wtorek, 30 kwietnia 2013

Dojrzałe jabłka i zwietrzałe orzechy

Nie ma problemu! Nic się nie stało! Nie martw się, nie robisz mi żadnego kłopotu... Na pewno każdy z nas zapewnia tak czasami drugą osobę. W zasadzie nie ma w tym nic złego – w końcu należy się cieszyć, że nie ma problemu, ani nic się nie stało i należy się radować, kiedy nikt nie robi nam żadnego kłopotu. Żyć nie umierać w takiej egzystencjalnej sielance, gdzie uśmiechy spadają z drzew jak dojrzałe jabłka, a słodkie słówka płyną wezbranym potokiem. Gorzej, kiedy ta słodycz staje nam w gardle i dławi łzami bezsilności, a nie-ma-problemu pęka złością pomiędzy zębami jak zwietrzałe orzechy. Wtedy to JEST PROBLEM! Jest poważny, stuprocentowy, ogromny problem, który pęcznieje żółcią, goryczą i niechęcią. I co gorsza, ten problem sami sobie wkładamy na głowę, robimy sobie taki destrukcyjny turban, który nam ciąży i w którym nie jest nam do twarzy. A gdzie asertywność? A gdzie szacunek do siebie i swojego czasu? A gdzie dbałość o to, żeby to SOBIE, a nie innym zrobić dobrze – bez skojarzeń, proszę ;) – i żeby to o siebie chociaż raz pomyśleć, a nie tylko o innych? Świat się nie zawali, jeżeli odmówimy i piorun z nieba w nas nie strzeli, jeżeli taktownie zrezygnujemy z narzucanej nam misji. I nie martwcie się, osoby, które ciągle o coś proszą, doskonale potrafią dać sobie radę. Nie umrą, jeżeli wezmą się do pracy i nie dostaną zawału serca, gdy będą musieli sami rozwiązać SWÓJ problem, zamiast zrzucać go innym na barki. Wbrew temu co mówią  nie zwariują, nie popełnią samobójstwa, a Wy nie wpędzicie ich do grobu, ani nie okażecie niewdzięczności... A jeżeli boicie się o to, że stracicie "przyjaźń" takiej osoby, to zastanówcie się, czy to naprawdę jest przyjaźń a nie wykorzystywanie ;) Początkowo trudno jest odróżnić przyjaciela od leniwego pasożyta, ale jest to kwestia wprawy i uważnego patrzenia. I nie chodzi mi tu o zachowanie bezdusznego egoizmu i nieczułości na cudze nieszczęście, ale o to, żebyśmy uważnie rozdawali swój czas osobom, które potrzebuję go naprawdę ;)


poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Bajeczna Rzeka Rozwoju

Rozwój jest płynny, rozciąga się jak bajeczna rzeka, która przepływa pomiędzy naszymi działaniami a planami. Nie wystarczy, że będziemy siedzieć na jej brzegu i przyglądać się, jak słoneczne refleksy odbijają się w wodzie. Nie wystarczy, że postawimy obok wędkę i w myślach będziemy przygotowywać danie ze złowionego przez nas węgorza. I absolutnie nie wystarczy, że będziemy nad tę rzekę codziennie przychodzić. Bierne kreowanie naszych pragnień nie doprowadzi nas do Celu. Być może do frustracji, ale na pewno nie do Celu... Do tej naszej bajecznej rzeki trzeba wskoczyć i płynąć. Z prądem lub pod prąd. Cały czas rozgarniać wodę rękoma, czuć jej słoneczno-słony zapach, cieszyć się jej miękkością. Być w niej wszystkimi naszymi zmysłami. Mamy rozmaite możliwości możemy płynąć kraulem, żabką, czy pieskiem, a jeżeli zmęczymy się ciągłym ruchem, możemy przewrócić się na plecy i dać się ponieść wodzie. Możemy zamknąć wtedy oczy, albo wprost przeciwnie otworzyć szeroko i wpatrywać się w niebo. Tylko musimy zachować czujność, bo w przeciwnym razie możemy nie zauważyć wystającego głazu i uderzyć w niego głową... Z rozwojem jest tak, że jeżeli staniemy w miejscu, to nasze osiągnięcia stracą połysk, świeżość i nie przyniosą nowych korzyści. Rzeka w końcu się zamuli, jej meandry stracą tajemniczość, a ryby uciekną do morza nie dadzą nam pożywienia. Bez względu na to, jak wiele osiągnęliśmy w życiu, powinniśmy dalej być aktywni. Zdobywać nowe doświadczenia, zmieniać perspektywy, rozglądać się za kolejnymi Celami. Siadanie na laurach jest straszne, bo gdzieś w głębi siebie człowiek wie, że zaniedbał siebie, że stracił coś cennego, że spłycił życie... Czy w chwilach smutku i goryczy pomoże mu świadomość, że przynajmniej coś tam osiągnął? Jeżeli WIE, że mógł zrobić więcej, to ta gorycz tylko się pogłębi. 

A to rzeka Świna, przez którą płynęłam promem :) Było dosyć chłodno, więc rozgrzewałam się gorącą czekoladą i podziwiałam widoki :) Było bosko!

niedziela, 28 kwietnia 2013

Prawda w oczy kole

Wiele naszych niepowodzeń bierze się z tego, że nie potrafimy spojrzeć prawdzie w oczy. Nie chcemy nazywać rzeczy po imieniu, uciekamy od problemu w piękne zgrabne historyjki. Tkwimy w toksycznych  związkach i zamiast powiedzieć sobie - to jest kompletne dno, trzeba uciekać, tłumaczymy, że nasz mąż czy nasza żona ma po prostu gorszy dzień... Narzekamy, że dieta nam nie służy, zamiast przyznać, że mamy problem z Silną Wolą. Wmawiamy sobie, że w pracy nikt nas nie docenia, zamiast odważnie przyznać, że zaniedbaliśmy swój rozwój i nasze kompetencje są niewystarczające... Z ubolewaniem wzdychamy, że na nic nie mamy czasu i dlatego nie ćwiczymy, zamiast przyznać, że tym czasem nie potrafimy gospodarować... Ile jeszcze przykładów może się wysypać z przepastnego wora oszustw? Kłamiemy przed sobą, a to przecież sprawia nam psychiczny ból. Gdzieś w środku czujemy, że to MY jesteśmy winni temu, że  życie nie spełnia naszych oczekiwań. A jak może je spełniać, skoro uparcie, dzień w dzień, wmawiamy sobie, że nic nie jest naszą winą? Jesteśmy przecież ofiarami, wszyscy powinni nam współczuć i głaskać po główce... I jeszcze dać cukierek na otarcie łez.
Prawda w oczy kole, owszem, ale ich nie wydłubie. Nie należy przed nią uciekać, bo na zawsze utkwimy w piekle wymówek, wytłumaczeń, zaniedbań. Zakleszczymy się w żalach, płaczach i smutkach i tacy umrzemy. Niespełnieni, zakłamani, przegrani. Tragedia!
Weźmy się w garść, zróbmy "rachunek sumienia" i pracujmy nad sobą. Zacznijmy od nowa. Trzeba mieć charakter, żeby przed sobą przyznać się do popełnionych błędów i trzeba mieć odwagę, żeby te błędy naprawić. I nie mówmy: przegrałem życie, tylko otrzepmy tyłek, ruszmy do roboty i to życie wygrajmy. Nie na loterii, nie w gazetowej zdrapce, tylko w samym sobie. Prawda jest taka, że jesteśmy kopalnią wspaniałych możliwości. Trzeba tylko się dokopać, zamiast narzekać, że zabrali nam kilof. Ten kto chce, to gołymi rękami wyrwie z ziemi piach i kamienie.  
 
 
 
 

sobota, 27 kwietnia 2013

Komu Smutek, temu później Uśmiech :)

Dzisiaj bardzo krótko, bo czas mam zagracony tysiącem spraw i wena pierzchła w czarny gąszcz chaosu. Chciałam tylko napisać, że jeżeli jest Wam źle, albo jeżeli smutek tłamsi Was w swoich zimnych objęciach, to się temu nie dajcie. Popłaczcie sobie, poużalajcie, ale nie przywiązujcie się zbytnio do tych niewesołych objęć. Idźcie dalej. Pamiętajcie - zawsze, zawsze, zawsze jest tak, że któregoś dnia po prostu nadchodzi Lepszy Dzień. Mamy niekiedy doły, chandry, poczucie beznadziei lub inne straszności, ale one mijają. Są jak zły sen, z którego się człowiek budzi. Zróbcie sobie dobrej herbatki albo co tam chcecie i nie myślcie o tym, że jesteście do niczego. Bo jesteście jak najbardziej do wszystkiego ;)
Miłej nocy Wam życzę i pamiętajcie, że jesteście wspaniali :)
 

 

piątek, 26 kwietnia 2013

(De)motywujące porównania

 Jeżeli jest nam w życiu niewygodnie, jeżeli nas drażni, jak otarta skóra, to po co się męczyć? Po co dmuchać na rankę, dezynfekować i zaklejać plastrem? Po co syczeć z bólu i zaciskać zęby? Komu chcemy udowodnić, że damy radę? Ktoś tego od nas wymaga? Oczekuje? Pragnie? A nawet jeżeli – to co temu komuś do nas? Często robimy podstawowy błąd – mówimy sobie: "nie mam na co narzekać, on ma przecież gorzej, powinienem się cieszyć, że nie jestem na jego miejscu." Z jednej strony jest to dobre podejście, ale moim zdaniem powinno w ten sposób odnosić się tylko do rzeczy, których zmienić nie możemy – na przykład przewlekła choroba, przeżycia z dzieciństwa, czy krzywe nogi... Wtedy faktycznie, dobrze jest doceniać rozmiar swojej ewentualnej niedoli i zauważać, że inni to naprawdę mają przechlapane. Natomiast jeżeli mówimy tak w sytuacjach, które są od nas całkowicie zależne, no to raczej daleko nie zajdziemy. Takie pocieszanie się nie jest konstruktywne, bo ogranicza nasz rozwój. Zadowalamy się czymś lepszym, niż mają inni, ale nie sięgamy po coś lepszego, niż mamy. Jeżeli już porównujemy nasze osiągnięcia z cudzymi (co nie jest zdrowe), to róbmy to w górę, nie w dół. Nie zaniżajmy swojej wartości, ale ją podnośmy. Znajdujmy odniesienia, które są mobilizujące, które pchają nas w górę, zamiast staczać w przepaść bierności. Co z tego, że inni mają gorzej? Może i mają, ale czy to znaczy, że my nie możemy mieć lepiej niż mamy teraz?




środa, 24 kwietnia 2013

Błędy nie podcinają skrzydeł

Przy dążeniu do Celu musimy dać z siebie jak najwięcej. Sięgać po śmiałe środki, o których nam się wcześniej nie śniło i nie bać się upadków. Nawet, jeżeli odwaga naszego kroku, nie przyniesie nam oczekiwanych efektów, to COŚ przyniesie, prawda? Przecież, jeżeli ze 100% przewidywanych zysków otrzymamy 30% to i tak będziemy mieć więcej, niż gdybyśmy tego kroku nie zrobili. Jest to już jakaś wygrana, jakaś kolejna cegiełka do budowanego przez nas domu :) Owszem, może stać się tak, że zostaniemy jednak na minusie, okaże się, że strzeliliśmy samobója, z przerażeniem zobaczymy, że ten krok był fatalny. Cóż,  takie życie, ale czy rozpamiętywanie w czymś nam pomoże? Czy biadolenie cofnie czas? Czy rozdrapywanie ran doprowadzi do ich zagojenia? Nie, więc zamiast płakać nad rozlanym mlekiem, zastanówmy się, CO możemy zrobić, żeby na przyszłość takich sytuacji uniknąć? Może bardziej uważać? Może nie pić prosto z butelki? A może przerzucić się na kefir? ;) Nie przejmujmy się zbyt długo naszym niepowodzeniem. Spójrzmy na nie z każdej strony, obracajmy je w myślach jak trójwymiarową bryłę, a na pewno dojrzymy, że oprócz kantów ma też płynne zaokrąglenia. To nieprawda, że w naszych błędach tkwi samo zło. Nie, one czasami chronią nas przed popełnieniem gorszych albo uczą patrzeć na problem z innej perspektywy. Dają nauczkę, zmuszają do myślenia, mobilizują do szukania innych rozwiązań. Wzmacniają nas i kształtują.  Nasze błędy nie podcinają nam skrzydeł, możemy szybować dalej, ale spadniemy, jeżeli uwierzymy, że jednak te skrzydła podcięły. Każde doświadczenie, zarówno to dobre, jak i złe, jest tak naprawdę bezcenne  –  tworzy przecież  pomost pomiędzy działaniem a wnioskami. Bez działania nie ma wniosków, bez doświadczenia nie ma wiedzy, bez wysiłku nie ma sukcesów.
 
 

wtorek, 23 kwietnia 2013

Ważny dzień :)

Dziś wykonałam kolejny krok do mojego Celu. Ufff, ten jeden z ważniejszych, więc jestem podekscytowana, bo nie wiem, co z tego ruchu wyniknie. Po prostu obudziłam się i pierwszą moją myślą było: nadszedł właściwy czas :) I już. Co będzie, zobaczę, ale śmiercią nie grozi, więc wystartowałam i dumna jestem, że przeskoczyłam kolejną przeszkodę :) I nawet nie bolało :) Bo siedzieć w marazmie nie jest przyjemnie, ale nogi z niego wyszarpnąć  i dźwignąć zanurzone cielsko to też niełatwa zabawa, ale kto powiedział, że jesteśmy na tym świecie po to, żeby każdego dnia tonąć w uciechach – tych zmysłowych, estetycznych i intelektualnych ;)  Trzeba się wysilić :) Stoję już w takim miejscu, że cofnąć się do starego życia nie mogę – bo nie potrafię, a nie dlatego, że nie chcę. To wbrew pozorom duża różnica, bo pokazuje, że wyrobił się we mnie odruch marszu, że już bezwiednie kroczę do Celu, zamiast z założonymi rękoma siedzieć na kanapce. Owszem, to nie jest tak, że dzień w dzień pędzę przed siebie z wywieszonym językiem i ocieram pot z czoła, tylko stawiam mniej lub bardziej śmiałe kroki – zależnie od nastroju, możliwości i potrzeb, ale... stawiam je każdego dnia i w tym tkwi moja siła. Mało tego, wyrobiłam w sobie nowy nawyk codziennego dbania o to, by do Celu chociaż odrobinkę się przybliżyć. Nie są to już bezładne skoki – w tym tygodniu kroczek, a w następnym drugi, tylko codzienne dreptanie do przodu :) To zwiększa efektywność, stymuluje umysł do ciągłego działania i daje przyjemne poczucie kontroli. Działa na tej samej zasadzie, co ćwiczone ciało. Na początku jest bunt lenistwa przeciwko wysiłkowi, potem pojawiają się zakwasy, następnie przychodzi czysta radość z fizycznego ruchu, czujemy się lżejsi, szczęśliwsi i zdrowsi, no... a potem widzimy efekty :)  

A to Safira :)

 

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Ksero lub oryginał

Wayne W. Dyer napisał w Pokochaj siebie tak: "Jedynym dowodem życia jest rozwój (...) jeżeli się rozwijasz, to znaczy, że żyjesz. Jeśli nie, to równie dobrze mógłbyś być martwy. Postaraj się, aby motywacją twojego postępowania była potrzeba rozwoju, a nie chęć usuwania wad."
No właśnie, rozwój jako kwintesencja życia, jako jego pierwsze imię... Powinniśmy się rozwijać, żeby nie skamienieć, powinniśmy dążyć przed siebie, bo przykleimy się do jednego sposobu rozumowania i ukisimy się w kwaśnym soku stereotypów. Ludzie często mówią: jeżeli coś cię boli, to znaczy, że żyjesz. Dlaczego życie utożsamiać z bólem? Nie lepiej z możliwościami?  Dlaczego życie wiązać do zaprzęgu cierpienia, zamiast samemu je pociągnąć? No, ale łatwiej niepowodzenia zrzucić na karb cierpiętniczej egzystencji, niż na własne lenistwo. Na pierwsze zawsze możemy łyknąć tabletkę, a przy drugim trzeba się napracować... Łatwiej usiąść na ławeczce biadoleń, podeprzeć głowę ze smętną miną i wzdychać do lepszego życia. To nie tak! Tu trzeba działać! Poderwać się i szukać wyjść, rozwiązań, odmiennych dróg! Tu trzeba zakasać rękawy i pracować! W życiu trzeba... żyć, bo inaczej jest się niespełnionym, nieszczęśliwym i zagubionym. Jest się cieniem samego siebie, samego wspaniałego nieodkrytego siebie.
Na zakończenie jeszcze jeden cytat z tej książki: "Przeżyłeś 10 000 lub więcej dni, czy też przeżyłeś jeden dzień 10.000 lub więcej?" No właśnie, chcemy dzień w dzień ruszać się w ten sam sposób, czy wolimy biegać, skakać, skradać się, podążać? Czy wolimy uśmiechać się jednym kącikiem ust, czy śmiać się pełną piersią? Czy wolimy myśleć na jeden temat, czy rozwijać umysł na tysiącu różnych płaszczyznach? Chcemy stać przy życiowej kserokopiarce i odbijać  jeden dzień na całej ryzie? Raczej nie :) Czas wyjść przed szereg, bo ten, kto nie wychodzi, z biegiem czasu zostaje na samym jego końcu, nie sądzicie? :)

A to Kajcior, nie wiedzieć czemu posępny :)

 

niedziela, 21 kwietnia 2013

Krzyk żurawi i skrzek, czyli piękna niedziela :)

To była wspaniała niedziela! Cały dzień spędziłam na działce, co prawda pracowicie, ale co się nawdychałam leśnego powietrza, to moje :) Wyrzucałam zimę z mojego domku,  sprzątałam pajęczyny (brrr!), mysie bobki (fe...) i wietrzyłam na płocie zatęchłą pościel. ;) Odkurzacz prawie przyrósł mi do ręki, ale zadowolona jestem z pracy, bardzo :)  A po porządkach zjadłam obiad na świeżym powietrzu, w lesie, gdzie ptaki dawały mistrzowskie koncerty, na deser przyturlały się: świeżutki pączuś, zielona herbata, sudoku i leżaczek ;) Żyć nie umierać. Jak odpoczęłam, strawiłam i "posudoczyłam", wyruszyłam na spacer  po okolicy. Po raz pierwszy widziałam skrzek, tę  galaretkę pełną przyszłych kijanek. Brrr, za nic nie wsadziłabym tam ręki. Popatrzyłam więc z lekką fascynacją na ten żabi matrix i poszłam dalej :) Przyjrzyjcie się i Wy, może słabo widać, więc ruszcie trochę wyobraźnią :) Dodajcie do tego słońce, ciepło, krzyki żurawi, śpiewy ptaków, szum wiatru w konarach drzew i zapach wody. Fajowo? Fajowo.
 
 

sobota, 20 kwietnia 2013

Czterdzieści stopni ciepła i deszcz ze śniegiem ;)

Kilka dni temu: 
 No kiedy ten śnieg przestanie padać! No już dajcie spokój, pada i pada, szlag człowieka trafia, kiedy codziennie musi zakładać kozaki...
Kilka dni później:
 Znowu deszcz, o rety, nie mogłoby dla odmiany poświecić słoneczko? Tak nie lubię parasoli, a poza tym włosy mi się puszą.
Kilka tygodni później (wybiegam w przyszłość, ale z doświadczenia wiem, że tak będzie) 
 Co za upał, no przecież to się w głowie nie mieści, mógłby jakiś deszczyk spaść, trochę oczyścić powietrze...
Kilka miesięcy później: 
 No i już, po lecie, a takie krótkie było, szkoda, że już minęło i teraz znowu zima przed nami i ten śnieg, mróz i chlapa, znowu trzeba będzie samochód odśnieżać...
Zwróciliście uwagę na to, że wciąż narzekamy? Ciągle nam coś się nie podoba, ciągle coś się dzieje nie po naszej myśli, ciągle jest coś nie tak! Narzekamy i narzekamy, zrobiliśmy sobie z tego narzekania społeczny sport kto więcej wypluje narzekań, ten lepszy i bardziej elokwentny. Nie mówię, że ja nigdy nie narzekam na pogodę, faktycznie  jeżeli śnieg pada do kwietnia,  albo jak cały lipiec jest deszczowy, czy czterdziestostopniowe upały roztapiają mózg, to można się zniecierpliwić, ale tak na co dzień?! A weźcie pod uwagę fakt, że napisałam TYLKO o warunkach atmosferycznych. Do pakietu należy włączyć zdrowie, politykę, młodzież,  sztukę  no w zasadzie wszystko, zależy od desperacji i inwencji twórczej. A tak naprawdę po co narzekamy? Co nam to daje? Czy w czymś nam to ulży? Dlaczego tak trudno przyznać nam się do tego, że coś jest dobre, że jest OK. Wstyd powiedzieć, że w domu wszystko się układa, że pracę lepszą się znalazło, że dzieci studia pokończyły... Owszem, czasem coś bąkniemy, ale na wszelki wypadek dodamy magiczne "ale": No tak, udało nam się, to prawda, ale...  Strach powiedzieć, że jest się szczęśliwym, bo wyrzucą nas poza kastę narzekających. Nie wiem, skąd się bierze ten społeczny ostracyzm, ze strachu, że się zapeszy? Że ludzie nas wyklną? Że będą zazdrościć? To będą, jeżeli ktoś ma nieudane nieciekawe życie, to węszy po innych domach i cudzych życiach... Czy będziemy narzekać, czy jawnie okazywać radość i tak ten, co lubi zazdrościć, zazdrościć będzie. A takie narzekanie jest bardzo szkodliwe, bo utwierdza nawyk niezadowolenia i koło się zamyka nie potrafimy cieszyć się pięknym dniem, bo... słońce zbyt mocno świeci.
Miłego weekendu Wam życzę :) I takiej pogody, jakiej chcecie :)


piątek, 19 kwietnia 2013

Prawo do niechęci...

Jeżeli wokół nas jest jakaś osoba, której nie lubimy, tak naprawdę jej nie lubimy, to darujmy sobie i nie starajmy się jej polubić na siłę. Nie każdego musimy lubić, tak jak i nie każdy musi lubić nas.  Pogódźmy się z tym, nie fochajmy i nie zmuszajmy nikogo do wyrażania uczuć, które są sprzeczne z jego możliwościami, potrzebami i chęciami. Nie budźmy też w sobie niezdrowego poczucia winy i nie wmawiajmy sobie, że MUSIMY każdego lubić, kochać i szanować. Nie musimy, bo nie każdy sobie na to zasłużył. My, owszem, powinniśmy szanować człowieka jako istotę ludzką, ale wolno nam czuć niesmak do jego wad. Mamy prawo powiedzieć: straciłem do tej osoby cały szacunek i słowa te niekoniecznie muszą być równoznaczne z przekreśleniem jej zalet. I nie mylmy niechęci z nienawiścią, bo niechęć jest normalnym odruchem, a nienawiść jest... zła, krzywdząca i nieludzka.  Świat jest duży, zmieścimy się na nim wszyscy, więc nie pchajmy się w towarzystwo osób, które wzbudzają w nas negatywne uczucia, a jeżeli inaczej się nie da, to bądźmy dla nielubianej osoby uprzejmi i zdystansowani. To w zupełności wystarczy :)  

A tutaj puma podobna do Baffiego :)

 
I Baffi podobny do pumy :)
 
 
 

czwartek, 18 kwietnia 2013

"Znówy", czyli społeczna pułapka ;)

Beata Pawlikowska w Dżungli samotności pisze, żeby zamiast skupiać się na czyichś wadach, skupić się na... swoich zaletach. Być może wydaje się to śmieszne, głupie i próżne, ale to ma sens. Jeżeli na przykład mamy do kogoś żal i intensywnie myślimy o tym, jaki to on jest beznadziejny, że znów coś zrobił źle, że nie przeprosił, że spojrzał, że zrobił minę... to tylko się nakręcamy. Złość w nas rośnie, destrukcyjne perpetuum mobile zwiększa swój bieg. Jesteśmy podirytowani i myślimy, że jeżeli od nowa będziemy wyświetlać slajdy z przebiegu naszej domniemanej krzywdy, to wyrzucimy z siebie swój żal. To nieprawda, bo zamiast się oczyszczać, niszczymy swój dobry humor... Sami. Sami go sobie niszczymy, na własne życzenie. Katharsis nie następuje, a żółć kipi wciąż w naszym umyśle. Natomiast, gdy w sytuacjach konfliktowych pomyślimy o swoich zaletach, albo o jakichś miłych rzeczach, które ostatnio nas spotkały, to wyciszymy się i jaśniej spojrzymy na świat i na tego okropnego, złośliwego człowieka, który tak nas wkurzył :) I wtedy damy radę na spokojnie przeanalizować sytuację i uznać, że raczej zaszło malutkie nieporozumienie ;) I w zasadzie to ten osobnik, na którego niedawno słaliśmy niewybredne inwektywy wcale nie jest palantem. Mało tego, może się okazać, że po pierwsze – nie musi nas przepraszać, po drugie – fajnie byłoby umówić się z tym "ludziem" na kawę :) Ja proponowałabym – w relacji z bliskimi – trochę zmodyfikowaną wersję. Nie wpadajmy w pułapkę "znówu". Czyli – znów nie pozmywałeś, znów nie kupiłeś chleba, znów nie wyrzuciłeś śmieci, bo to ZNÓW narasta do niebotycznych rozmiarów i przesłania fakt, że na przykład przez ostatnie trzy dni nasz partner robił obiad... Więc kiedy to ZNÓW zniekształca nam obiektywność sytuacji, skupmy się na swoich zaletach, a jak złość nam przejdzie, na pozytywach partnera, na tym, co nas w nim ujęło – jeżeli pakiet jego wad nie będzie zawierał powtarzających się i niemożliwych do zaakceptowania zachowań, to taka zmiana perspektywy może być pomocna. Albo odejdźmy od partnera, bo jest niereformowalny i nie chcemy żyć z osobnikiem, u którego "znówy" są permanentne, albo bądźmy trochę bardziej elastyczni i weryfikujmy stopień natężenia "znówu" ;)  I nie chodzi tu o to, aby być świętym, ale o to, aby nie stwarzać samemu sobie dyskomfortu spowodowanego złym humorem. Być może, jeżeli nauczymy się tego na własnym podwórku, to wyjdziemy poza obręb rodzinny i tak samo będziemy myśleli o kolegach. Nie jest to łatwe, ale żadna zmiana schematu myślenia nigdy nie była łatwa. Mnie taka zamienność "znówu"  udała się tylko raz. Na razie ;)



środa, 17 kwietnia 2013

Słabość Zwycięzcy

W naszych słabościach tkwi nasz siła. Wiem, brzmi paradoskalnie :) No bo jak to możliwe, żeby Siła rosła na niepodatnym gruncie Słabości? Kiepska gleba, mało mikroelementów, zacienione miejsce... A jednak jest to nie tylko możliwe, ale i  niezbędne do wzrostu naszej wewnętrznej mocy, przecież jeżeli człowiek przezwycięży swoje lęki, ograniczenia i... słabości, to wzrośnie w nim siła! Taki mikry człowieczek, który nie potrafił dać sobie ze sobą rady staje się olbrzymem. Zwycięzcą. Wygranym. Nieustraszonym. Taki człowiek nie ogląda się na innych ludzi, nie oczekuje od nich wsparcia, idzie przez życie z przeświadczeniem o swojej sile. Wie, że bez względu na przeciwności losu, poradzi sobie nie drży z lęku o to, że upadnie. Jego krok staje się pewny, wie, dokąd chce iść i wytrwale podąża w wybranym przez siebie kierunku. Nie urodził się takim szczęściarzem! On walczył ze sobą o siebie i wywalczył takiego siebie, jakim chciał być. Dzień w dzień zmagał się ze swoimi wadami, z lenistwem, z chorobą duszy, ze zwątpieniami. Dzień w dzień wzmacniał wiarę we własne możliwości i dzień w dzień powtarzał sobie, że to on decyduje o własnym życiu. Zastanówmy się nad naszymi ogranicznikami. Czym one są uporem, przekorą, nielubieniem siebie, zwlekaniem, niewiarą w sukces? Pewnie jest ich wiele, każdy z nas nieświadomie rozszerzał ten patologiczny pakiet o niewłaściwe możliwości. Takimi ogranicznikami są również otaczający nas ludzie, którzy zamiast mobilizować nas do walki, sprowadzają na ziemię krótkim: nie dasz rady. Nie słuchajmy ich. Słuchajmy naszej mocy, naszej duszy, naszej intuicji.  W każdym z nas tkwi potencjał Zwycięzcy, my musimy tylko przekopać się przez  gąszcz  destrukcyjnej samooceny, maczugą wyciąć zarośla, w których czarno od kłębiących się kompleksów i stanąć mocno na tej przetrzebionej ziemi. Stabilnie. Odważnie. Z dumą. I w tym wyczyszczonym przez nas miejscu zasadzić ziarenko  Sukcesu. Takiego Sukcesu, jaki wyrośnie z naszego osiągniętego Celu :) Tylko że do tego potrzeba pracy nad sobą :) Spokojnie, uda się, przecież jesteś Zycięzcą :)
 
 

wtorek, 16 kwietnia 2013

Kosmonauta bez tratwy

Nikomu nie musimy się tłumaczyć z sensu naszego Celu. Nikomu nie musimy wyjaśniać, dlaczego chcemy podróżować, dlaczego marzymy o domku nad morzem lub dlaczego śnimy o byciu kosmonautą. To nasze życie i nasz Cel, jeżeli komuś się nie podoba jego sprawa. Dopóki nasz Cel nie jest świadomym sprawcą czyjegoś cierpienia, to czy kogoś przeraża, dziwi, śmieszy czy oburza nie powinien nas od niego odwodzić. To jest nasze życie i mamy obowiązek przeżyć je po swojemu, bo jak przyjdzie kres naszej ziemskiej wędrówki, to my będziemy cierpieć, że z Celu zrezygnowaliśmy, a nie ta osoba, która nad od niego odciągała. Czasami jest tak, że ludzie wokół  zazdroszczą nam odwagi do tego, że chcemy zerwać z marazmem i żyć pełną piersią  i dlatego mówią: co się będziesz wygłupiał. Daj spokój! Bywa i tak, że bliscy nam ludzie tak kurczowo trzymają się swojej bezpiecznej codzienności, że nie są w stanie pojąć, że ktoś chce zaryzykować i dlatego mówią: siedź, gdzie siedzisz... A zdarza się i tak, że robimy bezdenną głupotę, idziemy jak ćma do palącej się świecy i wszyscy przestrzegają nas przed zgubnym krokiem. To jednak będą nasze oparzenia, do których również mamy prawo. Każdy uczy się na swoich błędach i każdy cieszy się ze swoich osiągnięć, każdy idzie taką drogę, jaką sobie obrał. Nie unośmy się na słowach innych ludzi jak na bezpiecznej tratwie, tylko płyńmy do miejsc, które na nas czekają.