piątek, 25 stycznia 2013

Schodek po schodku...

Kiedyś, w czymś, przeczytałam, że jeżeli chcemy ruszyć ze swoim życiem do przodu, to wcale nie musimy wiedzieć, jak ono dokładnie ma wyglądać, wystarczy, że będziemy mieć jakiś jego zarys, konspekt. A wtedy powinniśmy wchodzić schodek po schodku (to przenośnia rzecz jasna), aż dojdziemy na górę i zobaczymy, gdzie doszliśmy. Co moim zdaniem ma sens, bo przecież życie weryfikuje nasze plany i nie da się go ujarzmić, jak dzikiego konia. Coś się rozjeżdża, coś trzeba czymś łatać, coś odwoływać, z czegoś rezygnować. Dzisiaj właśnie przypomniały mi się te słowa, kiedy wjeżdżałam ruchomymi schodami. Byłam bardzo zamyślona, bo zastanawiałam się nad rozwiązaniem jakiegoś problemu i nagle mnie olśniło, już wiedziałam, co powinnam zrobić, żeby skoczyć szczebelek wyżej do mojego osobistego Celu. Co prawda pomysł jest trochę awangardowy, ale... kurczę blade, dobry! I śmiały. No i wtedy jakoś mi się te słowa o tych schodach przypomniały. Nie ręczę za całość przytoczenia, ale za sens - tak. Prawda jest też taka, że umysł zawsze podpowie człowiekowi właściwe rozwiązanie. Odpowiedź złapie nas zaraz po obudzeniu, w drodze do pracy, przy kawie, podczas czytania książki... Nieważne gdzie, ani jak. Ważne, że znajdzie. Zawsze. A jak ma się jakąś koncepcję swojej przyszłości, odwagę, żeby ją wdrożyć, cholerną determinację, to dojdziemy,  gdzie idziemy. Dorzućmy jeszcze tylko dużo, dużo pracy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz