czwartek, 6 lutego 2014

Blogowe zmiany :)

 
Witajcie w ten piękny, choć nieco pochmurny dzień!
Zapraszam Was na nową wersję mojego bloga, mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Wejdźcie na www.sokzeslonca.pl
Dodajcie ją sobie do ulubionych, no, a jeżeli będziecie chcieli dodatkowo podesłać tę stronkę swoim znajomym, to im dacie dobre słowo, a mnie Czytelników :)
Buziaki

środa, 5 lutego 2014

Indywidualny system wartości

Jeżeli mamy wyrzuty sumienia z powodu czegoś, czego nie zrobiliśmy, to znaczy, że właśnie skatowaliśmy swój system wartości. Psychicznie czujemy się źle, bo nasza podświadomość wie, że robimy coś, co jest sprzeczne z naszymi wewnętrznymi przekonaniami. Przykład: budzimy się rano, mamy lenia, z niechęcią myślimy o pójściu na wykład. Zastanawiamy się: iść, czy poleżeć? Uczyć się, czy pobyczyć? Nasze teraźniejsze wybory skupiają się jednak na natychmiastowym osiągnięciu przyjemności - dzionek sam na sam ze sobą, w piżamce, bez żadnych wykładowców, zimnych sal i niewygodnych krzeseł. W danej chwili nie myślimy perspektywicznie, nie zastanawiamy się nad Celami. Zostajemy w domu. Boże, jak nam dobrze. Mościmy się w łóżeczku, ale jednak sen nas już odszedł, nie jest nawet już tak przytulnie i ciepło. No i sąsiad zaczął remont, więc głośno się zrobiło. Mamroczemy pod nosem, idziemy zrobić sobie śniadanie, potem odpalamy net i buszujemy po sieci. Jest nam dobrze. I tak to się toczy, dzień mija, my się obijamy, tu jakieś pogaduchy z przyjaciółmi, tam kino lub piwo w pubie, shopping samotny albo zwyczajne obżarstwo w zaciszu domowej intymności. Jednak mimo wszystko cały czas gdzieś w środku nas czujemy niemiły ucisk. Nie jest nam tak miło, jak myśleliśmy, że będzie. Niestety. O dziwo, jest nam źle, bo nie poszliśmy na wykład! Spodziewane przyjemne lenistwo zakończyło się kacem moralnym. Dlaczego? A właśnie dlatego że naszą wartością jest silne poczucie obowiązku. Pracowitość też bym do tego dorzuciła. I w momencie, gdy idziemy w przeciwną stronę, lekceważąco machamy ręką na swoje wartości, one się buntują. Domagają się naszej uwagi, przypominają o swoim istnieniu. Dlatego właśnie czujemy się źle. Zachęcam Was do takiej niby-zabawy. Obserwujecie uważnie swoje myśli, uczucia i wyciągajcie wnioski.  Zadawajcie sobie magiczne pytanie: dlaczego? Zabawcie się w dziecko i poznawajcie samego siebie. Dlaczego poczułam złość, dlaczego zrobiło mi się przykro, dlaczego nie mogę spojrzeć sobie w oczy, dlaczego mnie to nie cieszy... Dlaczego, dlaczego, dlaczego i jeszcze raz - dlaczego. I poznawajcie w ten sposób siebie, swój system wartości. Nie waszej mamy, nie taty, nie koleżanki, nie męża - ale swój własny system wartości. I - jeżeli będziecie tych wartości przestrzegać, to nie będziecie już czuć dysproporcji pomiędzy działaniami a emocjami. One będą pięknie współpracować, będą szły w parze z naszymi Celami i dobrym samopoczuciem. Będziemy czuć się spokojniej, raźniej, szczęśliwiej. I uwierzcie mi, nie jest to zabawa na kilka najbliższych minut czy godzin, ale na całą resztę Waszego świadomego życia.

A poniżej Safira - pilna studentka ;)

 

wtorek, 4 lutego 2014

Zardzewiały nawyk

Jesteśmy sumą nawyków, matrycą zachowań naszych rodziców, cioć, babć... Urodziliśmy się z naturalnymi odruchami, a nie z naszymi przyzwyczajeniami, więc fakt, że nie potrafimy konsekwentnie wytrwać w jakimś działaniu nie jest  genetyczną schedą ani charakterologiczną naleciałością, a jedynie... przyzwyczajeniem. Z jednej strony - to dobrze, bo nie jesteśmy z góry skazani na zachowania, które są toksyczne, ale z drugiej... usunąć stary zardzewiały zasiedziały w miejscu nawyk to baaaardzo ciężka praca. Codziennie trzeba od nowa wyciągać go i zastępować nowym. Konstruktywnym, właściwym, wzmacniającym, mobilizującym. Musimy na poranionych fundamentach budować stabilną budowlę, która da nam w przyszłości schronienie.  Często mówimy: od urodzenia jestem leniwy... Nic podobnego, dzieci z natury rzeczy są bardzo żywotne, ale lenistwo można w nich zaszczepić, podlewać i utwierdzać. Nawet nieświadomie. Tłumaczymy: nigdy mi nic nie wychodziło, więc po co starać się coś osiągnąć? Kolejna pułapka powtarzalności.
Darren Hardy napisał w Efekcie kumulacji, że "Przegrywanie jest nawykiem. Podobnie jak wygrywanie"  i to jest prawda. Nawet, jeżeli wydaje nam się, że to nielogiczne, niestety - albo i "stety" - logiczne jest jak diabli. Jak często myślimy: nigdy nie osiągnę sukcesu - to również jest nawyk. Bolesny, skrzywiony, hamujący nasz rozwój, osadzający w miejscu, dający po łapach. Uczymy się na doświadczeniach i na ich podstawie budujemy w umyśle obraz samych siebie - często zdecydowanie zafałszowany, bo podyktowany kompleksami. Czy naprawdę chcemy być odbitkami cudzych zachowań? Nie stać nas na oryginalność? Czy naprawdę nie możemy wypracować sobie własnych przyzwyczajeń? Możemy. Musimy "tylko" codziennie usuwać z naszego umysłu zardzewiałe pogięte żelazo, oczyścić grunt i zasadzić w nim nasiona, które dzięki codziennej pielęgnacji wydadzą owoce. Będziemy pracowici, wykształceni, zdrowi i osiągniemy sukces, o którym marzymy. To będą nasze nowe pozytywne nawyki! Bo, Kochani, konsekwencja w dążeniu do Celu również jest... nawykiem :) Nie sądzicie chyba, że zwycięzcy dostają wygraną na złotej tacy? I to jeszcze podaną do ciepłego łóżeczka?
 
A poniżej zdjęcia z dzisiejszego spaceru po Międzyzdrojach, pojechaliśmy tam, aby uczcić pierwszy mały zawodowy sukces mojego męża :) W nowej pracy rzecz jasna :)









 

piątek, 31 stycznia 2014

Wymówki kontra konsekwencje...

No, dzisiaj wreszcie się spięłam, zwlekłam cztery litery z ciepłego łóżeczka i poszłam na spacer przed śniadaniem. Dobrze mi zrobił, pewne myśli przyszły mi do głowy, inne się uładziły, zrobiłam porządek w swoim umyśle :) Taki intelektualny remanent. Teraz mam nowe zadania do zrobienia, droga do mojego Celu jest już bardziej skonkretyzowana i poczułam większą motywację do działania. Wiem, że dojdę, tam gdzie idę :) Widzicie, często zamiast pracować, rozczulamy się nad sobą, zasłaniamy się bzdurnymi nieraz wymówkami i co gorsza sami zaczynamy w nie wierzyć. I nagle jakoś tak się dzieje, że nasz brak finansów spowodowany jest na przykład niechętną miną pani w sklepie, bo straciliśmy radość życia i zamiast usiąść do pracy, poszliśmy na zakupy, żeby poprawić sobie humor... albo na zdradzieckim oblodzonym śniegu złamaliśmy nogę, więc codziennie pocieszamy się toną ciastek, które w rzeczywistości psują nam samopoczucie, bo przez cukier nie mamy energii, źle o sobie myślimy i w dodatku nasze ciało w "magiczny sposób" zwiększa gabaryty.  Litości! Weźmy się w garść! Weźmy odpowiedzialność za życie we własne ręce i pokierujmy nim we właściwą efektywną stronę! Wymówki zostawmy mięczakom. Nie zrzucajmy winę na pogodę, bolącą głowę, kolejki w sklepie, humory szefa, czy wykładowcę, który się czepia.  
 W większości przypadków nasze niepowodzenia są wynikiem naszego zaniedbania i naszych źle podjętych decyzji. Zazwyczaj to nie wykładowca się czepia, ale my dajemy mu do tego powody  albo wchodzimy mu bezustannie w słowo i podważamy jego autorytet, albo szepczemy z sąsiadem, albo notorycznie spóźniamy się na wykład, albo po prostu nie przykładamy się do nauki. Jakie są tego konsekwencje? Uzależniamy swoje efekty i porażki od innych zamiast od siebie. Żyjemy pomiędzy słowami innych ludzi zamiast pomiędzy własnymi działaniami. Obijamy się bezładnie od czyjejś lekceważącej miny do czyjegoś gniewnego spojrzenia. Skupmy się na sobie i tam znajdźmy centrum dowodzenia. Nie oddawajmy steru obcym, bo to nie ich statek i nie ich morze.  Od teraz, zanim zrzucimy na kogoś winę, spróbujmy dostrzec ją w sobie. Jeżeli zrobimy to uczciwie, to błąd znajdziemy w swoim zachowaniu i w przyszłości go nie popełnimy.
 
A to zdjęcia z dzisiejszego spaceru. Było zimno i wietrznie, ale... było dobrze :)
 



 
Powiem Wam, że to niesamowite uczucie, kiedy idziecie sobie w spokoju, a tu nagle zza skarpy wypływa ogromna ściana żelaza. Robi wrażenie. Wow!

czwartek, 30 stycznia 2014

Zmęczony niewyspany post

Szczerze przyznam, że czuję się gówniano. Jak zbity pies. Bez Kajciora w domu koszmarnie pusto, pomimo tego że leżał ostatnio tylko w swojej szafie, to człowiek wiedział, że on tam sobie jest i śpi.  Rozlazłam się w swoich planach, zgnuśniałam. Od kilku dni nie chodzę na spacery, marnuję czas na głupoty, a wieczorem oglądam film do późnej nocy, objadam się i piję alkohol (nie butelkami, kieliszek zaledwie, ale dla kogoś kto nie pije prawie w ogóle codzienny kieliszek to mocny strzał) A rano nie mogę wstać. Budzę się otępiała, zmęczona i bez energii. Mój organizm zatruwa się od niezdrowego jedzenia, od którego odwykłam. Czas z tym skończyć. Niszczenie samego siebie w niczym mi nie pomoże, a zabierze tylko siłę i chęć do życia. Najwyższa pora wziąć się do pracy, ogarnąć się i ruszyć w stronę swojego Celu. To straszne, że ludzie sami, SAMI, niszczą siebie i swoje życie. Zapadają się w olbrzymie poduchy lenistwa, zajadają stres i smutek, zapijają myśli. To nie tak! To nie tak powinno być! I nie ma co szukać winnych, bo każdy z nas świadomie podejmuje działania. Krok po kroku może zmierzać w stronę szczytu lub przepaści. Nie ma co zrzucać winę na okoliczności, człowiek jest na tyle silny, że sobie z nimi poradzi. 
 
A poniżej dołączam zdjęcia z sobotniego spaceru. Było pięknie i mroźnie. Bardzo bardzo mroźnie.
 
 



 




 
 
 
I czyjeś zamarznięte ślady :)
 

niedziela, 26 stycznia 2014

Kajcior...


Dziś wieczór Kajcior przeszedł przez Tęczowy Most. Bryka teraz po niebiańskiej trawie ze swoją kocią mamą i kocim rodzeństwem. Nic go już nie boli, jest znowu młodziutkim szczęśliwym kociakiem. I zajada najlepszą na świecie wołowinkę. I popija mlekiem. Jest szczęśliwy, pomimo tego że my cierpimy.
Nie wierzę, że nie ma go już z nami, że nie wyjdzie ze swojej szafy, nie mruknie po swojemu, nie będzie klapać szafką w oczekiwaniu na jedzenie ani nie porozsuwa swoich misek po całej kuchni... Nie będzie mnie już obejmował za szyję, nie wsadzi mi rano pazurka do nosa (robił to bardzo delikatnie i subtelnie), nie da mi kocich całusków... Nie wierzę, że nie wpakuje mi się na kolana, że nie da mi z bani i że nie będzie mi sapał do ucha. Cóż jednak zrobić? Taka kolej rzeczy. Przeżył z nami szesnaście lat. Dał nam dużo miłości i przyjaźni, kochaliśmy i kochamy go bardzo. I nigdy go nie zapomnimy. 


Wzięliśmy go ze schroniska, chociaż poszliśmy po małego czarnego kociaka, a nie po burego kocurka (był taki malutki, że musieliśmy dokarmiać go strzykawką). Powiedzieliśmy, że koniecznie chcemy czarnego kotka, żadnego innego, więc pani, która tam pracowała, zaczęła szukać wśród tych kocich kłębuszków, wcześniej jednak dała mi do potrzymania malutką burą kulkę, a potem kiedy znalazła nam czarnego kociaka, chciałam oddać Kajciora, ale on wczepił się pazurkami w mój sweter i zaczął miauczeć. Co miałam zrobić, skoro tak chciał z nami iść, to poszedł... I każdego dnia dziękował nam za to swoją ogromną miłością. I uwierzcie mi, nikt nigdy nie miał tak cudownego kota, jakim był Kajtek...


Był z nami w każdej sytuacji, w każdej naszej radosnej i smutnej chwili, przeprowadzał się z nami piętnaście razy i kochał nas przeogromnie.




Dziękujemy Kajtuś Ci za wszystko. Dobranoc. 


czwartek, 9 stycznia 2014

Pod opiekę :)

Słuchałam wczoraj wywiadu z Lesem Brownem, mówcą motywacyjnym. I on powiedział, że aby osiągnąć sukces, trzeba "modlić się tak, jakby wszystko zależało od Boga i pracować tak, jakby wszystko zależało od Ciebie". I tak po prostu musimy robić. Koncentrować się na wybranym Szczycie, iść krok za krokiem w jego kierunku, nie poddawać się. Taki czas, w którym rzucamy się na głęboką wodę i nie wiemy, czy przypadkiem nie utoniemy, jest doskonałym momentem, żeby w pełni zaufać Bogu i swoim siłom. Taki czas, kiedy rzucamy się w przepaść pełną niewiadomych, jest doskonałym momentem, by całkowicie oddać się w opiekę Bogu i sobie samemu. Po prostu. Najłatwiejsza i najtrudniejsza rzecz pod słońcem :) Ale przecież ćwiczenie czyni mistrza :)

Dołączam link do tego wywiadu. Posłuchajcie sobie, nie zmarnujecie tych 20 minut :) 
http://www.youtube.com/watch?v=K9gtie-ChJ8&desktop_uri=%2Fwatch%3Fv%3DK9gtie-ChJ8&nomobile=1

A poniżej zdjęcia zachodu słońca. Nie, nie nad morzem :) Zrobione gdzieś ponad chmurami, kiedy wracałam z Londynu, gdzie byłam u siostry na świętach :) Uwierzcie, takie widoki zapierają dech w piersiach. A ja jeszcze piłam sobie kawusię, jadłam ciasteczko i napawałam się wspaniałością chwili :) Znaczy piłam kawusię, kiedy leciałam do Londynu, dzionek był wtedy :) Bardzo pogodny i przejrzysty :)