Jeżeli
jest nam w życiu niewygodnie, jeżeli nas drażni, jak otarta skóra,
to po co się męczyć? Po co dmuchać na rankę, dezynfekować i
zaklejać plastrem? Po co syczeć z bólu i zaciskać zęby? Komu
chcemy udowodnić, że damy radę? Ktoś tego od nas wymaga?
Oczekuje? Pragnie? A nawet jeżeli – to co temu komuś do nas?
Często robimy podstawowy błąd – mówimy sobie: "nie mam na
co narzekać, on ma przecież gorzej, powinienem się cieszyć, że
nie jestem na jego miejscu." Z jednej strony jest to dobre
podejście, ale moim zdaniem powinno w ten sposób odnosić się
tylko do rzeczy, których zmienić nie możemy – na przykład
przewlekła choroba, przeżycia z dzieciństwa, czy krzywe nogi...
Wtedy faktycznie, dobrze jest doceniać rozmiar swojej ewentualnej
niedoli i zauważać, że inni to naprawdę mają przechlapane.
Natomiast jeżeli mówimy tak w sytuacjach, które są od nas
całkowicie zależne, no to raczej daleko nie zajdziemy. Takie
pocieszanie się nie jest konstruktywne, bo ogranicza nasz rozwój.
Zadowalamy się czymś lepszym, niż mają inni, ale nie sięgamy po
coś lepszego, niż mamy. Jeżeli już porównujemy nasze osiągnięcia
z cudzymi (co nie jest zdrowe), to róbmy to w górę, nie w dół.
Nie zaniżajmy swojej wartości, ale ją podnośmy. Znajdujmy
odniesienia, które są mobilizujące, które pchają nas w górę,
zamiast staczać w przepaść bierności. Co z tego, że inni mają
gorzej? Może i mają, ale czy to znaczy, że my nie możemy mieć
lepiej niż mamy teraz?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz