piątek, 30 listopada 2012

Wędrowiec Praktyczny

U mnie zdecydowanie lepiej :) Grunt, to nie poddać się czarnym stronom nadwerężonego samopoczucia! :) Do przodu, do przodu, do przodu :) Człowiek, który dąży do swojego Celu jest Wędrującym Wojownikiem. Są różni wędrowcy... Są Wędrowcy Nieustępliwi, którzy w bezwzględnym sercu mają zastawkę tyrana. Są Wędrowcy o Poranionych Stopach, którzy biegną przed siebie bez zastanowienia. Są również Wędrowcy Praktyczni, którzy mają ubiór stosowny do pogody i narzędzia niezbędne do przetrwania. Ci ostatni mają prowiant, ciepły koc i maść na odciski. Każdy z nich dojdzie, gdzie idzie… Jeżeli mamy Cel, zastanówmy się, czy możemy do niego dojść, a jeżeli tak, to wybierzmy odpowiedni szlak. Bez zbędnej kokieterii, bez szaleństwa euforii, bez nudy bezczynności. Ćma, która trzepocze się przy świecy opala swoje skrzydełka i nie znaczy to, że wybrała zły kierunek, tylko że niewłaściwie odmierzyła kroki. Nie biegnijmy bezmyślnie wybraną trasą, bo w ten sposób miniemy nasz zakręt, nie zauważymy drogowskazu, przeoczymy szansę. Czasami, żeby dojść, trzeba zawrócić, a czasami wystarczy stanąć w miejscu i słuchać tego, co podpowiada umysł albo życzliwi nam ludzie. Słuchać i słyszeć, patrzeć i widzieć, iść i dojść... Minimalna, ledwo uchwytna różnica w brzmieniu, a diametralna zmiana sensu, bo przecież można słuchać słów, ale nie słyszeć ich treści. Można patrzeć przed siebie, ale nie widzieć przeszkód... Można iść z uporem, ale ze zmęczenia nie dojść. Efektowny marsz nie zawsze kończy się efektywnym dojściem... Więc zwracajmy uwagę na niuanse, bądźmy ostrożni, czujni i… praktyczni :) Kupmy sobie maść na odciski, wygodne buty, mapę i maszerujmy! I nawet, jeżeli dopadną nas gorsze dni - nie załamujmy się, one miną... Są jakoś wpisane w plan naszej zawiłej drogi... Nie mam pojęcia po co, może po to, żebyśmy nie wpadli w samozachwyt? 

czwartek, 29 listopada 2012

Zły dzień!


Chciałam podzielić się dziś z Wami jakimiś motywującymi mądrościami, ale obawiam się, że nie byłabym wiarygodna. Sama potrzebuję czułego poklepania po plecach, przytulania i obietnic, że wszystko będzie ok. Humor mam gówniany, żeby dobitniej nie powiedzieć... Zwodnicze endorfiny ukryte w czekoladkach, straciły dzisiaj swoją moc. A dodatkowo przez cały dzień Internet mi się fochał i wciąż gubił sygnał... Wiem, że takie chwile zwątpienia przychodzą, będą przychodzić i że nie wolno się im poddawać... Trzeba cierpliwie przeczekać i starać się myśleć o wszystkim, tylko nie o tym, że chyba, cholera, coś ci w życiu nie wychodzi! Bo wychodzi, tylko w tej konkretnej chwili - każdy sukces skutecznie się przed tobą chowa.  A ja nie będę ich teraz szukać, bo wiem, że same wyjdą z ukrycia... Na razie puściłam nową płytę, i... czekam na Lepszy Humor, mam nadzieję, że wpadnie niedługo. Bo przecież zawsze tak jest, że po płaczu przychodzi śmiech. Do jutra zatem... A ja sobie w duchu przeanalizuję, co mnie tak dołuje i jak znajdę, to... ukatrupię!

środa, 28 listopada 2012

Zwycięstwo Wojownika

 
Udało się, udało, udało! :) Moje Ważne „Niewykonalne” Zadanie zostało zakończone. Uff…  A męczyłam się  z nim zdecydowanie za długo.  Ale podjęłam decyzję, że w środę (czyli dziś) to draństwo ubiję.  Wczoraj wieczorem zaczęłam już się denerwować, a dzisiaj obudziłam się koszmarnie zniechęcona. Wstałam ciężko z łóżka, zrobiłam kawusię, śniadanie… Po śniadaniu cynamonowe  ciasteczko na poprawę nastroju i…  Nic. Ciasteczko nie pomogło (co zresztą jest zrozumiałe) i obrzydzenie do mojego zadania wzrastało w drastycznym tempie. Byłam po prostu chora ze wstrętu. Zrobiłam sobie jedno pranie, drugie, poszłam po zakupy, zastanawiałam się nad umyciem podłóg…  Rozumiecie schemat działania? Odkładanie.  Kosmata łapa Zwlekania dziś przeszła samą siebie, a ja się jej poddałam.  Wpadłam w panikę, że nie dam rady, że mi się nie uda, że…  Na szczęście mój bojowy rozsądek podpowiedział mi usłużnie, że jeżeli zmarnuję dzisiejszy dzień na głupoty, to sobie tego nie wybaczę.  Machnęłam ręką na mopa, schowałam głęboko sudoku, zamknęłam Internet, usiadłam do biurka… I nic. W głowie wciąż czarna pustka, a popłoch rozsiadł się nie tylko w prawej, ale i lewej półkuli…  Poszłam zrobić sobie herbatę i wzięłam kilka głębokich oddechów… Weź się w garść, Ewka – motywowałam siebie.  – Żeby dojść, trzeba iść. Trzeba iść. Trzeba IŚĆ!  I wtedy wpadłam na pomysł, że trochę przechytrzę swoje podstępne Zniechęcenie. Spryskałam się ulubionymi i drogimi  perfumami, włączyłam dobrą muzykę, zapaliłam świeczkę – jednym słowem, zrobiłam sobie miły klimat – i siadłam do biurka. I… nagle nieumyte podłogi przestały istnieć, obiad mógł poczekać, wszystkie drobniejsze czynności wcisnęłam kosmatej łapie w zęby i zabrałam się do pracy. I… Wygrałam.  No bo kto to myślał, żeby jakieś kosmaty łapy wchodziły nam w życie ;) To przecież my nad nim panujemy, a nie one, prawda?  :)
I podsyłam Wam zdjęcie Safiry - mojego nieocenionego pomocnika :)

wtorek, 27 listopada 2012

Ciężar szczerości

Nie ma takiego problemu, którego pomiędzy bliskimi nie można rozwiązać. Nie ma łez, których nie można otrzeć i nie ma słów, których nie można powiedzieć. Potrzebna jest "tylko" szczera rozmowa. Zazwyczaj ciężka, trudna i nieunikniona. Również złość jest potrzebna, bo uwalnia prawdę i umiejętność słuchania, bo prawdę przyjmuje. Płacz jest potrzebny, bo oczyszcza i ból, bo nazywa cierpienie. Jeżeli oswoimy swoje uczucia, nadamy im właściwe imię, to będziemy wiedzieć, co dalej z nimi robić - przyjąć je, czy z nimi walczyć... Jeżeli walczyć - to jak? To tylko potwierdza, że szczerość zawsze procentuje - nawet, jeżeli zmienia nasz los w sposób, który nas boleśnie zaskakuje. Jeżeli jesteśmy szczerzy wobec siebie - odkrywamy w sobie wady, ale znajdujemy również perełki zalet, z których nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy. Jeżeli jesteśmy uczciwi wobec innych, może się okazać, że straciliśmy w nich przyjaciół, ale u innych zyskaliśmy szacunek. Jeżeli będziemy pracować nad sobą, to odnajdziemy w sobie niespotykane pokłady spokoju, otuchy, wiary i będziemy mogli te dary przekazać innym. Dojdziemy, gdzie dojść mamy. Musimy być szczerzy, bo tylko wtedy będziemy prawdziwie żyć. Nie należy usprawiedliwiać swoich zaniedbań i budować w ten sposób rzeczywistości złożonej z krzywych zwierciadeł, one prędzej czy później pękną. Światy równoległe zostawmy fizykom i skupmy się na teraźniejszości. A z wadami, których ciężar oszacowaliśmy, walczymy według ich wagi, bo człowiek - wbrew pozorom - wie, co ma w sobie zniszczyć, tylko musi chcieć tę prawdę usłyszeć, zrozumieć, przyjąć i zamienić na dobro :) 
I tego nam wszystkim życzę :) Walczmy z lenistwem, kłamstwem, głupotą, złością i wszystkimi tymi świństewkami! I chociaż łatwo nie będzie, to przecież i tak warto :)

poniedziałek, 26 listopada 2012

Dla tych, co się nie poddają!

Muszę przyznać, że dałam w ten weekend ciała... Miałam zaplanowaną ważną rzecz do zrobienia - niesympatyczną, pracochłonną i trudną! :( no i jak to w takich wypadkach bywa - kosmata łapa Zwlekania zwiększyła aktywność i bardzo mi się "przysłużyła". Cały dzień odkładałam, odkładałam, odkładałam, aż w końcu nadszedł wieczór, potem przyszła noc i czas się skończył. Pstryk - kolejny dzień, w którym "uciekły" mi chwile, które powinnam spędzić na czymś innym. Zła byłam na siebie bardzo, bo wiedziałam, no po prostu wiedziałam, że bez tego zadania nie ruszę dalej. Jest to rzecz, która musi być zrobiona i tyle. Bez gadania, bez jęczenia, bez szlochów. Nie do przeskoczenia. No po prostu, nie ma przebacz, trzeba wziąć się w garść i przestać się nad sobą rozczulać. A ponieważ kilka razy zaczynałam już to moje, nazwijmy je, Ważne Zadanie, więc wiedziałam, co mnie czeka i wcale a wcale nie byłam z tego zadowolona. Zniechęcenie przelewało się we mnie, przelewało, aż urosło do niewyobrażalnych rozmiarów. Urosło do takiego stopnia, że uznałam, że nie dam sobie z tym rady! No po prostu nie dam (co jest, oczywiście nieprawdą, bo robiłam trudniejsze rzeczy, ale wymówka dobra, jak każda inna). Efekt był taki, że zrobiłam wczoraj dużo ważnych rzeczy, które nie były priorytetowe i spokojnie mogły poczekać, a dzisiaj obudziłam się z kacem moralnym. Wstałam z łóżka, z goryczą spojrzałam w stronę biurka, nawrzucałam sobie od... (przemilczę skromnie) i zagryzłam zęby. Dobra, Ewka - zgrzytnęłam w duchu. - Dosyć smutów, weź się do roboty! Przyjrzałam się krytycznie swoim najbliższym dniom, żeby znaleźć odpowiedni czas na moje odkładane Ważne Zadanie i znalazłam przepiękną wolniutką środę. Środa to jest odpowiedni dzień - sapnęłam do siebie zadowolona i humor mi się poprawił :) Każdy z nas stacza się w otchłań nieróbstwa, przyznajmy uczciwie, ale czy to znaczy, by lenić się przez całe życie? Potyka się każdy i każdy upada, ale tylko wytrwały podnosi się, otrzepuje tyłek i rusza dalej! No to, Kochani - do przodu :)

niedziela, 25 listopada 2012

Sukces drżący jak osika...

Lęk przed sukcesem... Co to za paradoks? Dążymy do tego sukcesu, pomimo że boimy się zmian... Jednak jak już lęk przed zmianami troszeczkę oswoimy, ruszymy z odwagą przed siebie, to zaczynamy do czegoś dochodzić... Osiągamy drobne sukcesy, jesteśmy chwaleni, ludzie nam gratulują, doceniają nas i zauważają... Wspaniale! Nasze szczęście sięga chmur. Mówimy do siebie - No, teraz to już z górki... A nieprawda. Niezauważenie zaczynamy się ociągać, znów opóźniamy naszą wędrówkę do Celu. Mówimy - och, przecież jestem na dobrej drodze, mogę zwolnić... Prawda, jaka fajna wymówka? Czujecie kosmatą łapę Zwlekania? O tak, ona jest dobra w zastawianiu na nas pułapek, dobrze ją wyćwiczyliśmy, możemy być z siebie "dumni"... Ale na tym etapie wędrówki nasza kusicielka ma w zanadrzu jeszcze jeden zwodniczy bonusik. Wytwarza w nas LĘK. Lęk, który niezauważalnie wkrada się w nasze myśli i zatacza w nich meandry zwątpień. Otóż, najzwyczajniej w świecie, boimy się zwycięstwa. Boimy się, że nie damy rady, że dotychczas odniesione sukcesy to przecież nic takiego, że teraz to dopiero musimy się wysilić. No i klapa, wiemy już, że damy ciała, że zawiedziemy wszystkie osoby, które w nas wierzą. Nasz kolejny projekt w pracy będzie okropny... Nasza kolejna piosenka będzie kakofonicznym stekiem bzdur... Nasza kolejna napisana książka będzie po prostu żałosna... Boimy się wypalenia, że nie podołamy, że nasz umysł zrobi nam psikusa i zamknie przed nami wszystkie twórcze myśli... że zabierze całą kreatywność i od tej pory zazdrośnie będzie przed nami strzegł tego, co tak hojnie zaczął dawać... Czy to nie głupota? Tak na zdrowy rozum, osiągnęliśmy do tej pory tyle, bo potrafiliśmy dojść do tego etapu. A skoro potrafiliśmy, to czemu mamy tę wiedzę stracić? Przecież wiadomo, że ćwiczenie czyni mistrza. Im więcej będziemy tworzyli projektów, piosenek, książek, tym nasze pomysły będą lepsze, pełniejsze, kolorowsze... Będą po prostu fantastyczne! Bo niby dlaczego miałoby tak nie być? Jeżeli mamy już jakąś umiejętność, to - o ile nie przestaniemy jej pogłębiać - nie stracimy jej! Dał ją nam Bóg, a On nie zabiera swoich darów :) Więc porzućmy czarne scenariusze, nie budujmy w sobie nieudaczników. Zaczęliśmy iść, to dojdźmy, bo mamy do tego możliwości. Jak wiadomo - strach ma wielkie oczy, więc puśćmy do naszego lęku oko - od razu straci sporo animuszu :)
Miłej niedzieli :) dołączam link do nastrojowej muzyczki ;) Lęki przy niej pierzchają :) Mam nadzieję, że się Wam spodoba :)
PS Bardzo dziękuję za maile, które piszecie :)

sobota, 24 listopada 2012

Morderstwo Cienia

Cień - nieodłączny druh człowieka... Wielokrotnie przywoływany w różnych nawiązaniach, rozmaicie  interpretowany - jako przyjaciel, lub jako wróg. Ja także skorzystam z tego obrazowego porównania. Proszę bardzo - oto Cień - nasze Zwątpienie w sens działania, czarny rewers ich sensu. Wędruje razem z nami, raz dłuższy, raz krótszy... Nie da rady się go pozbyć, bo to część naszej psychiki, ale można minimalizować jego aktywność. Ile razy zdarzały się nam sytuacje, w których ten pożeracz radości, wchłaniał w siebie cały nasz entuzjazm! W jednej chwili dzielnie kroczyliśmy trudną Drogą do naszego Celu, a w drugiej leżeliśmy, powaleni przez brak wiary we własne siły. A jak Cień Zwątpienia złapie, to potrafi tak mocno trzymać, że tracimy oddech. Sytuacja komplikuje się, gdy Cień przybije piątkę z kosmatą łapą Zwlekania - no wtedy, to już tragedia. Leżymy w kałuży łez i mówimy, że jesteśmy beznadziejni. Że w ogóle co my sobie myśleliśmy, że jesteśmy tacy wspaniali? Że coś osiągniemy? Gdzieś dojdziemy? My? Takie przerażone myszy? To przecież jakiś tragiczny żart... 
Jak z tym draniem walczyć? Otóż - trzeba go przechytrzyć. Obejrzeć ze wszystkich stron. Nazwać, bo czasami funkcję cienia pełnią nasze kompleksy, zmęczenie, albo nasi sceptycznie nastawieni najbliżsi. Jak już nasz Cień znajdzie imię, albo imiona, łatwiej będzie nam go zauważyć. Bliskim powiemy, żeby nie krakali, zmęczeniu pozwolimy odpocząć, a kompleksy będziemy leczyć. A poza tym - Cień Zwątpienia przychodzi stopniowo, można więc wychwycić moment, kiedy zaczyna się do nas podkradać. Nie bądźmy wtedy pobłażliwi, nie lekceważmy go, tylko z bezlitosnym uśmiechem ukręćmy mu łeb. I co najważniejsze, gdy go tylko dostrzeżemy, przypomnijmy sobie WSZYSTKIE nasze dotychczasowe kroki, doceńmy nasze starania! A potem wróćmy na przerwany szlak! Bo przecież naprawdę MOŻEMY dojść do tego naszego Celu, ale żeby dojść trzeba iść!

piątek, 23 listopada 2012

Pesymista pod pręgierzem

Dzisiejszy post nie będzie łatwy, miły i przyjemny, bo nie będę pisała o rozmruczanych kotach, tylko o wyborach, które podejmujemy na co dzień. Porozmawiamy o  życiu, bo chociaż jest ono cudowne, to nie polega na ciągłej zabawie, tylko ciężkiej pracy i satysfakcji z osiąganych celów. Życie to również miłość - do siebie, do rodziny, do ludzi, ale to musi być mądra miłość, a nie dziecięce zauroczenie chińskimi zabawkami. Prawda jest taka, że życie możemy zmienić w każdej chwili, jeżeli tylko tego chcemy, jeżeli jesteśmy gotowi na życiową rewolucję i jeżeli będziemy ze sobą szczerzy... Od iskry zaczyna się pożar, od małego kroku - droga, od chęci zmiany - łańcuch zdarzeń, które do tej zmiany prowadzą.
To nieprawda że to, w czym tkwimy teraz, jest tylko i wyłącznie efektem naszej przeszłości. Nie zrzucajmy naszych niepowodzeń na karb złego dzieciństwa, czyjegoś zaniedbywania, przypadku... Nie obwiniajmy innych, że ktoś się na nas uwziął, ktoś nam zazdrości i nie pozwala piąć się do góry. To MY trzymamy swój los we własnych rękach, bo to MY podejmujemy decyzje. I nie chodzi mi tu o wybory typu jaką kupimy szafę, wieżę, czy jaki telewizor... Nie mówię o przedmiotach użytkowych, ale o tym, co dla nas najważniejsze, o kreowaniu WŁASNEGO świata. To my decydujemy o tym, gdzie chcemy pracować, czy chcemy się uczyć i rozwijać... Tutaj nasze dzieciństwo nie ma nic do rzeczy. To tylko i wyłącznie MY zgadzamy się na to, aby inni nas traktowali w taki, a nie inny sposób.
Jeżeli pozwalamy na to, żeby ktoś nas wykorzystywał - sami jesteśmy za tę decyzję odpowiedzialni...
Jeżeli pozwalamy na to, żeby ktoś wciąż nas krzywdził (rodzina, znajomi, koledzy w pracy, szef) - sami jesteśmy za tę decyzję odpowiedzialni...
Jeżeli nie będziemy szanowali samych siebie, nikt nie będzie szanował nas.
Nie zgadzajmy się na to, aby w naszej indywidualnej przestrzeni było nam niewygodnie!
Nie użalajmy się nad sobą, na litość Boską, tylko weźmy się do pracy nad sobą. Dążmy do zmiany małymi krokami.
Żaden normalny człowiek nie będzie chodził w za ciasnych butach. Albo zmieni je na nowe, albo przestanie chodzić.
Dołączam do dzisiejszego postu niespodziankę :) Tzw. Koło Życia. Wydrukujcie je sobie, oznaczcie w skali 1-10 (1-bardzo źle, 10-fantastycznie) i zastanówcie się, czy jesteście zadowoleni z tego, co widzicie. Jeżeli nie, pomyślcie, co musicie zmienić i jak się do tego zabrać. Warto to samo zrobić również w drugą stronę, wydrukować, zaznaczyć takie wartości, jakie chcecie, żeby panowały w Waszym życiu i porównać z pierwszym kołem. Skorzystacie, albo nie. Zastanowicie się, albo nie. To już Wasza decyzja, bo to jest Wasze życie.
A jeżeli macie jakieś pytania, to piszcie do mnie: sokzeslonca@gmail.com
Miłego dnia :) Uśmiechnijcie się :)


Powodzenia :)

czwartek, 22 listopada 2012

Koci upór


Mglisty poranek, kawa paruje, oczy sklejone snem. Siadam do biurka, żeby dokończyć to, co zaczęłam dwa dni temu. Nudny (Brrr), ale niezbędny, krok do mojego Celu. No, ale skoro mam do niego dojść... to do roboty. Odpalam komputer, otwieram mój dokument i literka po literce brnę przez zawiłości zdań. Opornie idzie, ale idzie... Baffi (mój kot)  wskakuje na biurko, siada na klawiaturze (zdarza się, zdarza) i mruży zielone oczy... Ściągam go, kasuję ciąg literek gggggggggrrrrrrrrrrrrrrr, które nawciskał i piszę dalej. Baffi się nie poddaje. Opiera się o mnie łapkami, ociera się pyszczkiem o moją twarz i mruczy. Odsuwam go delikatnie, bo przecież MUSZĘ WRACAĆ na swoją ścieżkę. Nie daje za wygraną. Toczymy małą walkę, Baffi wskakuje, jak go zestawiam na podłogę, Baffi wskakuje, ja go zestawiam, Baffi wskakuje... A otwarty komputer czeka. I tak to się siłujemy... W końcu dałam za wygraną i Baffi siedzi mi na kolanach, a ja ponad jego łebkiem stukam w klawiaturę. Mało wygodne, ale wykonalne. No i przestałam narzekać, że to moje zadanie takie nudne. Co miałam do wyboru? 

1.  Wyrzucić kota, zamknąć drzwi do pokoju i wrócić do  komputera. 
2. Zamknąć komputer i zapomnieć o tym, że powinnam pracować, no bo przecież Baffi mnie rozprasza (i to jest ten moment, kiedy kosmata łapa Zwlekania wyciąga pazury i szepcze do siebie łakomie: cóż za cudowna wymówka!) 
3. Pogodzić pracę z... potrzebami kota ;) 
Wybrałam ostatnie, wszyscy byli szczęśliwi, obowiązki nie ucierpiały. Można? Można :)  W końcu skończyłam, co miałam skończyć i odetchnęłam z ulgą. Kolejny krok za mną i to jeden z tych nudniejszych :) I tak sobie pomyślałam, że gdybyśmy to my byli tacy uparci jak mój kot (a w zasadzie każdy kot taki jest - moje pozostałe dwa również), to stalibyśmy na szczycie od dawna. To tylko podkreśla, że zwierzęta nie bawią się w żadne niuanse, gdybania i prognozy, ale idą, gdzie chcą. Są wolne, ponieważ nie myślą za dużo, tylko działają. Weźmy z nich przykład, włóżmy do swojego podróżnego węzełka upór, trochę bezczelności i mnóstwo pewności siebie i ruszajmy na swój wymarzony szczyt :) Kroczmy wytrwale i cierpliwie! Po nudnych kamieniach, po ostrych skałach zwątpienia, ale kroczmy :) W końcu też jesteśmy wolni!

środa, 21 listopada 2012

Kosmata łapa Zwlekania

Pisałam już o zwlekaniu, teraz chcę dodać coś, co Was z pewnością ucieszy :) Jest taki "malutki" problemik, który nazywa się zwlekaniem behawioralnym. Polega on mniej więcej na tym, że człowiek, który wytyczył sobie cel, dąży do niego poprzez planowanie kolejnych kroków, zdobywanie potrzebnych informacji, czyli - działa. Tyle że na tym wszystko się kończy. Człowiek siedzi w domu smutny i zniechęcony, trzyma w ręku plan, który misternie tworzył i... właśnie, i co? Coś go zatyka, blokuje, paraliżuje - nie potrafi ruszyć dalej, jest psychicznie ubezwłasnowolniony! Doszedł do pewnej granicy, jakiejś emocjonalnej cezury i... klapa. Nasz wspomniany człowieczek drze plan na drobne kawałeczki, rozrzuca je po pokoju, tupie nogami ze złości i być może zgrzyta zębami. Następnie mija kilka dni, miesięcy, lat i dzielny człowieczek uśmiechnięty i zadowolony pisze kolejny plan, widzi się na szczycie, jest taki szczęśliwy, i... znów zostaje w domu. Rodzi się w nim frustracja, nawarstwia poczucie niespełnienia, gorycz wypełnia go po brzegi... Taki syndrom: działanie-zwlekanie-działanie-zwlekanie został nazwany przez Williama Knausa efektem jo-jo. Autor podkreśla też, że - i to ten bonusik dla Was :) - ludzie, których to dotyczy, są sumienni, kreatywni, ambitni... Oni CHCĄ dojść do tego celu, tylko wpadają w pułapkę zwlekania i nie potrafią się wydostać. Szamocą się bezradnie i tracą siły... Ale możemy zastopować ten mechanizm. Musimy poobserwować siebie, zastanowić się, kiedy następuje ten moment, w którym się cofamy... Co nas blokuje i dlaczego? Być może się czegoś boimy? I kiedy już odpowiemy (szczerze!) na te wszystkie pytania, wychwycimy tę chwilę, w której kosmata łapa Zwlekania chce nas chwycić za gardło. A wtedy ze wszystkich sił uciekajmy (to też działanie, bardzo dynamiczne w dodatku). I tak raz za razem, konsekwentnie. Aż przyjdzie taki dzień, gdy Zwlekanie skapituluje. Podda się i będzie nas potulnie słuchać, a my będziemy efektywnie pracować :) I wtedy - znajdziemy się na szczycie.

wtorek, 20 listopada 2012

(Nad)zwyczajne narodziny żyrafy


Dzisiaj o żyrafach i... ludziach :) 
Żyrafa rodzi na stojąco, przez co jej potomstwo po prostu z niej wypada. Na szczęście ciało żyrafy jest do tego przystosowane, więc nie połamie sobie nóg i nie uszkodzi kręgosłupa, nie skręci szyi, ani nie rozbije głowy. Wszystko jest idealnie wyważone i dopracowane. Żyrafa spada, chwilkę później podnosi się i staje obok matki. Nie wpada w panikę (chociaż z pewnością się boi!), nie przeżywa traumy i po prostu, po żyrafiemu dalej sobie żyje... Zwierzęta intuicyjnie wiedzą, co należy robić, kiedy należy uciekać, a kiedy wystarczy czujnie obserwować otoczenie. Dlaczego o tym piszę? A chociażby dlatego że my panicznie boimy się wszelkich upadków. Pragniemy spełnienia marzeń, pięknej sylwetki, wspaniałej pracy, cudownego partnera, pieniędzy, sławy i wielu innych rzeczy. Jednak w większości przypadków nic, NIC!, w tym kierunku nie robimy. Marzenia nie idą w parze z konsekwentnym dążeniem do ich spełnienia. Człowiek jest ssakiem, zwierzęciem stadnym i również ma wpisaną w swój kod genetyczny umiejętność adaptacji! Jeżeli upadniemy, sparzymy się, uderzymy... popłaczmy sobie (bo to oczyszcza), ale idźmy dalej, ponieważ jesteśmy w stanie to zrobić. Nie zrażajmy się tym, że nie wszystko dostajemy od razu, bo dlaczego mamy dostać? Od tego mamy rozum, żeby nim pracować... Od tego mamy ciało, żeby o nie dbać... Od tego mamy serce, żebyśmy uczyli się kochać... Zmiany są potrzebne - określają ramy naszego rozwoju, budują naszą osobowość, kreują nasz wizerunek... Przestańmy się ich bać i ze strefy marzeń przejdźmy do ich realizacji. Starą, wypróbowaną metodą - krok po kroczku :) Ale będziemy wtedy z siebie dumni! Pamiętajcie - każdy z nas ma w sobie potencjał! Tylko nie każdy go w sobie odkrył, a są i tacy, co odkryli, a nie uwierzyli... I zmarnowali życie.


poniedziałek, 19 listopada 2012

Religijny barman

Witam :)
Dzisiaj o możliwościach zmiany swojego życia. Możliwościach, które są dostępne dla KAŻDEGO bez względu na zainteresowania, preferencje religijne, kulturowe i jakie tam jeszcze chcecie.
Tak naprawdę życie można zmienić w każdej chwili, czasami wystarczy jeden malutki ruch i lawina zdarzeń pociągnie za sobą Ciebie, Twoje otoczenie, Twoją przyszłość... Ale na zmiany trzeba być gotowym, trzeba chcieć wyjść z tak zwanej strefy komfortu i pomimo strachu rzucić się na szeroką wodę (albo chociaż pontonem wypłynąć na spokojne jezioro). Słyszałam ostatnio o pewnym barmanie... Otóż barman był po studiach teologicznych i w pewnym momencie zrezygnował ze stanu duchownego i wybrał skomplikowany świat świeckich...
Jak to się stało - nie wiem, nie znam człowieka osobiście, przypuszczać mogę jedynie, że nasz niedoszły ksiądz uruchomił swoją prywatną lawinę. Coś go w jego planach uwierało, coś nie do końca grało, coś było po prostu nie tak! Ta barka nie była dla niego. Zyskali na tym wszyscy - Kościół nie przyjął księdza, który nie miał powołania, a pewna kobieta zyska kochającego męża, a ich wspólne dzieci - ojca... Trzeba nie lada odwagi, żeby przyznać przed sobą, że droga, którą obraliśmy, nie do końca jest tym szlakiem, którym chcemy dążyć... Ktoś mógłby powiedzieć: zmarnowane kilka lat studiów... Nieprawda. Nasz niedoszły ksiądz zyskał bardzo dużo: wiedzę teologiczną, świadomość religijną, spokojne sumienie (bo nie będzie borykał się z problemem, który by go przerósł) i możliwość spełnienia. Poszedł na inne studia, dorabia, gdzie tylko może i idzie dalej. Nie bójmy się zadawać sobie pytań, drążyć, czy aby na pewno, NA PEWNO, idziemy we właściwym kierunku. Szczerość przed samym sobą to oznaka olbrzymiej siły ducha, to oznaka, że jesteśmy świadomi tej cudownej iskierki indywidualności, którą dał nam Bóg.
Przemyślcie sobie swoje życie... Czy idziecie do swojego celu, czy do celu, który wskazują Wam inni. To bardzo ważne, bo w końcu żyje się tylko raz :)
A barman, który ma Boga w sercu i nie wstydzi się do tego przyznać? Dla mnie bomba!

niedziela, 18 listopada 2012

Zabili go i uciekł...

Kilka dni temu koleżanka opowiadała mi sen, w którym bez przerwy przed kimś uciekała. Sen był faktycznie dość przykry, ale nie o intensyfikację napięcia mi chodzi, tylko o puentę. Koleżanka zakończyła stwierdzeniem, że zwyciężyła i obudziła się. - To znaczy, że ich pobiłaś? - zapytałam naiwnie. - Nie, to znaczy, że mnie nie złapali...
Muszę przyznać, że wstrząsnął mną Jej punkt widzenia. To było przecież GENIALNE! Dlaczego w ten sposób nie podchodzimy do naszych koszmarów? W ogóle do życia? Cudowna prostota tej interpretacji polega na tym, żeby na wszystko patrzeć z właściwej perspektywy. Z perspektywy zwycięstwa. Sny to projekcje naszych lęków, naszych negatywnych emocji związanych z przyszłością lub ze zdarzeniami, o których pragniemy zapomnieć. Nikt z nas przecież w takim śnie nie umarł, a to znaczy, że jesteśmy silniejsi, niż myślimy. Tak na zdrowy rozsądek - skoro możemy podświadomie - bez udziału mięśni (potrzebnych np. przy ucieczce) i rozumu (nie tworzymy przecież wtedy strategii działania) - zwyciężyć, to co dopiero w realu ;) Przecież wtedy nasza świadomość zaprzęga do pracy wszystkie możliwe zmysły. Takie przebudzenie można traktować również w sensie metaforycznym. Przebudziliśmy się z negatywnych emocji, zrozumieliśmy pewne rzeczy, na jakieś pytanie dostaliśmy odpowiedź. Przebudzenie - ocknięcie się i stawienie czoła rzeczywistości. Jeżeli w życiu coś nam nie wychodzi, nie poddawajmy się, bo już sam fakt, że wciąż chcemy walczyć, jest naszym zwycięstwem. Uwierzmy w nasz umysł, on nas wyprowadzi cało z opresji, podpowie rozwiązanie. I na tej zasadzie akcja-reakcja budujmy nasze działania... Jest problem, jest rozwiązanie, bo tak się właśnie życie toczy :)

sobota, 17 listopada 2012

Leniwiec na uwięzi

Dzisiaj będzie o zwlekaniu...
Otóż, lenistwo to nic innego, jak zwyczajne zwlekanie ;) Prawda, że brzmi lepiej? Nie powiemy: Nie zrobiłam tego, bo jestem śmierdzącym leniem, tylko powiemy z godnością: odłożyłam to na jutro. To tak jak z dachowcami, niby najzwyklejszy kot, ale za to (oho!) rasy europejskiej :) Nie powinniśmy jednak cieszyć się z tych językowych sztuczek, bo sens przecież pozostaje ten sam. Odłóżmy więc estetyczną nomenklaturę na półkę i zamiast rozczulać się nad naszym leniwym zwlekaniem, weźmy się do roboty. Nazwijmy rzeczy po imieniu, bez zbędnych ozdobników, i przyznajmy przed sobą, że nie zrobiliśmy tego, bo nam się nie chciało! I jeżeli obrażony tym brakiem szacunku leniwiec wciąż będzie zapierał się wszystkimi łapami, to pokażmy mu, kto tu naprawdę rządzi. Bo życie mamy jedno, a wymówek tysiące.
Dlaczego odkładamy na później? Dlaczego zwlekamy? Bo łudzimy się, że nasz czas cierpliwie na nas poczeka. A to jest nieprawda. Stracony dzień jest zawsze straconym dniem i nie wróci już NIGDY! Czas pędzi przed siebie, a my mamy do wyboru: albo pędzić wraz z nim świadomie i w wybranym przez nas kierunku, albo być przez niego brutalnie wleczonym. Ciągle odkładamy coś do jutra, albo (a to już najgorsze) na od poniedziałku, od nowego roku, od... No właśnie. Ile przeżyliśmy w naszym życiu tych magicznych "od"? Ciągle nam się wydaje, że nic nikomu się nie stanie, jeżeli do odkładanej rzeczy wrócimy jutro, za pół roku, za rok, za... nigdy. Otóż to -  nasze ciągłe "od" nie wiedzieć kiedy zamienia się w "nigdy"... Może i nie brzmi tak strasznie, ale  wyobraźmy sobie, że wciąż odkładamy wizytę u swojej babci. Babcia mieszka daleko, albo nawet bardzo blisko, ale  my przecież mamy zajęcia na uczelni, albo randkę, pracujemy, albo oglądamy film... I nagle okazuje się, że babci już nie ma, umarła. Wtedy to nasze "nigdy" staje się nieodwracalną tragedią, prawda? Oczywiście, może trochę przesadzam, ale czy na pewno? Ciężar naszego "nigdy" zależy od ciężaru jego znaczenia, priorytetu i możliwości wyboru... Jutro zawsze nadchodzi i przemienia się w dziś, ale dziś przemienia się w jutro, więc - jeżeli nie weźmiemy się naprawdę w garść, to nasze hipotetyczne jutro przeminie na zawsze.
Mam nadzieję, że Was nie zdołowałam... A jeżeli tak, to... jutro będzie lepiej :) Głowa do góry i pchamy naprzód nasz wózeczek życia. Żwawo i z uśmiechem :) Bez żadnych “odjutrów”.

piątek, 16 listopada 2012

Miłosierny Piątek ;)


Mamy piątek, niektórzy (np. ja) nie idą jutro do pracy - jest się z czego cieszyć :) W związku z tym nie będę Wam dziś truć o żadnych moralnych niepokojach, nadmiernym miłowaniu bliźnich, czy zachowaniach w stylu NiePowinnoSięTakRobić! ;)
Nie wiem jak Wy, ale ja mam do czytania dwie dobre książki (Tao Kubusia Puchatka i Nie odkładaj spraw na później), więc zamierzam zakopać się z moimi kotami pod kocem
(pewnie jeszcze jakiś słodycz się przyturla) i zbierać dla Was cytaty :) A potem naszpikuję Was mądrościami i wszyscy będziemy (mam nadzieję) zadowoleni :)
Ale żeby nie być tak całkiem miłosiernym, dam Wam jedną radę :) Przeznaczcie sobie chociaż chwilkę na to, żeby zrobić jeden, jedniutki, malutki, maluteńki kroczek na drodze do Waszego Celu :) Wiadomo przecież, że jak się będzie tylko siedziało z książkami pod kocem, to daleko się nie zajdzie. Nasz Cel nie usiądzie obok nas i nie będzie z zadowoleniem marnował całego weekendu na leniuchowanie :) A jak mu się sprzeciwicie, to potem da Wam popalić :) Będą i zakwasy i zły humor i niechęć do samego siebie i cały pakiet pozostałych negatywów.
Tym miłym akcentem kończę :)
Do jutra

czwartek, 15 listopada 2012

Młody złośliwy tramwajarz

A dzisiaj o relacjach międzyludzkich. Niestety, bez przymrużenia oka, bo nie ma z czego żartować. Kolejna scenka z komunikacji miejskiej... Pan tramwajarz zatrzymał się na przystanku, postał chwilkę i ruszył, natomiast pewna pani, która stała przy drzwiach, zaczęła krzyczeć, jaki to skandal, że on się nie zatrzymał... że przecież widzi, że ludzie stoją... że jest młody, złośliwy i że ona sprawę poda do sądu! Powiedziałam tej pani grzecznie, że kierowca nie ma obowiązku otwierania drzwi na każdym przystanku, że robi to, gdy pasażer naciśnie guzik. Na co pani wybuchnęła: Ja wiem, ale...  - No to skoro pani wie, to proszę nacisnąć guzik i się nie awanturować, odpowiedziałam spokojnie.
I ta krótka, ale jakże emocjonalna, scenka odzwierciedla ludzkie myślenie. No bo jak to możliwe, NO JAK!, że on się nie domyślił... My ciągle chcemy, żeby inni czegoś się domyślali, ale nie byli wścibscy. Wymagamy, żeby czytali w naszych myślach, ale nie wtrącali się do naszego życia. A kobiety (niestety, niestety) to już w tym przodują. Wymagamy, żądamy, oczekujemy, a jak nie dostajemy, to się obrażamy i uważamy, że tamta druga osoba zachowała się w ten sposób z czystej złośliwości.  A do licha ciężkiego, (chociaż język świerzbi, żeby powiedzieć dosadniej) weźcie się ludzie w garść i zacznijcie mówić CZEGO WY NAPRAWDĘ CHCECIE!!! Po to Pan Bóg dał nam języki, mózgi i gesty, żebyśmy mogli się KOMUNIKOWAĆ!!! Jeżeli ktoś nas obraził, powiedzmy mu o tym, być może nie wiedział, że zrobił nam przykrość. Jeżeli chcemy, żeby koleżanka przestała kłaść swoją gazetę na nasze biurko, powiedzmy jej o tym, być może robi to bezmyślnie, odruchowo... I sytuacja się rozluźni, będziemy więcej się  śmiali, a mniej chorowali. Wątpię też, że my równie gorliwie domyślamy się cudzych oczekiwań, jak tego od nich wymagamy. Mój stary kot, jak już dosyć ma tego małego, to fuknie, da mu łapą (ale bez pazurów) w łeb i koniec... Jedno zakomunikowało, drugie odczytało, na jakiś czas jest spokój... I nie chodzi mi oczywiście o to, żebyśmy w ten sposób wyrażali swoje potrzeby, bo my możemy zwyczajnie, po ludzku,  powiedzieć. Ale to przecież rani naszą dumę... Tylko czy to przypadkiem nie świadczy o naszej... głupocie?

środa, 14 listopada 2012

Kroczek po kroczku...

Jedna z najprostszych i najmądrzejszych rad mówi, że aby dojść do celu, musimy tam iść małymi kroczkami. Wszyscy o tym doskonale wiemy, a mimo to gdzieś wewnętrznie obruszamy się na tak długi i daleki marsz. My przecież chcemy dojść już teraz, TERAZ! Bierzemy głęboki oddech, robimy ogromny krok i... z hukiem spadamy w przepaść. I poddajemy się. Nie zniechęca nas to jednak do kupowania poradników typu: Jak krok po kroku napisać internetową stronę, zrobić dobierany warkocz, złożyć szafę... Kupujemy, czytamy (prawie z wypiekami) i nagle mamy superstronę, jesteśmy uczesane w piękny warkocz i z dumą patrzymy się na złożoną przez nas szafę. Ale jesteśmy zadowolone! (Mężczyźni też tak mają - poza warkoczami rzecz jasna, choć i tego nie jestem pewna) Jednak jeżeli chodzi o dojście do własnego celu, do tego celu, do którego trzeba iść miesiącami, to jakoś nam nie wychodzi.  Dlaczego? Być może dlatego że szafę złożymy w ciągu kilku godzin (zależy od modelu) i już dziś będzie stała w naszym pokoju,  a trudny do osiągnięcia cel wymaga męczącego truchtania i to z dużym obciążeniem. Ale czy mamy się przez to poddawać? A skąd! Może warto po prostu wypunktować  nasze działania, a potem dodatkowo jeszcze je określić, umiejscowić w czasie... Weźmy np. potrzebę zmniejszenia wagi. Wiemy, jak to zrobić, oczywiście, prawdopodobnie zaczynamy kolejny raz. Wiemy, że trzeba ćwiczyć, zastosować dietę MŻ ;) ograniczyć słodycze i tym podobne... jednak co z tego, że wiemy, skoro zaczynamy po raz kolejny? Bądźmy po prostu mądrzy i dostosujmy kroki do naszych możliwości. Psychicznych, fizycznych, hormonalnych i co tam jeszcze jest... i uderzmy ze zdwojoną energią. Przykładowo: Jeżeli chcemy zrzucić wagę, to przyjmujemy taki plan:

Dzień 1. Kupuję dres do biegania
Dzień 2. Idę na szybki spacer i nie zjem tego pysznego batonika!
Dzień 3. Idę na szybszy niż wczoraj spacer, bez batona i nie jem po osiemnastej...
I tak dalej, krok po kroczku, a potem ani się obejrzymy, a na naszej osobistej Czomolungmie będziemy pić szampana :) I absolutnie nie będzie nas obchodzić, że szampan to puste kalorie...
Powyższe przykłady podaję oczywiście z dużym przymrużeniem oka, ale z przymrużeniem - nie znaczy z gromkim śmiechem :) I jeszcze jedno! Nagradzajmy się za nasze osiągnięcia :) Kupmy sobie dobry krem, książkę, płytę, pójdźmy do kina, teatru, na spacer... Życie przecież jest takie piękne i ma tak wiele do zaoferowania. Pomimo tego że czasami wymaga wyrzeczeń :) Ale czy to nie dodaje mu pikanterii? ;)
Miłej  nocki :)

wtorek, 13 listopada 2012

Koniec świata

Jechałam dzisiaj do pracy, godzina ósma rano, tramwaj zapchany do granic możliwości. Wtuliłam się pomiędzy poręcz a drzwi i usiłowałam przeżyć ;) Obok mnie stały dwie dziewczyny, które opowiadały coś na temat szkoły, chłopaków i modnych spodni. Tematy w zasadzie przyjemne i kobiece, ale dziewczyny jakieś takie smutne. W końcu jedna z nich powiedziała: "Nie przejmuj się! I tak za miesiąc będzie koniec świata..." Druga zamilkła na chwilkę, a potem zapytała: "Słuchaj, skoro wiesz, że będzie koniec świata, to  jak spędzisz swój ostatni miesiąc? Co będziesz robiła?" i tutaj zastrzygłam uszami, bo to pytanie  typowo coachingowe :) Dziewczyna  odpowiedziała: "Bo ja wiem... Nic."
Wbrew pozorom odpowiedź na takie pytanie jest bardzo trudna... Żyjemy z dnia na dzień, śpieszymy się, bawimy, rozwijamy, albo po prostu robimy to, co do nas należy. Mechanicznie, z przypadku, lub w pełni świadomie... Ale gdyby tak usiąść, wyciszyć się i zastanowić... Cóż, wtedy można odkryć taki kawałek siebie, którego się wcale nie znało.
Spróbujcie :) Odpowiedź może Was zaskoczyć, albo po prostu pokaże, że idziecie w dobrym kierunku :)

poniedziałek, 12 listopada 2012

Lew i Treser :)

Lew - ogromy, dziki, nieprzewidywalny KOT!
Treser - pewny siebie, delikatny, ale i stanowczy, CZŁOWIEK, który musi szanować lwa...
Pomiędzy nimi musi zapanować współpraca. Jeden musi akceptować drugiego, pozwalać mu na pieszczoty i kary.
Czy ja jestem w cyrku? - ktoś się zapyta całkiem zresztą słusznie :)
Otóż nie.
Dlaczego więc piszę o lwie? I czemu o treserze? Już tłumaczę :)
Przeczytałam dziś, że nasz mózg emocjonalny jest znacznie większy od tego logicznego. I to ten emocjonalny jest takim dzikiem zwierzęciem, które kontruje nasze zmagania. Autor książki porównał go do lwa, a mózg logiczny - do tresera
Ty sobie mówisz... hm, od dzisiaj biorę się za siebie i np. będę biegać...
Jesteś dumy, że niedługo będzie z ciebie taki supergość :) Mija jeden dzień, drugi, być może nawet tydzień i nagle... jest ci za zimno na bieganie, obcierają cię buty i w ogóle odechciewa ci się żyć, a już w szczególności biegać. Co wtedy robisz? Zjadasz np. czekoladkę, chwytasz książkę i chowasz się pod koc i następuje cud! Znowu chce Ci się żyć (dopóki nie dopadną Cię wyrzuty sumienia), ale już nie biegać!Odkładasz wszystko na jutro...
Klasyczna sytuacja, kiedy to brak silnej woli uniemożliwia Ci dotarcie do celu. Dlaczego tak się dzieje? Czy jesteś  leniwy? Beznadziejny? Do niczego się nie nadajesz i w ogóle nie można na Tobie polegać? Otóż nie... To tylko Twój emocjonalny mózg pamięta, że absolutnie nie lubi wysiłku, bo czuje zakwasy, bo bolą go nogi, bo mu się nie chce... i wyraźnie daje Ci do zrozumienia kto tu rządzi. I jeżeli w tym momencie dasz pierwszeństwo logice, to ona krok po krok wyciągnie lwa za grzywę i zmusi do wysiłku. Tylko metodą małych kroczków, nagrodami (żeby mu pokazać, że czekają go nie tylko zakwasy) i cierpliwością ujarzmisz tego dzikiego kota i wrócisz do biegania. A potem musisz wyrobić w sobie nawyk wytrwałości, a nie powielać nawyk rezygnowania. Wybrać wysiłek, a nie bierność. Ciężka praca :(
A tak na półpoważnie. Mam w domu trzy koty. Starego (15 lat), młodego (4 lata) i trzymiesięcznego rozrabiakę, Baffiego. Nawet nie wiecie, jak moja logika musi zaciskać zęby, żeby go nie zabić, gdy ten w najlepsze rozdziera mi firanki, albo znienacka wskakuje mi na głowę... Tłumaczę sobie, że jeszcze kilka miesięcy i w domu znowu zapanuje spokój...
 I z naszymi problemami musimy robić tak samo. Rozwiązywać je systematycznie i z uporem, ale dać im czas na to, by w spokoju i z godnością odeszły ;)

niedziela, 11 listopada 2012

Świadomie do celu...

Elo :)
Obudziłam się dzisiaj z myślą, że założę blog, nie takie tam blodziątko o pierdołach, ale dostojny blog o mojej drodze do  pokonywania własnych lęków, słabości i ograniczeń. Czyli blog o sukcesie :)  Bo umiejętność otrząsania się ze swoich złych nawyków jest zwycięstwem. W chwili, gdy człowiek zyskuje świadomość, że MOŻE kształtować życie według swojego planu, rodzi się w nim boska moc... I rodzą się marzenia, które nabierają kształtu.
Gdy dziecko robi pierwszy krok, rodzice biją mu brawo, cieszą się, zachęcają do dalszej wędrówki… W dniu, kiedy dorosła JA zrobiłam pierwszy świadomy krok, by wyjść z uwierającego mnie życia, otoczenie milczało, ale za to moje wewnętrzne dziecko klaskało ze wszystkich sił. I wiecie co? Takiego aplauzu nigdy nie słyszałam :)
A więc   jakby to powiedział mój tata Adelante, czyli NAPRZÓD!