środa, 25 września 2013

Wędrówka przez (nie)realny Świat

A może tak zmienimy dziś przestrzenie swojego świata? Porzucimy męczące przyzwyczajenia zaczajone w marazmie i...  zanurzymy się w gęste lasy Rozwoju, rzucimy się na wzburzone morza Ambicji,  przepłyniemy rozedrgane Działaniami oceany, wypłyniemy na spokojne jeziora Spełnienia, a potem z dumą staniemy na naszym wymarzonym Szczycie. Piękne widoki będziemy podziwiać po drodze, krajobrazy zapłoną od kolorów Satysfakcji. Spotkamy też z pewnością innych dzielnych Piechurów, wymienimy się doświadczeniami, być może mapami.  Myślicie, że są to utopijne krajobrazy? Nieprawdopodobne kontury Pragnień? Nie martwcie się, realności przyda im tak zwane samo życie. To oczywiste, że będziemy również gubić się w lasach Zwątpienia, topić w morzach Kompleksów, nurzać w jeziorach Lenistwa, umierać w oceanach Lęku i spadać ze szczytów Braku Wiary we Własne Siły. Jak wiadomo – wszystko jest dla ludzi. Od nas zależy, w którą stronę przesuniemy granice. Czy zbliżymy się do świata, którego pragniemy, czy z drżeniem przytulimy się do świata, który nas nuży. Nasze perspektywy, nasze możliwości, nasz trud... Nasze budowane lub burzone mosty. I nasza satysfakcja lub rozpacz, że tą właśnie drogą idziemy przez własne życie.
 
 
 
 
 
 

wtorek, 24 września 2013

Szczenięce lata

Wszystko to, co czujemy jako dziecko, rośnie wraz z nami, utrwala się, pogłębia i w pewien sposób nas identyfikuje. Nasze stosunki międzyludzkie, działania zależą od tego, w jaki sposób do nich podchodzimy, a one z kolei wynikają z naszych zasobów nagromadzonych w dzieciństwie. Dorastanie w ciągłym lęku, brak stabilizacji lub poczucie silnej i toksycznej zależności od drugiej osoby odbija się w przyszłości. Jako dorosłe osoby czujemy permanentny strach przed zmianami czy jakąkolwiek próbą uzewnętrznienia własnej osobowości, ponieważ podświadomie zakodowaliśmy go w każdej komórce naszego ciała. Jak zatem mamy z odwagą iść w życie, skoro panika jest pierwszą emocją, którą czujemy? Nasze wieczne poczucie osamotnienia raczej nie pomoże nam w pozostaniu lwami salonowymi. Nieumiejętność podejmowania własnych decyzji, czy samodzielnego życia sprawi, że uwiesimy się na czyimś ramieniu i będziemy do niego przyssani nawet wtedy, gdy ta relacja będzie sprawiała nam ból. Przykłady podciętych skrzydeł można mnożyć, mnożyć, mnożyć, ponieważ tak jak w tym filmowym cytacie: "lubimy tylko te piosenki, które znamy", czyli w tym przypadku zamiast lubić będziemy czuć i robić. Mamy bardzo wiele możliwości, aby nasz indywidualny repertuar samodzielnie poszerzyć, a może nawet całkowicie zmienić nasz gust muzyczny. Być może uda nam się zostać dyrygentem przez siebie napisanej arii, wystawiać ją na największej scenie muzycznej i być może nasze życie zabrzmi nareszcie czystymi dźwiękami zamiast kakofonią fałszu. Nasze psychiczne dziedzictwo nie musi ograniczać naszego rozwoju, wprost przeciwnie – powinno dopingować nas do wyrwania się z kokonu przyzwyczajeń. Nie jest to  łatwe, ale możliwe i konieczne, jeżeli naprawdę chcemy żyć według własnej wspaniałej partytury... 


poniedziałek, 23 września 2013

Plecak pełen problemów

Od dzieciństwa dźwigamy cudze problemy, które dorośli nieświadomie, albo i z premedytacją, wkładali na nasze barki. Znajomi i pozostała część społeczeństwa dokładała kolejne kamyczki do naszego plecaka pełnego skamielin... I tak żyjemy sobie z garbem bolesnych ciężarów i coraz trudniej iść nam przed siebie. Nogi nas bolą, kręgosłup wykrzywia, głowa opada coraz niżej, a myśli coraz mniej przejrzyste, bo zamulone naszymi próbami rozwiązywania czyichś kłopotów. A my? Czy mamy już siłę na rozwiązywanie własnych? Raczej nie, bo zagubieni pomiędzy złą sytuacją materialną sąsiadki a rozpadem małżeństwa pana listonosza gubimy swoją indywidualną ścieżkę. Musimy ustalić priorytety, zakreślić granice nakładania ciężarów, być wsparciem dla najbliższej rodziny czy przyjaciół, ale radą dla pozostałych. A przede wszystkim powinniśmy skupić się na własnych problemach, a nie zapisywać ich rozwiązanie w przepełnionym terminarzu, czy przerzucać na barki innych. Taka żonglerka nikomu nie służy i nie przynosi rezultatów. Oczyszczenie naszego plecaka sprawi, że będziemy mieli więcej miejsca na nasze kłopociki, zmartwienia czy Ogromne Problemy. A sam fakt, że je jakoś uporządkujemy, uwidocznimy, sprawi, że łatwiej będzie nam je rozwiązać, mało tego, po takiej oryginalnej selekcji może się okazać, że nasze Ogromne Problemy są mniejszymi kłopotami albo wręcz minimalnymi dyskomfortowymi błahostkami :)


piątek, 20 września 2013

Świat pod drugiej stronie lustra

Jedną z ważniejszych zasad coachingu jest relacja "ja jestem OK, ty jesteś OK". Gdybyśmy w ten sposób postrzegali ludzi, świat byłby piękniejszy, nie byłoby niedomówień, nieporozumień, zahamowań. Każdy z góry zakładałby, że osoba, z którą rozmawia, nie myśli o nas źle, nie ocenia naszych włosów, gestykulacji, słownictwa,  nie myśli w duchu, że z nas niezły palant, albo niezła laska... Sto procent zainteresowania tematem i skupienie się na konkrecie. My – jako druga osoba dialogu, bądź szerszej społeczności, również miło byśmy rozmawiali i czuli się swobodnie. Nie porównywalibyśmy poziomu naszej  inteligencji, statusu materialnego, czy umiejętności. Nie krzywiłybyśmy się z goryczą na myśl o tym, że jakaś dziewczyna ma piękne nogi, a facet boski profil. Dlaczego? Bo wiedzielibyśmy, że jesteśmy OK i nasz rozmówca również jest OK :) To, że ktoś ma coś bardziej atrakcyjnego, nie wyklucza tego, że my również nie mamy się czym pochwalić! Niestety, nie każdy z nas ma to, czego pragnie, ale – po pierwsze: pewne rzeczy możemy osiągnąć, jeżeli tylko będziemy pracować (a nie tylko podziwiać u innych i co gorsza – zazdrościć) np. lepsza figura, lepsze wykształcenie, lepsze zdrowie, lepszy związek, itp, po drugie: mamy inne wspaniałe cechy, które równoważą nasze "braki". To nasze kompleksy między innymi sprawiają, że nie potrafimy dogadać się z innymi ludźmi, jeżeli uważamy się od kogoś gorsi, to nijak nie nawiążemy z tą osobą dobrego kontaktu, bo będziemy czuć się mniej wartościowi, co wykluczy równorzędność relacji. Postarajmy się trzymać tej prostej, ale jednocześnie bardzo trudnej zasady. Ja jestem OK i Ty jesteś OK, a więc i ja i Ty jesteśmy wspaniałymi ludźmi, i ja i Ty mamy się w czym rozwijać, i ja i Ty mamy prawo do własnego zdania i własnych przekonań. A przede wszystkim – i ja i Ty zasługujemy na szacunek. A tymczasem wolimy się boczyć, wartościować zasługi lub zalety i obrażać. Po co to wszystko? Każdy z nas jest wiele wart, każdy z nas ma olbrzymie możliwości i każdy z nas decyduje, co z tymi możliwościami zrobi.

A poniżej Baffi i Safira – kocie kontrasty. Jedno jest OK i drugie jest OK ;) Miłego weekendu Wam życzę :) 


środa, 18 września 2013

Przereklamowane Ommm...

Medytowanie niekoniecznie musi nam się kojarzyć z magicznym Ommm i z lekkim ześwirowaniem. Nie musi identyfikować się z przeraźliwie chudym joginem, który bez ruchu siedzi w pozycji  lotosu. Nie powinno też być odzwierciedleniem takich sytuacji, jak ta, w której nagi mężczyzna siedzi na środku skrzyżowania w Chinach i "medytuje".  Medytacja jest docieraniem do naszego Ja i łączy się z maksymalnym skupieniem i oczyszczeniem umysłu. Jest to taki stan, który otwiera nas na relaks i doprowadza do pełni spokoju, szczęścia i wewnętrznej siły.  Nie można przecież wyciszyć się, kiedy ktoś wciąż nas rozprasza. Medytacja jest kontemplacją, koncentracją na ciele i oddechu. Można w tak wspaniały sposób wyciszyć swój umysł, że przestają docierać do nas informacje z zewnątrz, a maksymalnie łączymy się z naszym wnętrzem czujemy moc przez duże M :) Mózg przechodzi na niższe częstotliwości, przechodzimy w stan Alpha, Theta... serce trochę spowalnia bicie.  W takim stanie można się modlić, można pozwolić myślom na swobodne dryfowanie, można minimalizować ból lub uzyskiwać odpowiedzi na pytania. Takie pozorne oderwanie się od rzeczywistości sprawia, że możemy po prostu... odpłynąć :) być na duchowym haju ;)  Można również stworzyć swój wewnętrzny świat, w którym zawsze możemy się schować, w którym łatwiej nam będzie wrócić do równowagi. Nie chodzi mi tu o budowanie drugiego życia czy innej osobowości jak w grach komputerowych.  Hannibal Lecter (ten z Milczenia Owiec T. Harrisa) stworzył w swoim umyśle całe komnaty. Wiem, nie był normalny, był psychopatą, ale znał potęgę własnego umysłu. Wiedział, że dzięki "przebywaniu" w swoich  komnatach może zredukować strach, stres i cierpienie. Swoją drogą, stworzył je po traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa.
Nie mówię, że medytacja jest łatwa i szybka w "obsłudze", trzeba ćwiczyć, żeby dojść do podstawy spokoju ale, jak wiadomo ćwiczenie czyni mistrza :)


A to Krasnal, który relaksował się w ogrodach Hortulus w Dobrzycy :)


 

sobota, 14 września 2013

Ku przestrodze...

Ten post piszę ku przestrodze wszystkich kierowców. Historia podobno prawdziwa, co prawda z tak zwanej trzeciej ręki, ale nawet jeżeli coś jest przekoloryzowane, to przecież główny trzon historii jest prawdziwy. Rzecz się działa kilka tygodni temu, dziewczyna jechała samochodem i zatrzymał ją na stopa młody mężczyzna w garniturze i z elegancką teczką. Dziewczyna pomyślała, że chłopak spieszy się do pracy i uciekł mu autobus, zresztą... wytłumaczenie jest nieważne, cokolwiek myślała, wzięła go na stopa. Jakiś czas później autostopowicz zaczął rozmowę:
- Nie boi się pani, że pani umrze?
- Słucham?
- No, czy zastanawiała się pani, że może dziś umrzeć.
- No wie pan, młoda jestem, nie myślę o takich sprawach, mam jednak nadzieję, że jeszcze pożyję.
Wtedy zaczęło coś stukać w kole, dziewczyna się zatrzymała, a autostopowicz mówi:
- Może pani wyjdzie, zobaczy, co z tym kołem.
- To pan jest mężczyzną, lepiej się pan zna., niech pan sprawdzi.
O dziwo, mężczyzna wysiadł, a kobieta odjechała. A potem okazało się, że na siedzeniu obok leży teczka tego mężczyzny. Dziewczyna otworzyła ją, a w środku leżała... siekiera.
Nie wiem, ile procent prawdy jest w tej opowieści i tak, jak ją usłyszałam, zrobiło mi się zimno. W końcu nikt normalny nie wozi siekiery w neseserku.
Pomyślcie o tym i ani nie łapcie okazji, ani jej nie bierzcie. Strzeżonego Pan Bóg strzeże...
 
A poniżej żywy Kościotrup na krakowskim Rynku :)

piątek, 13 września 2013

Żywotna Energia

Wczoraj pisałam o motywacji, o wewnętrznym ogniu, który napędza nas do ciągłego parcia naprzód. Wiadomo jednak, że oprócz Wyraźnie Określonego Celu i Motywacji niezbędna jest również energia. Taka właściwa energia, bo któregoś dnia może się okazać, że pomimo olbrzymiej motywacji i chęci do działania, nie mamy już... siły. Sforsowaliśmy się. Dlaczego? Po prostu nieumiejętnie obchodzimy się ze sobą, machamy ręką na niezbędne potrzeby naszego organizmu. Nie wysypiamy się, ponieważ wstajemy wcześniej, by dążyć do Celu. Nie odżywiamy się zdrowo, bo... pędzimy do Celu, więc z braku czasu karmimy się ziemniaczanym purée z proszku, zupkami chińskimi i pizzą. Do tego pochłaniamy hektolitry kawy, coli i energetycznych napojów, zapychamy się batonikami (bo cukier daje naszemu osłabionemu mózgowi kopa). No, i oczywiście nie mamy czasu na ruch, a nasze ciało skupione na przeżyciu zapomniało, jak pachnie świeży tlen... Tragedia. A przecież do Celu nie dojdziemy, jeżeli padniemy w połowie drogi przemęczeni, zagłodzeni oraz ze storturowanym ciałem i duchem. Musimy być mądrzy, wyrozumiali i dbać o siebie, bo jeżeli my padniemy na pysk, to nikt za nas w maratonie życia nie pobiegnie. Inteligentni Biegacze miną nas i nawet się na nas nie obejrzą. Nie chodzi o to, by nie spać, nie chodzi o to, by nie jeść, nie chodzi o to, by tylko iść, iść, iść...
No właśnie, chodzi o to, żeby o siebie dbać, żeby spać, tyle ile potrzebujemy, zdrowo się odżywiać, ćwiczyć i zapewniać sobie co pewien czas odpoczynek. A wtedy, paradoksalnie, dalej zajdziemy, pomimo tego że swój czas rozciągniemy pomiędzy Celem basenem robieniem soków gotowaniem pożywnego obiadu – snem. Nie mówmy więc, że na przykład: nie mamy czasu pobiegać, bo musimy zaliczyć kolosa. Jak sobie potruchtamy, to mózg nam się dotleni i skrzętnie poukłada  pomiędzy zwojami nasze studenckie wiadomości. I tak to działa. My dbamy o ciało i umysł, a one w podziękowaniu efektywnie pchają nas do Celu. Pełna współpraca :)
 
 

czwartek, 12 września 2013

Wewnętrzny ogień

Jeżeli dążymy do swojego Celu, ale nie mamy motywacji nigdy do niego nie dojdziemy. Możemy mieć plan wędrówki, wygodne buty, energetyczne batoniki, wspierających nas przyjaciół... Możemy mieć cały pakiet udogodnień, sztab wykształconych ludzi, a i tak staniemy w miejscu, bo zabraknie nam energii do działania. I popadniemy w kłopoty... Siądzie nam Dyscyplina, skruszeje Wiara w Siebie, a Pewność Siebie ucieknie z podkulonym ogonem. Zostaniemy sami. Sami z wizją Celu, sami z oczekiwaniami, sami z chęciami, które są zbyt małe, by pociągnąć nas do przodu. Sami z porażką. Oj, niedobrze :(  Jak zdobyć motywację? Jak ją w sobie rozpalić? Jak przekonać, by rozgrzała nasz zmarznięty Umysł i dała nam odrobinę ciepła? Można zacisnąć zęby i przeć naprzód, ale na oślep. Można pogrążyć się na dnie i od niego odbić. Można ustalić sobie nagrodę i w chwilach zwątpienia wyobrażać ją sobie. Można przypominać sobie charyzmę swojego Autorytetu i brać z niej siłę. Nieważne, w jaki sposób rozpalimy swój wewnętrzny ogień   każdy z nas z pewnością znajdzie właściwą dla swojego temperamentu iskrę  ważne, żeby go rozpalić, bo to on będzie nas motywował, kiedy nasza Samodyscyplina będzie zziębnięta. Wiadomo przecież, że zimno demotywuje, pragniemy wtedy tylko zakopać się w koc i uciec w otchłań cieplutkiego snu. A tu trzeba Kochani wstać i iść, a nie odwracać się na drugi bok i pochrapywać. Sam Cel niestety nie wystarczy, niezbędna jest Moc, która nas pcha do Działania. Miłość również potrzebuje ciepła uczuć, prawda? A czym jest nasza droga do Celu, jeżeli nie uzewnętrznieniem naszej miłości do samego siebie? 
 

środa, 11 września 2013

Lenistwo i Początek jego Końca :)

Jestem, już jestem... Długo nie pisałam, bo się leniłam na urlopie (pomimo złamanych paluszków coś tam zwiedziłam, chociaż kicanie lub uwieszenie się na bliskiej osobie "trochę" spowalniało mój marsz), no a potem miałam kocioł w pracy i wieczorami padałam ze zmęczenia. A kiedy już się ogarnęłam, to po prostu ciężko było mi było wrócić do starych dobrych nawyków. Wiecie, że Lenistwo jest toksycznym przyjacielem. Namawia do złego, odciąga od dobrego, kusi, zniewala i oszukuje. Jak damy się Lenistwu zagarnąć to baaardzo baaardzo ciężko jest wyrwać się z jego ostrych i zachłannych szponów. A to przebiegłe biesisko ma jeszcze perfidną siostrzycę  Odwlekanie, które jest o tyle gorsze, że jest przebiegłe. Lenistwo zagarnia nas i wsysa w bezmiar nieróbstwa, a my czujemy, że marnujemy czas, natomiast, gdy coś nam bezustannie szepcze: zrobisz to później... to posłuchamy tego szeptu bez wyrzutów sumienia. Odwlekanie ma wiele twarzy i każda z nich jest obłudnie uśmiechnięta, także jeżeli znowu usłyszycie: Zrobisz to za godzinę, jutro, za tydzień, od poniedziałku, to... zróbcie to po prostu teraz. Ja tak sobie odkładałam wrócenie do bloga z dnia na dzień i kiedy znów usłyszałam usłużne: napiszesz post jutro, to się zirytowałam, siadłam do biurka i dałam Odwlekaniu po nosie. Udało mi się, jestem z tego dumna i cieszę się, że wróciłam do swoich przyjemnych obowiązków i na drogę do swojego Celu (widoki całkiem znajome), a teraz z wiarą i zapałem idę dalej. I wiem, że dojdę, bo... idę. A więc i Ty dojdziesz, jeżeli wyruszysz...
Do jutra, pamiętajcie, że Jutro jest dniem, który przybliży nas do Zwycięstwa o kolejny dzień, a Dzisiaj jest dniem, który nas do tego Zwycięstwa przybliżył. Nieważne, jak skomplikowanie to brzmi. Dlatego nie marudźcie, jeżeli kończy się weekend, urlop, czy inny dobry etap w Waszym życiu, bo koniec jest przecież... początkiem czegoś nowego. Nowy dzień ma w zanadrzu tysiące perspektyw i tyle samo porażek. To od nas zależy, w którym kierunku pójdziemy.

A to kilka nadmorskich zdjęć :)

 
 



Jak widać, nie było to niewinne bezchmurne niebo :)