdrością myślałam o moich kotach, które bezczelnie biegły korytarzami swoich snów. Ale jak zobaczyłam te piękne drzewa, które aż skrzyły się od zamrożonego śniegu, to humor mi się trochę poprawił i dał lekkiego kopniaka w moje niedospane Ja. Co tam deficyt snu, zaległości nadrobię  jutro :) A co do zimna, to prawie zawsze w takich chwilach myślę o Baffim, pewnie by już dawno nie żył - dla niewtajemniczonych: Baffi w listopadzie przybłąkał się do mojego domu. Po prostu wszedł do mieszkania, podjadł, zwinął się w kłębek i usnął. Wpienił moje koty, a raczej doprowadził je do furii i żądzy mordu. No i pomimo tego, został. :) Ale, to tylko taka  kocia dygresja.
No i początek dnia był dosyć "ciepły" w porównaniu z wieczorem, kiedy to czekałam na autobus prawie pół godziny, temperatura -14 (odczuwalna jak -20). No, ale nic. Teraz siedzę w ciepłym domu najedzona i rozmrażam moje kości ;) Dzisiaj zrealizowałam swój wczorajszy "schodowy" pomysł i pracuję teraz nad kolejnymi etapami mojej docelowej drogi :) Czas pokaże, dokąd te schody mnie doprowadzą, ale jestem dobrej myśli! Nie może być źle, bo takiej opcji nie dość, że nie zakładam, co w ogóle ją wyeliminowałam z moich planów! Może być super, albo po prostu dobrze, ale nie źle. No i w perspektywie mam calutki jutrzejszy dzień wolny od pracy :) Żyć nie umierać, jak to się mówi :)

Zrobiłam komórką zdjęcie tych pięknych drzew, ale niestety jest bardzo zamazane, przesyłam więc fotkę całej mojej kociej trójki - a kiedyś się bałam, że ta zbójnicka zgraja nigdy się ze sobą nie dogada :) A tu proszę jaka harmonia ;)


A tak wyglądał Baffi pierwszego dnia, kiedy do nas przyszedł - miałam go wyrzucić?!!!



piątek, 25 stycznia 2013

Schodek po schodku...

Kiedyś, w czymś, przeczytałam, że jeżeli chcemy ruszyć ze swoim życiem do przodu, to wcale nie musimy wiedzieć, jak ono dokładnie ma wyglądać, wystarczy, że będziemy mieć jakiś jego zarys, konspekt. A wtedy powinniśmy wchodzić schodek po schodku (to przenośnia rzecz jasna), aż dojdziemy na górę i zobaczymy, gdzie doszliśmy. Co moim zdaniem ma sens, bo przecież życie weryfikuje nasze plany i nie da się go ujarzmić, jak dzikiego konia. Coś się rozjeżdża, coś trzeba czymś łatać, coś odwoływać, z czegoś rezygnować. Dzisiaj właśnie przypomniały mi się te słowa, kiedy wjeżdżałam ruchomymi schodami. Byłam bardzo zamyślona, bo zastanawiałam się nad rozwiązaniem jakiegoś problemu i nagle mnie olśniło, już wiedziałam, co powinnam zrobić, żeby skoczyć szczebelek wyżej do mojego osobistego Celu. Co prawda pomysł jest trochę awangardowy, ale... kurczę blade, dobry! I śmiały. No i wtedy jakoś mi się te słowa o tych schodach przypomniały. Nie ręczę za całość przytoczenia, ale za sens - tak. Prawda jest też taka, że umysł zawsze podpowie człowiekowi właściwe rozwiązanie. Odpowiedź złapie nas zaraz po obudzeniu, w drodze do pracy, przy kawie, podczas czytania książki... Nieważne gdzie, ani jak. Ważne, że znajdzie. Zawsze. A jak ma się jakąś koncepcję swojej przyszłości, odwagę, żeby ją wdrożyć, cholerną determinację, to dojdziemy,  gdzie idziemy. Dorzućmy jeszcze tylko dużo, dużo pracy.


czwartek, 24 stycznia 2013

Znikające poprawki

Miałam komuś pomóc przy zredagowaniu całego internetowego magazynu. Tak o, po znajomości, za klasyczne "dziękuję". I za świadomość, że zrobiło się coś fajnego, dobrego, rozwijającego. To tak, jak wypuścić w świat perełkę, której piękno polerowało się dniami i nocami. Dopieszczało niedoskonałości i wygładzało wady. Fajna sprawa. Taki umysłowy majstersztyk, intelektualne wyzwanie, polonistyczne sudoku. Robiłam to z przyjemnością i chociaż spędziłam nad tym kilka godzin, to dawało mi to satysfakcję. Właśnie "dostałam" wydanie. Z dreszczykiem podekscytowania klikam na "otwórz". I co? I nic. Cały mój trud poszedł na marne. Tekst poszedł surowy, z imiesłowami na -ąc, z powtórzeniami, z logicznymi błędami... Taki ból dla redaktora. Nie zrobiło mi się przykro, tylko głupio. Poczułam się, jakbym była takim małym nic, które się dostrzega, ale ledwo toleruje. A przecież autor nie musi znać reguł polszczyzny, on ma napisać świetny artykuł. Od autora nie wymaga się nawet tego, żeby miał w domu słownik i umiał z niego korzystać, od tego są "sprzątacze".  Pisarz podpisuje się pod merytoryką swojej wypowiedzi, a ja - pod jej estetyką.
I gdybym jeszcze dostała od nich mail, typu: Sorry, Ewa, ale jednak z twojej pomocy nie skorzystaliśmy, ale dzięki, że pomogłaś... to poczułabym się trochę lepiej. 
Co mi to całe zdarzenie dało?  Doświadczenie. Czegoś się nauczyłam? Tak. Z czegoś wyciągnęłam wnioski? Jak najbardziej. I wiecie co? Nie żałuję, że poświęciłam swój czas. Nie żałuję, że moje uwagi nie zostały docenione. Cieszę się tylko, że nie ma tam mojego nazwiska. :)
A to moi niezastąpieni pomocnicy :) Na słownikach i przy laptopie :)



środa, 23 stycznia 2013

Warto walczyć o swoje

Na czym polega współpraca pomiędzy usługodawcą a usługobiorcą? Chyba na obopólnej korzyści? I na tym, że ŻADNA ze stron nie czuje się wykorzystana? Grrrr. Właśnie w takiej jestem teraz sytuacji. I czuję, że ktoś powoli zabiera moją przestrzeń. Nie podoba mi się to absolutnie. I waham się, co robić... Całkowicie zrezygnować, czy mimo to, wejść na kolejny poziom? A może powinnam twardo negocjować warunki, a jak się nie podobają, to sorry, ale nara, mykam gdzie indziej? Idę do mojego Celu, ale dlaczego na moim trudzie mają balować inni? Ehhh, zła jestem, rozgoryczona i zniesmaczona.  Po raz kolejny zastanawiam się, czy na tym świecie pozostały jeszcze jakieś wartości w relacjach międzyludzkich.

PS Pewne rzeczy zostały wyjaśnione :))) Już jest OK :)  Jednak dobrze jest, gdy prowadzi się negocjacje. Zwyczajnie, grzecznie i z uśmiechem :) Ja jestem zadowolona :)
 
Podsyłam Wam zdjęcie Safiry :)


wtorek, 22 stycznia 2013

Źródełko Przyszłości

Tchich Nhat Hanh w książce Każdy krok niesie pokój pisze: "Nikt nie może nam załatwić oświecenia, pokoju ani radości. Ich źródło znajduje się w nas i jeśli będziemy kopać dostatecznie głęboko w chwili obecnej - źródło wytryśnie!" Moim zdaniem sens tego cytatu sięga znacznie głębiej. Odnosi się do wszystkiego, w co trzeba włożyć pracę. Jeżeli będziemy wytrwale drążyć glebę swoich działań, to natrafimy w końcu na nasze wymarzone źródło. Na swój Cel. Skupmy się więc na chwili obecnej i kopmy - owszem, patrzmy w dal, ku przyszłości, bo to jest niezbędne, ale z teraźniejszości wyciągajmy narzędzia potrzebne do wydobywania wody. Efekty nie "rodzą" się nagle - one dorastają z każdym naszym działaniem. Z Dzisiaj wyciągajmy maksimum możliwości, które będą procentować Jutro. Prace archeologiczne mają za zadanie odkryć ślady przeszłości, wydobyć na światło dzienne dowody na istnienie wcześniejszych cywilizacji.  Wniosek jest jeden - zarówno przeszłość, jak i przyszłość mają punt wyjścia osadzony w teraźniejszości. To od tego momentu zaczyna się droga ku Nowemu lub podróż do Wspomnień. A więc jeżeli będziemy mądrze naszą teraźniejszością gospodarować, stworzymy sobie ciekawą panoramę na całe nasze życie.
Ja zaczęłam swoją Drogę niecałe trzy miesiące temu. Pokonałam już pewien dystans i czuję konsekwencje swojego wyboru. Nie żałuję go, a wprost przeciwnie - jestem przekonana, że idę we właściwym kierunku :) Niekiedy płynę pod prąd, ale z wewnętrznym wiatrem :)


poniedziałek, 21 stycznia 2013

Właściwa Decyzja i Spokój

Jeżeli podjęliśmy jakąś Decyzję i odczuwamy Spokój, to znaczy, że wybór był właściwy. Nawet, jeżeli nasza Decyzja jest szalona, ryzykowna, niespodziewana i niewyjaśnialna, jeżeli towarzyszy jej Spokój - to jest ona słuszna. Spójna z Tobą, z Twoimi oczekiwaniami i pragnieniami. Przypisana do Ciebie. Jeżeli czujesz, że to Twoja droga, to nią idź. Bez wahania i bez usprawiedliwień. Zasłoń Strachowi oczy, bo wiadomo, że ma wielkie, i zrób pierwszy krok. Ludzie zawsze boją się zmian, nawet tych, które są dla nich dobre. Po prostu boją się i już, ale lęk trzeba przełamywać i zamiast się nim opatulać, delikatnie go strząsnąć. To draństwo jest przyczepne, ale nie jest w nas wrośnięte. Spokój jest wyznacznikiem bezpieczeństwa, spaja teraźniejszość z właściwością wyboru. Nie można żyć w chaosie niespełnionych pragnień i cieszyć się wewnętrzną ciszą. Pamiętacie Jasia Melę? Ilu było takich, którzy pukali się w głowę i mówili - nie da rady! Dzięki Bogu ich nie posłuchał. Dał radę? Dał. I miał z tego mnóstwo satysfakcji. Pokazał sobie, że MOŻE, że jego niepełnosprawność tkwi w ciele - nie w umyśle. To była Jego Decyzja. Ta Właściwa i ta przynosząca Spokój.
Złudzenia pękają jak bańki i z cichym westchnieniem rozpływają się w powietrzu, natomiast trwałość Właściwej Decyzji jest niezaprzeczalna. Trzeba tylko być konsekwentnym!


niedziela, 20 stycznia 2013

Pianista czy maratończyk?

Mój organizm postanowił się zawiesić w rozleniwieniu i uznał, że najlepiej dla niego będzie, jeżeli bezwstydnie zachoruje... Nie podzielam jego pędu do odpoczynku wyrażającego się w ten sposób :( Co jednak mam zrobić? Leżę więc opatulona po nos, pod kocem, kołdrą i korzystam z każdej możliwej opcji udupienia infekcji. Muszę jutro iść do pracy i nie życzę sobie wlec się tam z gorączką... Czosnek, aspiryna, orofar. Ehhh. Jedynie koty wydają się zachwycone moim niespotykanym polegiwaniem. O tak, one są zdecydowanie uradowane. Zaprzęgłam również do pomocy E. Segala i oczywiście mojego ukochanego Garou :) Można rzec, że trochę się tłoczno zrobiło przy moim łóżku, ale za to zdrowieję w miłym towarzystwie :) z kadrą profesjonalistów ;)
Podsunę Wam cytacik z Absolwentów Segala: "W połowie dystansu był wciąż w czołówce. Teraz jednak zaczęło go palić w płucach. Na kolejnym zakręcie zabrakło mu powietrza. Przeżywał coś, co biegacze nie bez racji nazywają rigor mortis - stężenie pośmiertne. Umierał w biegu." Jest to opis sytuacji, w której jeden z bohaterów, Danny Rossi, próbuje dobiec do mety. Tak mu zależało na zwycięstwie, że niewłaściwie obliczył swoje możliwości. Wystartował zbyt szybko i zbyt forsownie, jak na tak długi dystans - w mięśniach zabrakło mu energii. Nie dał rady dobiec na czas. Przegrał. Sprawę komplikował fakt, że Danny nie lubił biegać, robił to tylko po to, żeby udowodnić ojcu, że zasługuje na jego miłość. Danny był wybitnym pianistą - nie sportowcem.
Jaki z tego morał? Aby iść tą drogą, która jest nam najmilsza. I nie oglądać się na innych. Pianista nie będzie maratończykiem, a pisarz - finansistą. A nawet jeżeli, to nie we właściwych proporcjach. Skupmy się na własnym talencie, nie oszukamy przecież swoich umiejętności. Nie wmówimy sobie, że kochamy biegać, skoro wolimy siedzieć przy pianinie. Możemy próbować, ale na pewno nie będziemy szczęśliwi. Wypaleni, rozgoryczeni... ale nie spełnieni. I pamiętajmy, że na miłość się nie zasługuje - ją się po prostu dostaje. Więc - jeżeli musimy ubiegać się o uczucie - szkoda fatygi, darujmy sobie. Znajdzie się taki, który pokocha nas za to, jacy jesteśmy.
A tak czasami Safira "miłuje" Kajtka: 




sobota, 19 stycznia 2013

Ludzie i ludziki...

Pamiętacie, jak przed świętami pisałam o oryginalnych "życzeniach" świątecznych nacechowanych dużą dozą "miłości"? O fuckach na poczcie i złośliwości? Wczoraj moja mama opowiedziała mi coś mocniejszego. Wysłała do dwóch sąsiadek z klatki obok (a w zasadzie włożyła im do skrzynki na listy) pocztówkę z życzeniami: Niech Bóg Cię strzeże, Anioły prowadzą, a ludzie kochają.
Jaka była reakcja jednej z tych "cudownych" pań? Odesłały mojej mamie tę kartkę z dopiskiem: "Wsadź w sobie w buty, będziesz większa".
Nie będę rozwodzić się nad chamstwem, małością i kąśliwością... Pani sąsiadka ma zdaje się problemy z własną inteligencją emocjonalną. Prawdopodobnie ma również duże kompleksy. Współczuję.
Podsyłam zdjęcie słomianego anioła, który stoi latem u mojej mamy na balkonie :)

piątek, 18 stycznia 2013

Rozleniwiony Czas

Totalna pustka mnie ogarnęła i jakaś taka otępiająca bezwolność. Coraz trudniej odganiać kosmatą łapę Zwlekania. Chyba nadszedł czas na wzięcie oddechu :) bo inaczej znów skończy się na Zwątpieniu, a ono mi raczej nie jest potrzebne. Nie dziś, nie w tej chwili, nie na tym odcinku mojej osobistej drogi. Zwalniam biegi i mykam w stronę wyrozumiałego Odpoczynku. Nadeszła chwila na pobyczenie się i bezproduktywne spędzenie czasu :) Dobrze, że mój weekend zaczyna się od siedemnastej. Jutro na szczęście nie pracuję, będę mogła się wyspać, pokrzątać po domku, wypić w spokoju kawusię i nigdzie się nie spieszyć. NIGDZIE. Żadne autobusy, przesiadki, zdążenia. Żadne "za pięć", zaraz będę, dojeżdżam. Sekundy niech się wtłaczają w minuty, minuty sklejają w godziny - mam to gdzieś. A później, kiedy już popluszczę się w Wolnym Czasie, z przyjemnością usiądę do biurka, obudzę zwoje mózgowe i wrócę na mój szlak :)  Brzmi fajnie :) Wszystkie moje "mądrości" związuję więc na razie w supeł i  nic mnie nie obchodzą. Za kilka godzin przybiję piątkę ze słodkim Lenistwem ;) 
A poza tym nie mogę doczekać się już wiosny. Słońca. Ciepła. Tak, zima może już pójść precz ;) Boże Narodzenie minęło, Sylwester również, więc śnieżek może przenieść się do zimowych kurortów i podopieszczać narciarzy. Ja zadowolę się wiosną. 



czwartek, 17 stycznia 2013

Szacunek gra w otwarte karty

Bycie fair procentuje... Może nie w danej chwili, może niesie za sobą przykre konsekwencje, ale jeżeli jesteśmy uczciwi względem siebie i innych - wygrywamy. Zawsze. Bez względu na ewentualne straty, to my jesteśmy na lepszej pozycji. Bo potrafimy sobie spojrzeć w oczy. Bo nie czujemy do siebie niesmaku, bo  mamy pewność, że zamiast zeszmacić się - pokazaliśmy klasę. Z podniesioną głową ciężko iść, niekiedy się człowiek potyka, ale upadki też człowieka wzmacniają. Uczą go, gdzie ma stawiać stopy, żeby nie upaść na twarz. Czasami trzeba iść po cudzych śladach, ale zawsze zależy to od okoliczności. Przecież czasami to my wytyczamy szlak, jako ci silniejsi, w mocniejszych butach, z większym doświadczeniem... A więc starajmy się zachować porządek w naszych działaniach. Nie grajmy znaczonymi kartami, bo to zawsze odwróci się przeciwko nam. Prędzej czy później. Oczywiście - trzeba odróżnić uczciwość względem innych od zdrowego rozsądku - przecież, jeżeli ktoś notorycznie pluje nam w twarz, nie będziemy się wciąż wycierać. Wtedy trzeba odwrócić się i odejść. Z godnością. Mamy swoją wartość i bądźmy jej pewni. Mamy prawo oczekiwać od innych szacunku dla samego siebie i mamy obowiązek ten szacunek okazywać innym.


środa, 16 stycznia 2013

Kwiat i odpowiedzialność

Odpowiedzialność za własne  życie  trzymamy we własnych rękach. Możemy je pielęgnować jak maleńką stokrotkę, hodować jak okazałe drzewo, lub zgnieść jak kartkę papieru. To  my decydujemy, czy obudzimy się w zasłanym  łóżku, czy na brudnym sienniku. Jeżeli to tylko i wyłącznie my jesteśmy za to odpowiedzialni, to przestańmy się nad sobą użalać. Płacze tu nie pomogą. Stańmy wreszcie na własnych nogach i zamiast się mazać, że jest nam niewygodnie  i "że w zasadzie, to chcielibyśmy coś innego", ruszmy tyłek do roboty i zróbmy wszystko, żeby było nam dobrze. SAMI. Bo możemy to zrobić, mamy do tego wszelkie możliwości, tylko jesteśmy zbyt wygodni i zbyt krótkowzroczni, żeby dojrzeć coś więcej, niż własne zniekształcone ego. Do szału doprowadzają mnie ludzie, którzy wciąż narzekają, ale winę za własne niepowodzenia zrzucają na innych.  I najstraszniejsze jest to, że są to ludzie cudowni. Pełni pomysłów, z predyspozycjami, z umiejętnościami, z talentami... Gdyby tylko zrobili krok, a potem wyruszyli w marsz, to staliby wysoko. I byliby szczęśliwi. I nie chodzi mi o kierownicze stanowiska, tylko o świadomość, że kreują swoją rzeczywistość. Taką, jakiej pragną.  A takie kontrowanie własnej osoby - czyż nie jest egoistyczne? Mnie też w życiu nie jest różowo, zrobiłam wiele błędów, ale wyciągam z nich wnioski. Pewnych rzeczy nie cofnę, bo nie można cofnąć czasu. I to jest ten ból - nie można cofnąć czasu... Ale czy mam się z tego powodu załamywać? Mówić, że teraz to już dam sobie spokój... że gdybym wtedy, to teraz... A co to da? Wtedy było wtedy, teraz jest teraz. I tego w naszym życiu się trzymajmy!  Trochę odpowiedzialności i samokrytyki, Kochani!


wtorek, 15 stycznia 2013

Klapki na oczy i w drogę!

Koszmarny dzień miałam wczoraj. Złapałam takiego niemożliwego doła, że tylko siłą przekory (i chyba przyzwyczajenia) nie rzuciłam wszystkiego w diabły i się nie poddałam. Zaparłam się i szłam jak ten koń z klapkami na oczach znaną sobie drogą. Wykonywałam te same czynności, które przybliżają mnie do Celu, ale jakoś tak wiary zabrakło. A na takie draństwo jest tylko jedna metoda. Zabić. Nie ma do tego niestety żadnego określonego narzędzia, ale w tym wypadku wystarcza obojętność i zagryzienie zębów. Tak jak wspomniałam, szłam jak ten koń i robiłam wszystko, byle nie rozglądać się na boki, bo tam widziałam same zasadzki. Tam czyhało na mnie ponure Zwątpienie i niecierpliwie przebierało nogami, by porwać mnie i wywieźć na manowce. Ale ja już trochę poznałam ten schemat. Wiem, że takie dni się zdarzają (oby tylko dni!) i nie wolno, NIE WOLNO się na tym skupiać. Wy sobie, Zwątpienie sobie. I chociażby nie wiadomo jak mocno pukało do waszego umysłu - NIE WOLNO GO WPUSZCZAĆ! I robić to, co robić należy. Nawet, jeżeli w danej chwili bez przekonania. Zakładamy klapki na oczy i w drogę. Znanym torem, pod górę. Powoli, ale w tym samym kierunku. Z trudem, ale uparcie. Jak Beduin :)  I tak to już jest, że najpierw idzie się pod wiatr, a potem z wiatrem :) Płynie się pod prąd, a potem z prądem. Nigdy nie zdarza się tak, że spotykają nas tylko przeciwności, pomoc też w końcu nadchodzi. W naszym życiu mija nas i jedno, i drugie. Tylko w zróżnicowanych proporcjach.


poniedziałek, 14 stycznia 2013

Kraty umysłu

Uprowadzenie emocjonalne - brzmi strasznie? Przerażająco? Nierealnie? Śmiesznie? Przemoc kojarzy nam się z cierpieniem, lękiem, bezsilnością. Przemoc utożsamiamy ze złem. I w większości przypadków jest to słuszna ocena. Nie będę się rozwodzić nad rodzajami i motywami popełnianych przestępstw, bo to nie ten blog. Wróćmy do naszych porywanych emocji. Nie chodzi o przejęcie kontroli nad nimi, nie chodzi o ich uzewnętrznianie, czy nieujawnianie, chodzi o brak równowagi pomiędzy naszymi myślami a działaniem. Jeżeli nasze przekonania o nas samych są złe, to skutecznie zniekształcają nasze możliwości. Kaleczą je i demobilizują do walki. Jak często mówimy sobie: Już tyle razy próbowałem to zmienić i nie dawałem rady, więc dam sobie z tym spokój. My pamiętamy wszystkie negatywne emocje związane z niemożliwością wykonania tamtej czynności i niechęć przed ich powtórnym przeżywaniem tak nas blokuje, że nie przychodzi nam nawet do głowy, że tym razem może być inaczej. Jeżeli pozwalamy na to, aby nasze złe wspomnienia utrwalały i ponawiały to uczucie, to możemy być pewni, że tak się stanie - dochodzi wtedy (wg D. Golemana) do uprowadzenia emocjonalnego.  Jeżeli w dzieciństwie weszliśmy do ciemnego pomieszczenia i coś nas tam wystraszyło, a szok był na tyle silny, że zagarnął  nasz rozsądek, będziemy ciemność zawsze kojarzyć z paraliżującym strachem. I proszę - fobia gotowa. Piękna, okazała i dorodna. Tak samo jest z narzuconymi kompleksami. Jeżeli ktoś wciąż ci powtarza, że nigdy nie nauczysz się matematyki, bo jesteś tępy, to tę matematykę znienawidzsz. A kto wie? Może masz ścisły umysł i matematyka  nie jest twoim wrogiem, ale przyjacielem?  
A kto ukarze przestępcę? Sąd? Nie w tym wypadku. My sami?
Są różne więzienia - te, w których kraty są nie do wyrwania i te, w których wstawiliśmy je sami. Skutek jednak jest ten sam - ograniczenie wolności.


niedziela, 13 stycznia 2013

Pomysł i autograf

Pomysł rodzi pomysł... Słowo rodzi zdanie... Talent rodzi dzieło... Dzieło rodzi sztukę...
Nie bójmy się swoich pomysłów. Nawet, jeżeli wydaje nam się, że są głupie, dziwne, śmieszne... Pomiędzy głupimi zawsze znajdzie się mądre, pomiędzy dziwnymi - zrozumiałe, pomiędzy śmiesznymi - poważne. To tak jak z fotografiami, robisz tysiące, a wybierasz kilka. Ale każda z nich jest potrzebna. Niezbędna, by tworzyć Twój kunszt. Twój indywidualny podpis. Nie ten elektroniczny, nie ten ręczny, tylko ten najgłębszy, ukryty, niepodrabialny. Każdy z nas ma w sobie taki prywatny autograf i każdy z nas może go rozdawać. Każdy z nas ma obowiązek sygnować nim swoje osiągnęcia. Umieszczać na obrazach, płytach, książkach. I nie jest ważny materiał, którego używasz, ale efekt. Więc nie porównujmy wielkości osiągnięć. Genialnego scenariusza nie kładźmy obok przepysznego ciasta, bo to inne kategorie. Ale... przyjemnie zjeść coś dobrego, przy interesującym filmie, prawda? :) Więc nieważne, czy jesteś naukowym geniuszem, wybitnym specjalistą, czy najlepszym kucharzem. Istotne, że idziesz swoją drogą. I robisz to, co umiesz najlepiej. Liczy się to, że korzystasz z własnego talentu!
PS mam ostatnio problemy z wrzucaniem zdjęć. Na razie nie wiem, dlaczego tak jest, ale mam nadzieję, że uda mi się coś z tym zrobić :) A jak nie, to poproszę o pomoc osobę, która się na tym zna :) Ona na pewno znajdzie na to jakiś pomysł ;)

sobota, 12 stycznia 2013

Wytrwały Piechur

Dostałam kilka dni temu od jednej z Czytelniczek mojego bloga link na stronę konkursową Blog Roku 2012. Wahałam się, czy z niego skorzystać, ale w sumie... czemu nie? No więc startuję w konkursie, w kategorii Ja i moje życie,  i zobaczymy, dokąd ten start nas doprowadzi :)
A ja powoli wspinam się na mój osobisty Szczyt... Mozolnie, ale skutecznie! Widzę efekty, które mnie zachwycają i mobilizują do dalszej drogi. Coraz rzadziej mam chwile zwątpienia i coraz rzadziej kosmata łapa Zwlekania wysuwa się z cienia nieróbstwa. Dzień w dzień myślę o moim Celu i dzień w dzień coraz bardziej cieszę się, że tam dojdę. A jak już tam dojdę, krzyknę ze wszystkich sił: JUHUUU!!! Krzyknę tak głośno, aż echo wstrząśnie całą ziemią, ptaki zerwą się do lotu i wzburzą się rzeki, morza, oceany... A potem spojrzę wokół na świetlaną panoramę, odpocznę i... ruszę w kolejną drogę. Bo tak powinno być. Szukać, znajdować, iść, dojść... A jak się dojdzie, trzeba otrzepać kurz ze stóp i ruszać dalej. Ku kolejnym szczytom.
 
 

piątek, 11 stycznia 2013

Spętana osobowość

Poczucie akceptacji - jak silne ono jest w każdym z nas? Jaki ma wpływ na nasze samopoczucie, na nasz rozwój i wizerunek? Czy wyrzekamy się dla niej własnych potrzeb i robimy wszystko, żeby sprawić innym przyjemność? Owszem, nie ma nic złego w tym, że chcemy komuś wyświadczyć przysługę, zrezygnować z czegoś po to, by ta druga osoba się uśmiechnęła... Ale wszystko ma swoje granice. To można zrobić raz, drugi, a działanie dostosować do sytuacji swojej i tej innej osoby. Nie możemy jednak robić tego w nieskończoność! Nie możemy wciąż rozdawać siebie i swojego czasu, bo dla nas już nic nie pozostanie. Jedynie zmęczenie i... po pewnym czasie niesmak. Przestaniemy się szanować, bo nie szanują nas inni. Przestaniemy snuć plany, bo spełniamy cudze, nie pójdziemy własną drogą, bo będziemy musieli odpocząć po cudzej. Potrzeba bycia lubianym jest czasami tak silna, że kradnie nam naszą indywidualność. Szarpnięcie po szarpnięciu wydziera strzępy naszej osobowości.  A po pewnym czasie nasze działania, ciasno spętane, wiszą w kokonie cudzych oczekiwań. Czy jest nam tam wygodnie albo bezpiecznie? Nie. Czy chcemy się stamtąd wydostać? Czy UMIEMY to zrobić? Nauczymy się asertywności. Zacznijmy od malutkiego i nieśmiałego 'nie',  potem przejdźmy do silniejszego, następnie do niezależnego, aż w końcu staniemy na stabilnym i mocnym zdaniu.  WŁASNYM zdaniu! Zaspokajajmy swój apetyt na życie, a nie objadajmy się cudzym, w przeciwnym razie  zawsze będziemy się sycić tylko ochłapami. Prawda jest taka, że ci, dla których wyrzekamy się cząstki naszego Ja, wcale nas przez to bardziej nie lubią, nie zwiększa to ich życzliwości, nie podziwiają nas za to. Oni w najlepszym przypadku myślą o nas z pobłażliwym ubolewaniem: "No, taka tam sierotka, zrobi wszystko, o co się ją poprosi" Przyjemne? Nie. Upokarzające? Bardzo. My, to jesteśmy MY. I musimy żyć tak, abyśmy to MY przede wszystkim byli z siebie dumni, żebyśmy to MY siebie lubili. Nauczymy się więc mądrej asertywności, takiej, która zamiast wtapiać się w otoczenie, współgra z nim. Takiej, która ma swoje priorytety. Budujmy właściwe relacje oparte na rozsądnych fundamentach. Tylko nie przesadźmy, żebyśmy nie wylądowali w cuchnącej sadzawce egoizmu.

czwartek, 10 stycznia 2013

Światełko w ciemnościach


Zmiany, zmiany, zmiany... Te wyczekiwane, upragnione i te narzucone, przerażające... Co z nimi robić? Jak wdrożyć je w życie w możliwie najmniej bolesny sposób? Z tymi pozytywnymi raczej nie mamy wiele roboty – poza lekkim lękiem przed nieznanym. Ale co zrobić, kiedy spada na nas grom z jasnego nieba? Kiedy zatyka nas z zaskoczenia albo kiedy czujemy w gardle gęstą gulę strachu? No przecież nie uciekniemy... Zmiany są po coś... Gdyby ich nie było zaskorupielibyśmy w bezruchu i przewegetowalibyśmy życie jak emocjonalne roślinki. A tak? Zyskujemy szeroki wachlarz możliwości. Naprawdę, tylko trzeba spojrzeć na tę straszną "nowość" pod innym kątem, a raczej pod różnymi kątami i odważnie spojrzeć na całą panoramę konsekwencji, jakie dana zmiana za sobą niesie. Nie bójmy się zaglądać w jej najczarniejsze kąty, bo zazwyczaj tam kryje się mnóstwo perspektyw i widoków na same pozytywy. Co to może być na przykład – otóż nowe umiejętności, nowe wyzywania... Może wyciągniemy jakaś nauczkę, która pozwoli nam zmienić sposób postępowania, albo cechy charakteru. Może, jeżeli kończy się nasz związek,  to tylko z korzyścią dla nas? Jeżeli wyrzucą nas z pracy – to może w nowej będziemy zarabiali lepiej? Albo będziemy mieli z niej więcej satysfakcji? Naprawdę – kombinacji jest bardzo wiele. Musimy tylko otworzyć się na zmiany i przekształcić model myślenia – zamiast zasklepiać się w czarnowidztwie, szukać w nim światła – ono jest tam zawsze. Tylko czasami rozjaśnia się blaskiem jakiś czas później.

środa, 9 stycznia 2013

Pas kontra full :)

Mój Baffi wreszcie zaczyna reagować na swoje imię :) Nie to, że przybiega  na kolanka, co to to nie, chyba mu godność nie pozwala ;) ale zawsze spojrzy się i gada do mnie po kociemu :) I nie żadne tam swojskie miau-miau, ale jest to ciąg pomrukiwań i śmiesznych dźwięków o wyraźnie zróżnicowanej intonacji :) Piszę o tym, bo dosyć długo wcale nie reagował, więc zastanawiałam się, czy wreszcie to nastąpi. Nie poddawałam się jednak i trochę zmieniłam strategię (a jednak!) i teraz, kiedy ta moja rosnąca puma rozrabia, krzyczę tylko że: nie wolno, a nie tak jak kiedyś - Bafii, nie! Czyli konkluzja jest taka, jeżeli coś nie wychodzi, trzeba zmienić sposób działania :) I robić to do tej pory, dopóki wreszcie przyniesie efekty :) I w każdej sytuacji, bez względu na kaliber ;) A więc nie stosujmy WIELKICH chwytów na WIELKIE problemy, ale stosujmy je w ogóle. Bez względu na rozmiar przeszkody. To pomoże nam ćwiczyć umysł, aby był w ciągłej mobilizacji, żeby analizował sytuację i dostosowywał do niej wszelkie swoje możliwości. Wiem, być może banalne jest doszukiwanie się w błahostkach powyższej współzależności, ale - ćwiczenie czyni mistrza ;) Po pewnym czasie nasz mózg będzie automatycznie przestawiał się z funkcji: pas na full :)

wtorek, 8 stycznia 2013

To działa!

Idę do tego mojego Celu i idę... Codziennie nad czymś pracuję... I codziennie wierzę, że mi się uda! Że dojdę, gdzie mam dojść. Że dotrę do mojej prywatnej przystani. Jestem maksymalnie nastawiana na zmiany. I wiecie co? To działa! To naprawdę działa! W mojej przestrzeni pojawiają się pęknięcia Starego, które zwiastują nadejście Nowego. Nieśmiałe przebiśniegi, które w końcu rozkwitną w całej okazałości i rozleją się po mojej wymarzonej łące, jak spienione mleko. A teraz słucham Garou - jest absolutnie wspaniały! I za to też należy dziękować Bogu - za talenty! Za to, że są ludzie, którzy potrafią poruszać zmysły i wzbudzać emocje. Życie naprawdę jest wspaniałe. I nie wierzcie tym, którzy twierdzą inaczej. Szukajcie swoich pisarzy, malarzy, piosenkarzy... Szukajcie swojego stylu architektonicznego. Szukajcie piękna i mądrości. Ciepła, miłości, codzienności. Szukajcie WŁASNYCH umiejętności i przekształcajcie w działanie. Szukajcie cudu tego, że żyjecie. I tym - trochę pompatycznym - akcentem kończę :) Załączam link, posłuchajcie. Z pewnością znacie, ale i tak może Wam się miło zrobi :)
 

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Chaos początkiem Spokoju

Kiedy do czegoś dążymy, zmieniamy coś w sobie -  napotykamy wiele trudności, wyzwań, niedogodności... Nie przejmujmy się nimi zbyt mocno. Pozłośćmy się, poklnijmy, ale nie wycofujmy się. Choroba, żeby minęła, musi przejść przez wszystkie stadia. Przez zaskoczenie, niepokój, ból i gorączkę... Ale, jeżeli nie jest śmiertelna, w końcu przechodzi, lub pod wpływem leczenia wycisza się. Tak samo jest z naszymi wadami. Żeby je usunąć, musimy do nich dotrzeć, przyjrzeć się im, popłakać nad tym, że nie jesteśmy tacy wspaniali, jak myśleliśmy i pracować nad swoim charakterem. Boli? Boli, ale warto. Żeby wyremontować mieszkanie, trzeba przewrócić je do góry nogami, poprzestawiać meble, pozdejmować obrazy, pozaklejać kontakty... Trzeba przyjąć, że jakiś czas będziemy żyć w bałaganie - pomiędzy porozrzucanymi wszędzie rzeczami a kubłami z farbą i pędzlami. Żeby wybudować stację metra, trzeba rozkopać pół miasta i wyłączyć kilka ulic z ruchu... Wszędzie rozgardiasz. Ale to wszystko mija, a na końcu zapominamy o tym, jak było nam ciężko i cieszymy się efektami :)  Chaos jest początkiem Spokoju, Krzyk początkiem Ciszy, Cierpienie początkiem Szczęścia, Praca początkiem Odpoczynku. Takie to mamy życie. Od skrajności w skrajność, przez wszystkie etapy rozwoju. Niczego nie można przeskoczyć, pominąć, skreślić. Dlatego pracujmy nad sobą pomimo trudu. Żeby dojść na szczyt trzeba iść, iść, iść... Wspinać się, podpierać, odpoczywać. Ale kiedy już na tę naszą górę wejdziemy, to z zachwytem oglądamy widoki. Wtedy nie czujemy bólu nóg i ciężkiego plecaka. Zalet jest wiele: doszliśmy, gdzie chcieliśmy, mamy wyćwiczone mięśnie, jesteśmy szczęśliwi i rozpiera nas duma.
 
 

niedziela, 6 stycznia 2013

C+M+B

Dziś kadzimy nasze mieszkania... Sami święcimy nasze kuchnie, sypialnie, pokoje... Prosimy o dar miłości, rozwoju i życia. Prosimy również o to, byśmy nigdy nie byli głodni, zawsze byli zdrowi i zawsze szczęśliwie wracali do swojego domu. Do swojej rodziny. Napis K+M+B - pierwsze litery imion Króli, które piszemy na drzwiach naszych domów, powinien w rzeczywistości być skrótem od czego innego: C+M+B, co oznacza Christus Mansionem Benedicat - Niech Chrystus błogosławi temu domowi. A te plusy, które zawsze mnie dziwiły są znakiem krzyża. Dlatego właśnie to piszę kredą na moich drzwiach. Z czego jeszcze powinniśmy zdawać sobie sprawę? Zawsze - nie tylko dziś - może z tego, że możliwość naszego rozwoju jest naszym obowiązkiem. Bo mamy się doskonalić. I mamy stawać się lepszymi ludźmi. Nie tylko pod względem duchowym, ale i umysłowym. Musimy pokochać siebie, aby móc to uczucie przekazywać innym. A żeby siebie pokochać, musimy się polubić. I nie chodzi tu o egoizm czy o mniejszy lub większy hedonizm. Chodzi mi o mądrość tworzenia własnego życia. Chodzi mi o wybieranie drogi, która doprowadzi nas do takiego Celu, jaki sobie postawiliśmy. Chodzi mi o umiejętność korzystania z codziennych chwil szczęścia i o wiarę we własne możliwości. Chodzi mi o rozwój osobisty, bo bez niego wciąż będziemy tkwili w takim sobie, z którego nie jesteśmy dumni. A przecież jesteśmy wspaniali - mamy ogromne potencjały, talenty i uczucia. Mamy w sobie coś niepowtarzalnego i cennego. KAŻDY z nas to ma. Bez wyjątku. I każdy z nas powinien do tego indywidualnego żródła dotrzeć. A żeby dojść, trzeba iść, prawda? Więc w drogę :)


sobota, 5 stycznia 2013

Podstępne Perpetuum Mobile

Magiczny czynnik PM... Cóż to za wynalazek? Nic innego tylko P-powinienem, M-muszę, czyli pejoratywne słowa, nakazujące przymus. Koło się zamyka, bo PM narzucają naszej podświadomości drugie ograniczające działanie słówko "nie". Wiem, że powinienem to zmienić, ale... (tu tysiące wytłumaczeń), muszę to zrobić, ale... Znacie ten schemat? To takie podstępne i demotywujące Perpetuum Mobile. Trzeba przechytrzyć nasz mózg emocjonalny, który takie zdania odbiera bardzo negatywnie i zabrać mu z pola widzenia i słyszenia najmniejszą sugestię przymusu. To ten sam zestaw słów, który błędnie używamy w  wizualizacjach - zdanie: nie będę jadła tyle słodyczy jest niewłaściwie odbierane przez podświadomość, która skupia się na silnym NIE i najzwyczajniej w świecie się buntuje. Dlatego powinno się mówić: Jem mniej słodyczy; czyli - teraźniejszość i pozytywny przekaz. Wtedy jakoś tak się dzieje, że nasz umysł “kupuje” tę sugestie i przyjmuje jak przyjaciela :)  Nasz mózg analityczny wie, że cukier szkodzi, a emocjonalny wie, że jest bardzo przyjemny :( i robi wszystko, żeby do tej słodyczy dążyć. Dobrze jest zmienić model podejmowania decyzji. Wyeliminować PM, a zastąpić je ChTZ - Chcę to zrobić! Albo jeszcze lepiej: ZT - zrobię to! Tylko że niestety proces zmiany myślenia jest powolny i męczący... Ale chyba warto spróbować? :)



piątek, 4 stycznia 2013

Wygodny bucik i mądra główka...


Przeczytałam ostatnio, że nasz system wartości można przyrównać od kompasu, który pokazuje nam kierunek drogi. Czyli te cechy, które nas wyróżniają powinny być integralne z naszym działaniem. Jeżeli są sprzeczne z naszym życiem osobistym lub zawodowym nigdy nie poczujemy się spełnieni. Nigdy nie będziemy w pełni zadowoleni z otaczającej nasz rzeczywistości. Z biegiem czasu brak właściwej tożsamości przekształci się w gorycz, zwątpienie w swoje siły i możliwości. Co zrobić, jeżeli podświadomie czujemy ten brak harmonii, a nie znamy jego przyczyny? Poddać się? Parsknąć z gorzkim śmiechem, czy wzruszyć ramionami i powiedzieć, że: Jest, jak jest, a życie to nie bajka? To chyba najłatwiejsze i najbardziej tragiczne w skutkach. Trzeba się nad sobą pozastanawiać. Pomyśleć nad tym, CO jest dla nas najważniejsze, JAKIE możemy wprowadzić zmiany i OD CZEGO należy zacząć. Jeżeli kupujemy buty i okazuje się, że są za ciasne, czy nosimy je pomimo bólu? Czy dzień w dzień zakładamy je, pomimo tego że krwawią nam palce, mamy poobcierane pięty i piekące bąble? Raczej nie – chyba że jesteśmy masochistami, ale to inna kwestia – wtedy zanosimy pantofle do rozciągnięcia, albo po prostu kupujemy nowe. Wygodne i komfortowe. Tak jak w kopciuszku - nie ten bucik, nie ten książę ;) To logiczne, a dotyczy TYLKO butów. Ból – fizyczny i psychiczny – odbija się na całej naszej psychice. Prędzej, czy później pojawią się na niej rany, które będzie coraz trudniej leczyć. A jak wiadomo – lepiej zapobiegać niż leczyć. Zwłaszcza w obecnych czasach ;)



czwartek, 3 stycznia 2013

Zindywidualizowana huba

Jak to się dzieje, że sami siebie ranimy? Że niszczymy swoje ciało, możliwości, umiejętności... Zaprzepaszczamy pasje, talenty, potencjały? Minimalizujemy osiągnięcia? Co z nami, ludźmi, jest nie tak, że zamiast pomagać sobie, to szkodzimy? Czemu tkiwmy w rzeczywistości, która nas przytłacza? Dlaczego, skoro wiemy, co powinniśmy robić, czynimy akurat odwrotnie? Wiemy, doskonale wiemy, co jest dla nas dobre, a mimo to - niszczymy każdy kawałek siebie. Chodzimy smutni, niezadowoleni, niespełnieni... Życie nas przerasta. Dlaczego? Czy mamy jakiegoś wewnętrznego agresora? Jakiegoś prywatnego solitera, który zżera nasze poczucie obowiązku i naszą pewność siebie? Czy urodziliśmy się z przyrośnietą hubą, która wysysa z nas wszystkie soki? Przecież, na zdrowy rozum, powinniśmy te wszystkie niszczycielskie pasożyty usunąć! Dlaczego, no dlaczego robimy sobie wbrew?  He? Przecież o swoich  najbliższych dbamy ze wszystkich sił, dwoimy się i troimy, żeby zdrowo się odżywiali, żeby się dokształcali, żeby porządnie i ciepło się ubierali... A my? Dlaczego dbałość o cudzą wygodę jest dla nas akceptowalna, niepodważalna i po prostu... właściwa? Nie wiem, czy kiedykolwiek zrozumiem ten mechanizm działania... Nie godzę się z nim, a mimo to, również mu ulegam... Chyba powinniśmy rozwinąć w sobie zdrowy egoizm, wytresować nasz organizm, żeby zamiast siebie zwalczał, chronił go... Powinniśmy stać się dla samych siebie czułymi rodzicami i mądrze kierować swoją przyszłością... Więc skąd się taka bierność bierze? Taka egocentryczna pasywność? Z rozczulania się nad sobą? Z wygody? Z męczeństwa? A może z przyzwyczajenia, że dbać to o nas powinni inni, a nie - broń Boże - my sami? Czy takie przekonania wypływają ze społeczeństwa? Z narośniętych stereotypów? Z jakiejś namolnej i chorej samodestrukcyjnej precyzji? Nie wiem, ale wkurza mnie to, że tak często marnujemy swoje życie, podczas gdy innym to życie ułatwiamy... Do licha jasnego, weźmy się za siebie, a nie za innych... Tylko że może tak nam wygodniej? Przyjemniej? No bo przecież my tylko dbamy i mówimy, ale działać to już musi osoba, do której te rady kierujemy? Pasożyty atakują osobniki chore, osłabione... Czy naprawdę chcemy być takimi wątłymi roślinkami, czy jednak wolimy wziąć się w garść i wyplenić z siebie te wszystkie osobiste chwasty?

środa, 2 stycznia 2013

Działaniem w Cel

Nie wiem, jak Wy, ale ja powoli zaczynam realizować swoje noworoczne Cele :) Wiem, nic trudnego, skoro to pierwszy dzień, ale cóż... Zacząć też trzeba. Prawda jest też taka, że gdyby nie pewien pan (a konkretnie St. King) zrobiłabym znacznie więcej, tylko trochę mnie akcja wciągnęła. Malutkie zagubienie pomiędzy rzeczywistością a fikcją literacką ;) No, ale wróciłam do reala  2013 i jestem gotowa do pracy  - chociaż wzrok wciąż ucieka w kierunku odłożonej książki :)  Słuchajcie, jeżeli chodzi o robienie planów na przyszłość... Nie jest ważne to, że je robicie. Najważniejsze jest - JAK je robicie! Nie wystarczy napisać/powiedzieć/pomyśleć/obiecać sobie: od nowego roku przechodzę na dietę. Nie, nie, nie... to jest tylko takie oszustwo dla naszego umysłu. Takie odstąpienie od wyrzutów sumienia... Takie niby-działanie. Tu niezbędne są konkrety: KIEDY przejdę na dietę, JAKA to ma być dieta, CO oprócz niej powinienem robić, ILE kilogramów chcę zrzucić...  Realność musi być silniejsza niż myślenie życzeniowe. Taktyka, organizacja, cel. I nagroda. Nie po piętnastu zgubionych kilogramach, ale tydzień po zaczętej diecie. I żadne ciasteczka, czekoladki, czy paluszki, ale balsam do ciała, czy coś tam innego :) Przepraszam, że znów o nadwadze, ale to jakoś dla mnie wyjątkowo plastyczny temat, może dlatego, że tyle wokół o tym się mówi. Wy oczywiście swoją strategię musicie opracować sami :) I DOSTOSOWAĆ ją doswoich możliwości! Do stanu zdrowia, do warunków w pracy, do... kubków smakowych (tak, tak - co komu da dieta złożona z potraw, których się nie lubi - no chyba że zakładamy, że w ten sposób mniej zjemy, ale to lepiej przejść na trzydniową głodówkę, to przynajmniej organizm się oczyści.) Co jeszcze warto wziąć pod uwagę? Może efekt końcowy? Jak to zmieni moje życie? Jakie będą konskekwencje? Jak będę wyglądać, w co ubierać... Tu chodzi o uruchomienie całościowego mechanizmu, a nie tylko jego części. Żeby osiągnąć sukces, musimy w niego uwierzyć. A żeby uwierzyć, trzeba uruchomić wszystkie możliwości naszego mózgu. Czyli - intelekt (plan), wyobraźnię (wizualizacje), emocje (WIARA, że się uda), no i działanie. A wtedy się uda ;) Ja w to wierzę :) W końcu nie zmierzam donikąd, ale do konkretnego Celu :)
No i zakończę cytatem, który powinnam wcześniej wrzucić do życzeń, ale dołączę dziś - "Długich dni i przyjemnych nocy". To z sagi o Mrocznej Wieży. Tu Pan King również uchyla pisarskiego kapelusza ;)

wtorek, 1 stycznia 2013

Pierwszy plan na rok 2013 :)

 
 
 
Ponieważ położyłam się dziś spać o piątej, to nie mam jakiejść specjalnej miłości do wytężania umysłu :) Poprzestanę na zrozumiałym rozleniwieniu :) Przytoczę tylko cytat z książki St. Kinga Dallas '63 "Och, wiele rzeczy sobie wmawiałem (...) ale głupota jest jedną z dwóch rzeczy, które najlepiej widzimy z perspektywy czasu. Drugą są stracone okazje" Ja się pod tym podpisuję. Myślę, że nie trzeba rozwijać tej myśli, tylko starać się, aby ta głupota była jak najmniejsza. Nie tracić okazji - to chyba dobry plan na ten rok? ;)