poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Kolekcjoner sukcesów

Nie wierzę, że mi się udało!
Nie wierzę w swoje szczęście!
To nie do wiary, że dałam radę!
A już myślałam, że nie dla mnie taki sukces...
No właśnie... Jak często tak myślimy? Jak często dziwimy się swoimi osiągnięciami? Jak często ze zdumieniem dostrzegamy, że jesteśmy super? Skoro to dla nas takie novum to nic dziwnego, że zamiast w siebie wierzyć, sabotujemy swoje działania: Eeee, na pewno pokpię sprawę... Eeee, za wysokie progi... Nie wolno nam wątpić w swoje siły, bo tylko na nie możemy liczyć. Nie wolno nam rezygnować z walki o lepsze jutro, bo to MY w tym jutrze będziemy żyć. Nie wolno nam z echem obijać się od mijanych dni, tylko z impetem zdobywać każdy dzień. Nasz dzień! Zostańmy kolekcjonerami własnych sukcesów! Zamiast oprawiać je w ramki jak rzadki niespotykany okaz, dołączajmy do bogatego oryginalnego naszyjnika! Osiąganie kolejnych Szczytów uznajmy za swoje hobby zapoczątkujmy taki euforystyczny odłam alpinizmu.  
Jak wtedy będzie wyglądać nasza reakcja? Z dumą sobie wykrzykniemy:
Ha! Wiedziałam, że mi się uda!
Ha! Ja zawsze mam szczęście!
Ha! Znowu dałam radę!
Ha! Kolejny Sukces zaliczony!
Jakie to uczucie? Fantastyczne, prawda?
 
A na takiej styropianowej, połączonej drewnianą ramą, tratwie płynęłam kilka dni temu. Ani nie umarłam ze strachu, ani nie gibnęłam się w otchłań jeziora, ani się nie utopiłam. Wzięłam wiosło i... do brzegu, oczywiście z osobą doświadczoną obok siebie :)
 
 
 
 
Hmmm, strzelałam też z łuku, nawet trafiałam w tarczę :)
 
 
 

niedziela, 18 sierpnia 2013

Problemy są do rozwiązania!

Często jest tak, że mamy problem i zamiast się z kimś nim podzielić, to zaborczo strzeżemy go w zwojach swojego mózgu z obawy, że ktoś uzna, że sobie "nie radzimy". Wstydzimy się dźwiganych przeciwności jak trądu, czujemy upokorzenie, jeżeli ktoś dostrzeże nasze łzy bezradności. A przecież problemy to ludzka rzecz, tak samo, jak ich rozwiązywanie. Kłopoty nie świadczą o naszej tępocie, słabości, niezaradności czy emocjonalnym rozmamłaniu, rozwijają w nas raczej instynkt przetrwania. Uczą niepoddawania się, walki, śmiałości do stawania twarzą w twarz z losem.  Nie powinniśmy czuć zażenowania tylko dlatego że potrzebujemy pomocy, porady, czy chociażby życzliwego poklepania po plecach lub zapewnienia, że... damy radę. Nie jesteśmy bogami i z oczywistych powodów nie znamy wszystkich aspektów życia, dobrze jest więc pożalić się do "wszystkich znajomych Królika", na pewno któryś z nich będzie miał jakiś pomysł - poda telefon do dobrego lekarza, namiar na genialnego adwokata, albo po prostu otrze łzy i poda chusteczkę. Strach ma wielkie oczy, a wszystkie przeciwności są jego rozszerzonymi z przerażenia źrenicami, jeżeli dokładnie przyjrzymy się swoim problemom, z pewnością dostrzeżemy pęknięcia i będziemy wiedzieć, gdzie wbić kilof, żeby rozbić je w pył :)
 
 

sobota, 17 sierpnia 2013

Motyl uwięziony w czerni

Niewyleczone krzywdy prowadzą do tego, że w człowieku rodzi się niemy wewnętrzny Krzyk. Krzyk, który pragnie wydostać się, uzewnętrznić, przebrzmieć. Wydobyć się z niemocy i wykrzyczeć światu, że czujemy ból, psychiczny ciężki ból! Taki krzyk nie może odbijać się w nas nieskończonym echem, ale musi się wydostać. Niemy krzyk powinien przekształcić się w niekontrolowany wrzask i wyrzucić negatywne emocje. Jak się pozbyć takiego wewnętrznego niesłyszalnego krzyku? Można spocić się na siłowni, poboksować worek,  pójść do lasu i krzyczeć do utraty tchu. Można napisać listy do osób, które nas skrzywdziły i wygarnąć w nich cały swój żal, całe swoje cierpienie, a może i nienawiść. Można to zrobić na wiele sposobów, każdy znajdzie coś dla siebie, każdy znajdzie własną broń.do walki z demonami przeszłości. To wszystko, co się w nas zakleszczyło trzeba z siebie po prostu wyrwać, nie wolno tego krzyku pozostawiać w sobie, bo skończy się to tragicznie. Tak, jak z bólem zęba, nieleczony, psuje się, aż w końcu trzeba go wyrwać. Często jednak zaniedbujemy swój komfort psychiczny, co w konsekwencji prowadzi do tego, że żyjemy na wpół życiem, na wpół hibernacją. Nasz uśmiech jest mniej radosny, spokój mniej błogi,  a szczęście okryte smutkiem. Dusimy się w przeszłości niczym kolorowy motyl w ciemnej kotarze. Czy będziemy cieszyć się pięknem swoich delikatnych skrzydełek? Czy będziemy radować się przyjemnością życia? Nie. Będziemy siedzieli ze stulonymi skrzydełkami w zakurzonych fałdach życia. A nie po to się urodziliśmy, żeby zastygać w czerniach cieni, ale po to, by lśnić całą swoją urodą.
 
 
 

piątek, 16 sierpnia 2013

Pęknięty dzień

Poszłam wczoraj na spacer, nie wiem, jak to się stało, ale uderzyłam się w nogę. Ból był niesamowity, aż zrobiło mi się niedobrze. Z ledwością wróciłam do domu, posiedziałam trochę z lodem na stopie, ale lepiej nie było, więc pojechałam do szpitala na rtg. Cóż, okazało się, że mam pęknięte dwa palce... Dostałam płytkę z moim rtg (taka komputerowa klisza zdjęcia), mam przez kilka dni się oszczędzać, a potem mogę chodzić w... drewniakach, bo one usztywnią moje niesforne obolałe palce. Ale nie to jest najdziwniejsze czy najważniejsze. Jak siedziałam wczoraj przed gabinetem, policja przywiozła pewne małżeństwo, które zostało napadnięte w pobliżu mojego docelowego miejsca spaceru, mężczyznę zszywano. Zimno mi się zrobiło, bo kto wie, gdybym sobie tej nogi nie uszkodziła, to nie zawróciłabym z mojego marszu i być może na mnie trafiłoby coś niefajnego. Jestem przekonana, że ominęło mnie coś strasznego, bolesnego albo nawet ostatecznego. Wiem, może śmiesznie to brzmi, ale ja wierzę w takie rzeczy i wiem, gdzieś podświadomie, że te moje dwa pęknięte palce są wielkim szczęściem. Siedzę teraz w domku, smaruję nóżkę, która boli jak diabli, do łazienki kicam jak jednonogi zając i kuruję się. A tak na zakończenie, przytoczę Wam chińską historyjkę, którą wyczytałam dawno dawno temu i nie pamiętam już gdzie. Nie pamiętam nawet początku, bo to koniec był najważniejszy. Była wioska, w której ukradziono chyba konie, wszystkie oprócz jednego, tak się zdarzyło, że był to koń syna najważniejszego przywódcy wioski. Mieszkańcy się burzyli, że jak to, taka niesprawiedliwość. Kilka dni później ten syn jechał na swoim nieukradzionym koniu i z niego spadł. Złamał nogę. Mieszkańcy byli uradowani, że właśnie stało się zadość. Tylko że kilka dni później do wioski przyjechało wojsko i zabrało na wojnę wszystkich młodych ludzi, oprócz tego ze złamaną nogą. Finał jest taki, że nie powinniśmy załamywać rąk, kiedy spotka nas nieszczęście, bo być może ten nasz dopust boski jest bożym błogosławieństwem.

Moje Słodziaki :)


 
 

środa, 14 sierpnia 2013

Cała naprzód!

Zwiedzałam wczoraj statki bojowe, takie, które pływały podczas wojny. Schodziłam pod pokład wąziutkim otworem, otwieranym klapą, po diablo stromych schodach. Serce miałam w gardle, bo wysoko i ciemno, złaziło się tyłem, a ponieważ znalazłam się tam niejako przypadkiem, więc ubrana byłam w spódniczkę i klapeczki, mało przydatny  strój do szlajania się po ładowniach ;) Nie mogłam przecież zrezygnować  i zostać na pokładzie, skoro już mnie tam zaniosło. Widziałam pokoik do planowania, gdzie na biurku rozłożona była mapa :) I tak sobie pomyślałam, że może warto stworzyć sobie taki wewnętrzny gabinecik, w którym nad mapą do naszego Celu weryfikowałoby się ewentualne nieścisłości, ustalało kurs i wybierało optymalne rozwiązania. Każdy z nas powinien mieć taką swoją indywidualną mapę, na której zaznaczyłby najwyższe szczyty do zdobycia i ustalił kolejność działań. Na przykład: Cel – zmiana pracy. Trzeba usiąść i zastanowić się, co trzeba najpierw zrobić, jakie podjąć kroki, gdzie szukać, gdzie wysyłać CV, jakie mamy potrzeby rozwojowe, wymagania i minimalne pułapy finansowo-socjalne. Nasz Cel wymaga nie tylko naszej ciągłej uwagi i czujności, ale też precyzyjności i wyobraźni w planowaniu marszruty.
A więc – Cała naprzód do Celu! Bez ociągania, fochów, lęków i lenienia się. Jak się chce dojść na Szczyt, to trzeba ruszyć w drogę i maszerować :) Miłego dnia :)
Jedno z rozkosznych dział pokładowych okrętu patrolowego ORP Fala

Miejsce planowania zasadzek na wroga ;) Znakomity Cel podczas wojny


Osobliwy "zegar z legendą" na kapitańskim mostku

A to moje "ukochane" schodeczki. W rzeczywistości wyglądały bardziej zdradziecko, uwierzcie mi, perspektywa często zniekształca rzeczywistość, w tym przypadku znacznie ją łagodzi


Jeden z silników kutra rakietowego "Władysławowo"


Kajuta kapitańska. Wypas, bo z wielką "kanapą" i TV. Pozostali mieli wąziutkie kajutki z pryczami. Nic fajnego

Kuchnia


Jeden z silników ORP Fala

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Namalowany obraz i ułożone puzzle

Mówi się, że upływający czas widać po rosnących dzieciach. To one w magiczny sposób odmierzają jego upływ. Może i tak, ale przecież nie tylko. Upływ czasu widać również w namalowanym obrazie, w napisanej książce, w ułożonych puzzlach, w ukończonym... remoncie :) Na wykonanie czegokolwiek niezbędne są sekundy, minuty, godziny, miesiące, a nawet lata. I efekty jakiejś czynności są właśnie miernikiem efektywnie zagospodarowanego czasu. Nasze wyniki pokazują nam, czy dobrze tym czasem dysponujemy, czy nie. A jeżeli nie osiągnęliśmy jeszcze nic spektakularnego? No, to może mamy inne priorytety, nie znaleźliśmy jeszcze drogi do Celu, albo po prostu nie możemy dojść do ładu ze sobą, żeby wziąć się w garść i iść naprzód. To wszystko są trudne sprawy, bardzo indywidualne, sami przed sobą szczerze musimy przyznać, czy dobrze korzystamy z naszego czasu. Bo przecież szkoda go marnować. Nie będzie wtedy ani obrazów, ani książek, ułożonych puzzli ani wyremontowanych domów. Rozejrzyjmy się więc wokół, a zobaczymy, czy nasza rzeczywistość jest odbiciem naszego zmarnowanego czy wykorzystanego czasu :)
 
A to moje nowo ułożone puzzle, włoskie klimaty :)
 
 

niedziela, 11 sierpnia 2013

Remonto finito ;)

Remont skończony – trochę to trwało, bo a to czasu nie było, a to pieniążka zabrakło, a to choróbsko zapanowało w moim domu, wiecie, jak jest. Na szczęście to już za mną. Teraz wszędzie jest świeżo i czysto :) Meble stoją na swoim miejscu, a nie stłoczone na środku pokoju, a pędzle i puszki farby zniknęły z pola widzenia :) Jeżeli myślicie, że ten czas domowej rozpierduchy spędziłam na przyglądaniu się fachowcom, to się głęboko mylicie ;) Fachowców nie było, bo praca własnych rąk kosztuje tylko tyle, ile zakupione materiały :) Pomagałam więc dzielnie we wszystkim. Kułam pęknięcia w ścianach, rozrabiałam gips (konsystencja taka, jak na maseczkę z glinki marokańskiej), gipsowałam, szlifowałam, kładłam grunt i malowałam. Ściany nie są w ciapki, zacieków nie ma, farba rozłożona profesjonalnie – można uznać, że mam nowy fach w ręku :))) No i nie powiem, całkiem miło było patrzeć, jak pięknieje mieszkanie. No i satysfakcja, że tamte dziury skułam ja :) Przy tamtym kącie w kuckach i wypiekami ze zmęczenia ścierałam grudy gipsu, żeby było gładko. Poprzeczne mięśnie brzucha pracowały aż miło, ramionka nabrały muskułów, sztuka balansu przyswojona, jednym zdaniem – domowy fitness z elementami jogi, kulturystyki i sportów ekstremalnych (drabina) ;) Proszę, wszędzie można znaleźć dodatkowe plusy!

A taką dziurę "znalazłam" pomiędzy oknami w kuchni.

 

A tutaj "troszeczkę" uszkodzony róg w przedpokoju po skuciu pęknięcia:



 

czwartek, 8 sierpnia 2013

Z pędzlem i wiaderkiem białej farby

Malowałam dzisiaj drzwi balkonowe. Najpierw oczywiście szyby okleiłam taśmą, a potem pędzel w garść, farba i malu-malu... Chyba jestem dzielna, tak, do licha!, jestem dzielna, bo stałam spocona i ciężko pracowałam. No i bez wiatraka, bo się popsuł, gawiedzi na ulicy musiałam dostarczać sporo uciechy, że jakaś niunia przy tej pogodzie bawi się w malarza pokojowego (mam na szczęście inne hobby niż pan Adolf...). Cóż jednak zrobić? Remont mojego mieszkania powoli zbliża się do finału (tadam!!!!), a jego skończenie jest jednym z kroków do mojego Celu, muszę więc trochę jeszcze się pomęczyć. Już przynajmniej w dużym pokoju są meble rozstawione, jak miło :) A teraz idę na zasłużony odpoczynek. Z kryminałem Tess Gerritsen Ogród kości, muszę jednak przyznać, że kiepsko jej tym razem poszło, polecam za to jej thriller Klub Mefista. O tak, ten wciąga :) 
Moje koty źle znoszą upał, zwłaszcza (o dziwo) Baffi, który jest z nich najmłodszy. Safira ma się lepiej, chociaż wciąż półgłodna... Miłej chłodnej nocki Wam życzę.
 
 

środa, 7 sierpnia 2013

Kilka chłodnych rad...

Elo, upał jak diabli ;) Odechciewa się cokolwiek robić, mam dla Was kilka propozycji, żeby chociaż trochę się ochłodzić :)
Pierwsza jest dosyć drastyczna, ale skuteczna, robię tak od dzieciństwa, więc ręczę, że działa i śmiercią nie grozi :) W nocy, kiedy z powodu upału nie możecie zasnąć, możecie wziąć koszulkę, zmoczyć ją w lodowatej (!) wodzie, założyć na siebie (upsss) i owinąć się kołdrą. Uśniecie na pewno i chłodno też będzie, to mój autoryzowany sposób, na który wpadłam jak miałam chyba z 12 lat.
Druga rada, pijcie strukturową, czyli rozmrożoną wodę. Na noc chowacie butelkę wody do zamrażarki (uprzednio trzeba trochę upić, bo ciśnienie ją rozerwie), a rano idziecie w ten upał i pijecie, mnie w zeszłym roku taka woda pomogła przetrwać najgorsze ciepło. Siedziałam w autobusie i piłam wodę, a lód grzechotał o ścianki butelki. Uważajcie, żeby lód nie wybił Wam zębów! Taka buteleczka ma jeszcze tę zaletę, że można się nią chłodzić. Przykładacie do dekoltu, ramion, twarzy, gdzie chcecie w granicach normy społecznej oczywiście, nie wygłupiajcie się z chłodzeniem ud!  i jest znacznie lepiej :) A dodatkowo, taka właśnie rozmrożona woda jest bardzo zdrowa.
Warto też mieć wilgotne chusteczki, są rewelacyjne.
Trzecia rada, uzupełniajcie witaminy, żeby mieć siły, jeść się przecież nie chce, pijcie więc soki, ale nie takie z kartoników, tylko takie uczciwe, przez siebie wyciskane. Ja ostatnio robię sok z jabłek, marchwi, buraków i ogórków. Daje witaminowanego czadu, jest smaczny i pożywny. Wiem, że roboty trochę przy tym jest, ale jeżeli zaopatrzycie się w sokowirówkę, do której można wrzucać całe owoce, a zbiorniczek na odpady jest na zewnątrz, to znacznie przyspiesza sprawę. Nie trzeba też skrobać warzywek, wystarczy dobrze umyć, odciąć końcówki i wystarczy, jeszcze się nie otrułam.
No i wiadomo, najlepszy na taką pogodę jest BASEN! Albo morze lub jezioro, ale to dla urlopujących się :)
I to chyba na tyle dzisiaj, postaram się jutro coś skrobnąć :)
 
A tu kołobrzeskie morze, nie narzekałabym, gdybym teraz tam się byczyła :)
 
 
 
 

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Dwa koty do głaskania, a trzeci przegłodzony

Moja Safira ma ciążę urojoną :( Musiałam zabrać jej ulubionego jeżyka, mam jej nie głaskać i przegłodzić, żeby mleko się nie zbierało... Na szczęście jest gorąco, więc koty i tak mało jedzą. Zamykam w kuchni koty, które mogą jeść, a w pokoju daję Safirze głodową porcję, na razie się nie skarży, bo to spokojna koteczka (Kajtek rozwaliłby mi pół chałupy, zrzucałby piloty, długopisy, telefony, jęczałby niemożliwie i strzelał fochami). Jak to jest wszystko połączone, że mózg potrafi tak oszukać ciało, że wywołuje objawy ciążowe, autoagresywne zachowania, problemy ze zdrowiem   czasami wszystkie badania są w porządku, a mimo to czujemy ból, mamy gorączkę, wymiotujemy...  I jak tu nie wierzyć w psychosomatyczne powikłania? Niesamowite jest dla mnie to, że to wszystko jest tak zjednoczone, że umysł ma aż taką władzę. A wyobraźcie sobie, że ten nasz umysł jest "po naszej stronie" i świadomie z nim współpracujemy, relaksujemy się, ćwiczymy, odpowiednio odżywiamy, dążymy do Celu. Umysł sobie wtedy robi wolne od wymyślania chorób, bo nie musi sygnalizować nam, że np. nie lubimy siebie  i z radością pomaga nam w rozwoju. Chyba lepiej będzie nam się żyło, prawda?
 
 
 
 

niedziela, 4 sierpnia 2013

Szczęście zatrzymane w ciele

Każdemu z nas zdarzają się chwile nieograniczonego Szczęścia. Rozpiera nas ono, łaskocze w gardle, rozlewa się słonecznym ciepłem i sprawia, że uśmiechamy się z całego serca. Kochamy cały świat (w tym wreszcie siebie) i chcemy, by ta chwila trwała wiecznie, co ma oczywiście sens, ale jest nierealne. Niestety, a może i stety, bo nie wyobrażam sobie, na co jeszcze byśmy mieli czekać i do czego dążyć, skoro pławilibyśmy się w permanentnym błogostanie. Wracając jednak do naszego Szczęścia, jeżeli już je poczujemy i z miłym zdziwieniem przyjmiemy tego gościa, to warto zatrzymać go na dłużej, zrobić mu wewnętrzną fotkę, niewidzialny odcisk endorfin ;) Niemożliwe? Nie do końca, zawsze możemy chociaż się postarać, aby tę euforię zapamiętać. Rozluźnijmy się, przymknijmy oczy i wdychajmy głęboko w siebie cały ten endorfinowy pakiet, niech to Szczęście wniknie w naszą krew, w nasze serce, mięśnie, kości, w każdą komórkę naszego ciała, niech wsączy się zapachem we włosy, w pory skóry, w umysł, w pamięć krótko i długotrwałą :) Wiem, że to dziwne i wiem, że nie zawsze mamy możliwość na taki błyskawiczny relaks, ale z drugiej strony... nie ma chyba takiej chwili szczęścia, w której nie moglibyśmy z lubością zamknąć oczu i westchnąć, prawda? Nawet jeżeli siedzimy wtedy na spotkaniu u szefa (bo daje nam stuprocentową podwyżkę albo ogromny awans), na kozetce u lekarza (bo choroba się cofnęła), na budowie (bo powstaje nasz domu)... Nie ma takiej sytuacji i takiego miejsca, które uniemożliwiłyby nam wchłonięcie w siebie tej cudownej chwili.
Możecie zapytać, co da nam taki rozkoszny trening, ano chociażby to, że łatwiej będziemy mogli je sobie przypomnieć, bo przecież coś tam zachomikowaliśmy w naszym indywidualnym magazynie ;)
 
Poniżej rozleniwiony i wybitnie szczęśliwy kot, co prawda nie mój, ale co kot, to kot. Zwłaszcza szczęśliwy ;)
 
 

piątek, 2 sierpnia 2013

Ludzik z papier-mache

Kłamiemy, udajemy, przeinaczamy. Zbędne kilogramy tuszujemy luźniejszym ubraniem, żeby ich nikt nie dostrzegł. Wychodzimy z pokoju, kiedy dyskusja toczy się na temat, o którym nie mamy pojęcia, żeby nikt nie zauważył naszej niewiedzy. Przyjaźnimy się z ludźmi, od których jesteśmy uzależnieni (np. w zawodowym światku), pomimo tego że czujemy do nich niechęć. Przytakujemy gorliwie, kiedy chcemy zaprzeczać. Jesteśmy kimś zupełnie innym, niż być chcemy! Codziennie budzimy się w ciele, którego nie lubimy, idziemy do pracy, która nie daje nam satysfakcji, uśmiechamy się do ludzi, których zdanie jest społecznie święte. Oszaleć można od takich sprzeczności! Pakujemy siebie w kolorowy błyszczący papierek iluzji, sprzedajmy ten towar innym i oddychamy z ulgą, kiedy płacą bez zastrzeżeń. A my?  Czy czujemy się dobrze w smutnym świecie kłamstw? Czy z radością przeglądamy się w krzywych lustrach naszych półprawd i nieszczerych opinii? Uciekamy w świat fikcji w ekranowe dialogi filmów, wirtualne scenariusze gier i bestsellerowe akcje książek, a real omijamy szerokim łukiem. Kłamiemy, by inni nas lubili, kłamiemy, byśmy się nie znienawidzili, kłamiemy, bo nie umiemy żyć w prawdzie o sobie samym. Tylko że na takim kulawym koniu daleko nie zajedziemy. Trzeba uczciwie spojrzeć na siebie jak na realną istotę, a nie na pokolorowanego ludzika z papier-mache. To boli, takie bezlitosne obnażenie swojego Ja, ale mamy okazję wydobyć swoje piękno i ozdobić nim swoją rzeczywistość.
 
 

czwartek, 1 sierpnia 2013

Urodzeni Zwycięzcy

W każdym z nas siedzi Zwycięzca, jesteśmy urodzonymi Wojownikami, w genach mamy niepowtarzalne sekwencje sukcesu, a pierwotny instynkt przetrwania bogaty jest w realne scenariusze rozwoju.  Problem tkwi tylko w "malutkim" szczególiku   braku wiary  w możliwość wygranej. Wchodzimy w kierat codzienności, gubimy ostrość walki, celność uderzeń i refleks tropiciela. Zatrzymujemy się wpół kroku i na ugiętych nogach czaimy się za rogiem satysfakcjonującego życia. Bijemy się z myślami zamiast z przeszkodami i szukamy ucieczki zamiast rozwiązania nagromadzonych problemów. A to nie tak, nie jesteśmy przecież zastygłymi tchórzami, natomiast możemy się nimi stać, jeżeli bardzo chcemy. No właśnie, jeżeli chcemy. Wszystko toczy się wokół tego aktywnego czasownika chcę. Dołączmy do niego – mogę, zrobię, uda mi się, zwyciężę. Widzicie? Kilka słów, a tyle efektów :) Mówcie sobie, to ja jestem Zwycięzcą, to ja jestem Zwycięzcą, to ja jestem Zwycięzcą! I powtarzajcie sobie to tak długo, aż krew w żyłach szybciej zacznie Wam krążyć, spocicie się z nadmiaru pozytywnych wrażeń i z kopyta ruszycie do pracy :) Ty jesteś Zwycięzcą, pamiętaj, więc się nie poddawaj, tylko działaj :)
 
A to Kajcior, on też jest Zwycięzcą :) Niedługo zacznie siedemnasty rok życia. Jest dumnym seniorem :)