piątek, 31 maja 2013

Zupełnie inny post

Czasami jest tak, że wahamy się walczyć o swoje, podnieść larum, sprzeciwić się, zaprotestować... Dławi nas w gardle fakt, że nas wykorzystują, ale nic nie mówimy, siedzimy cicho, zżymamy się w środku i niemo krzyczymy, że dzieje się nam krzywda. Żona robi piekło w domu, uciekamy z niego, żeby nie słuchać histerycznych wrzasków. Mąż, lub tak zwany TeŻet (towarzysz życia dla niewtajemniczonych), podnosi na nas rękę, zakrywamy się i cierpliwie czekamy, aż mu przejdzie. I siedzimy cicho, jak mysz pod miotłą i modlimy się o to, żeby sytuacja wróciła do  normy  nie, żeby się polepszyła, ale wróciła do normy... Czekamy, aż żonie minie zły nastrój, czekamy, aż mąż się opamięta. A gdzie huknięcie w stół? A gdzie sprzeciw? A gdzie szukanie alternatywy? Tu nie ma co czekać, tu trzeba działać! Przeprowadzić poważną rozmowę z żoną, odejść od męża. Nie wolno dawać innym wchodzić sobie na głowę, nie wolno dawać sobą pomiatać, nie jesteśmy przecież zwiędłymi mimozami tylko ludźmi! Nie jesteśmy chlewem, żeby wylewać na nas pomyje. Nie jesteśmy przedmiotem, który w przypływie furii można skopać. Nikt nie ma prawa dać nam w twarz, popchnąć nas, zwyzywać lub uderzyć. Byłam kiedyś świadkiem, jak chłopak powiedział do swojej dziewczyny "chodź tu, ty szmato". To było w szkole, byłam dziewczynką, nie zareagowałam, ale sytuację zapamiętałam. Jak i to, że kiedyś przyszła do szkoły z podbitym okiem. Gdzie byli rodzice? Dawali w domu taki sam przykład?  Słuchajcie, kobiety, nie jesteście workami treningowymi. Jesteście kobietami, wspaniałymi istotami, które dają życie. W każdym mieście znajdują się ośrodki pomocy dla kobiet, które doświadczają przemocy domowej. Schowajcie wstyd do kieszeni i szukajcie pomocy! I słuchajcie mężczyźni, jeżeli wasze żony są (nazwijmy to delikatnie) nadpobudliwe emocjonalnie, to zaprowadźcie je na leczenie psychiatryczne. A jeżeli macie dodatkowo dzieci, to myślcie o nich. Nie o sobie, o  nich, bo one są bezbronne i chłoną całe to bagno jak gąbka. Dzieci nie potrzebują ojca brutala, ani matki, która stosuje przemoc psychiczną. Dzieci potrzebują normalnego spokojnego domu. A rodzice są za to odpowiedzialni i jeżeli nie reagują na patologiczne zachowania współmałżonka, są współwinni. Nie ma co się tłumaczyć, nie ma co zamiatać śmieci pod dywan. Trzeba wziąć się w garść i zmienić swoje życie.
Wiem, post zupełnie inny, ostry i drażliwy, ale taki temat do mnie przyszedł i takie słowa pchały się pod palce. Próbowałam zmienić treść, ale nie dało rady, może ktoś dzisiaj potrzebuje takich słów. Nie będę z nimi walczyć. Chcą krzyczeć o przemocy, niech krzyczą, może ktoś je usłyszy i zacznie walczyć. Oby.



czwartek, 30 maja 2013

Sukces tkwi w nas!

Sukces nie spaceruje po Wall Strett, nie lśni w Alei Gwiazd, nie rozsiada się na pierwszych stronach gazet i w hasłach z Who is Who. Sukces jest w każdym z nas, jest sprzężony z naszym umysłem, kryje się w naszym Ja.
Sukces tkwi się w przeczytanych książkach, bo daje wiedzę.
Rozwija się w sztuce, bo daje piękno i inspiruje.
Rodzi się w spokoju, który pozwala na zebranie myśli lub w chaosie wrażeń, który dostarcza emocji.
Tkwi w zdrowym stylu życia, bo daje umysłowi energię, dotlenia go i stymuluje.
Powstaje w myślach, które są zaczątkiem działania i utwardza się w sile uporu, determinacji, pracy i wierze w siebie.
Sukces rozkwita w przyrodzie, bo kontakt z nią ułatwia dostrzeżenie prostoty i logiki w pozornej przypadkowości.
Sukcesów nikt nie rozdaje, bo nie ma takiej potrzeby, każdy z nas nosi go w sobie od urodzenia, jest w naszym DNA, w każdej komórce naszego ciała jesteśmy przystosowani do tego, żeby go osiągnąć. Nie potrzebujemy do tego znajomości, pieniędzy, wybitnych umiejętności. Czasami wyzwala go utrata zdrowia czy inne traumatyczne przeżycie. Czasami buduje go szok lub nieakceptacja rzeczywistości. Czasami wybucha podczas medytacji albo wyskakuje z myślenia o niczym lub wypływa z rozluźnienia. To nie są czary, to my, nasz mózg a dbanie o niego i o swoje ciało uruchamia w nas niezwykłą siłę. I dla każdego z nas sukces jest czymś innym. Dla jednych jest to twórczość, dla drugich wspaniała kariera zawodowa, dla niektórych pozbycie się swoich lęków, a dla innych wyjście z patologicznych sytuacji... Nie równajmy sukcesu z celebryckim blaskiem i nie mierzmy go miarą sławy.  Utożsamiajmy go tylko z sobą. Zastanówmy się, czym tak naprawdę jest dla nas sukces, bo dla każdego jest czymś innym, w przeciwnym razie wokół nas chodziliby tylko ludzie tacy jak Bill Gates, Freddie Mercury czy Bolesław Prus. Czy Korczak był gorszy od Szpilmana? Jeden zatracił się w miłości, a drugi w muzyce, a przecież jeden i drugi odniósł sukces. Kto powiedział, że umiejętność rozumienia i szanowania drugiego człowieka jest słabsza od potęgi muzyki? Być może mniej spektakularna, ale tak samo dająca satysfakcję i spełnienie. Nie porównujmy się  więc do geniuszy, tylko zajmijmy się sobą. Swoim wnętrzem, własnymi umiejętnościami i marzeniami. A osiągnięmy sukces. Nasz prywatny, najważniejszy, najcenniejszy.

 

środa, 29 maja 2013

Przegrana Kosmatej Łapy Zwlekania

Jak to się dzieje, że Kosmata Łapa Zwlekania chwyta nas za gardło i wciska w zęby czynności, których robić nie musimy? Jak to się dzieje, że Włochate Lenistwo dusi nas beznadziejnie spędzanym czasem? Jak to jest, że Nuda rozpiera się w naszych zajęciach i kusi bzdurnymi czynnościami? I jak to jest, że dokładnie wiemy, co zrobić powinniśmy, a działania popychamy w odwrotnym kierunku? Nie mam pojęcia. Nie wiem, nie znam mechanizmu autodestrukcyjnych zachowań. Wydaje mi się jednak, że jest to związane z brakiem wiary w siebie, z lękiem przed porażką. Przecież, jeżeli czegoś nie zrobimy, to nie będzie efektu, a jeżeli nie będzie efektu, to i jego oceny. I tak dzień w dzień dusimy się w sosiku źle spędzanego czasu, łapiemy moralniaka z którym jakoś łatwiej nam żyć, niż z ewentualnym niepowodzeniem i tracimy wiarę w siebie. Uważamy, że do niczego się nie nadajemy, bo nawet nie robimy niczego, co pomogłoby nam zmienić naszą rzeczywistość. I koło się zamyka. Skoro nie wierzymy w swoje możliwości, nie wykorzystujemy ich, czas rozdrabniamy pomiędzy błahostkami, a on płynie i już przecież nie wraca. Jak z tym walczyć? Działać! I nie skupiać się na tym, czy coś nam wyjdzie, czy ktoś nas wyśmieje, czy nie damy sobie z czymś tam rady, czy nam się nie chce. Oczywiście, że się nie chce, w końcu jesteśmy leniwi, ale jak się w końcu ruszymy do pracy, to zobaczymy, jakie to w gruncie rzeczy miłe. Od razu poczujemy się lepsi, mądrzejsi, bardziej zdyscyplinowani... Nabierzemy pewności, że do czegoś wreszcie dojdziemy, że mamy realną możliwość zmiany siebie i swojego życia. A jak nauczymy się odganiać od Kosmatej Łapy Zwlekania i wejdzie nam to w nawyk, no... to już jesteśmy wygrani :) 

A tu pracowita Safira na słownikach :)




wtorek, 28 maja 2013

Ja leniwe i Ja walczące

Wczoraj był post o myślach, o ich twórczej i niezaprzeczalnej mocy sprawczej, dziś napiszę o tzw. myślach sabotujących, czyli takich, które wyraźnie demotywują nas do wartościowego działania. Przekonują, że np. lepiej obejrzeć film, niż przygotować się do nachodzącego egzaminu, wmawiają, że lepiej usiąść z torbą chipsów na kanapie, niż pójść na spacer, grożą, że jeżeli teraz poćwiczymy, to będzie bolało nas całe ciało itd... Jak z nimi walczyć? Jak się im nie poddać, nie dać omotać, uwięzić, skrzywdzić? Judith Beck radzi, żeby takim sabotującym myślom "napyskować", przeciwstawić się im, nawymyślać. Porzućmy więc pokorę ułożonego grzecznego człowieczka, uderzmy pięścią w stół i kategorycznie powiedzmy NIE! A właśnie, że nie obejrzę talk-show, który nic do mojego prywatnego życia nie wnosi, tylko pójdę na basen. Nie kupię wielgachnej pizzy, tylko zjem zdrowy pełnowartościowy obiad. Nie usiądę z gazetką, tylko sprzątnę wreszcie chałupę. Dam radę, nie poddam się, zwyciężę! Trzeba być stanowczym, przekonującym i wierzącym w słuszność swojego sprzeciwu. Tak naprawdę zwodniczy szept namawiacza jest tylko drżącym głosikiem tchórza, który ucieknie z podkulonym ogonem, kiedy się na niego tupnie. Każda destrukcyjna myśl ma swojego przeciwnika, takie niby-lustro, w którym odbijają się dwie połowy naszego Ja  Ja leniwe i Ja walczące. Jesteśmy silniejsi od naszych kompleksów, złych nawyków i zwątpień, tylko mamy czasami słabą wiarę w siebie, jesteśmy wygodni i nie chce nam się zmieniać swoich prostych ścieżek działania. A czasami po prostu mamy gorszy dzień, bywa i tak :)



poniedziałek, 27 maja 2013

"Myślę, więc jestem"

Myśl jest zalążkiem działania i może wszystko – zacząć je i zakończyć, zachęcić lub zniechęcić nas do zmiany. Sprawia, że powstają nowe wynalazki, dzieła i dzięki niej prowadzone są kolejne doświadczenia. Myśl kształtuje nas, określa i popycha do działania. Jest twórcza, egoistyczna, wyrozumiała, odważna i domaga się posłuchu. Jest niejako odbiciem naszego charakteru, psychiki, marzeń, oczekiwań...  Myśl klaruje rzeczywistość, albo ją zniekształca. Może wzniecić pożądanie, albo je skutecznie obniżyć, może uciszyć gwałtowne spory lub wywołać wojnę. Może sprawić, że przebaczymy i wyleczymy zadane nam krzywdy. Może pomóc nam w pozbyciu się demonów przeszłości, nabytych chorób, złych nawyków, depresji i natręctw. To wszystko dzieje się w naszym niesamowitym fascynującym mózgu. Jedna myśl, którą "dopuścimy do głosu", może całkowicie zmienić nasze życie. Jedna wysłuchana z uwagą myśl, jest w stanie zmienić nasze wnętrze. Niestety, nie jest to takie łatwe i nie działa automatycznie, nie ma magicznego guziczka: myśl-błyskawiczny efekt, bo jak wiadomo – sama myśl to dopiero ziarenko przyszłego wyniku. Możemy to ziarenko wzmacniać naszą pracą, aż wyrośnie na wspaniałe drzewo, które zakwitnie i nasyci nas bogatymi owocami. Warto więc zabawić się w ogrodnika  i myśli przekształcać w działania :)

 

niedziela, 26 maja 2013

Deszczowy post

Teraz u mnie leje deszcz.  Bębni ze wszystkich sił o szyby i miażdży dojrzałe krople na miliardy kropelek.  Świat stanął pod kopułą deszczu i moknie. Do tego burza, która rozświetla niebo wspaniałymi zygzakami.  A ja spokojnie siedzę w suchym pokoju, skrobię ten pościk i słucham Hansa Zimmera.  Jest mi bardzo dobrze :) Bardzo, bardzo dobrze. I to są właśnie takie chwile, w których człowiek czuje, że żyje. Czuje, że radość rozpiera się we wszystkich komórkach jego ciała, jak w wygodnych fotelu. Czuje, że błogość mości się we wszystkich zmysłach, jak szykujący się do spania kot. Czuje, że jest, istnieje, żyje w tej konkretnej wspaniałej chwili. Jest niedziela, jest Cel, jest Droga, są Perspektywy. Jest po prostu dobrze, bo sił do marszu nie brakuje, ani wytrwałości w dążeniu do swojego Szczytu.
 
 

sobota, 25 maja 2013

Konfrontacja wzmacnia Wojownika

Konfrontacja niekiedy jedyny sposób na pozbycie się problemów, wspomnień, żalów... Konfrontacja nigdy ucieczka czy walka na oślep. Trzeba odwrócić się do demonów i stanąć przed nimi twarzą w twarz, spojrzeć im w oczy. Nazwać je po imieniu: to jest żal, to zaniedbanie, to zawiedzione zaufanie, to ból po ciosach. Dopiero potem trzeba przełknąć ślinę i walczyć.  Leczyć wspomnienia, wybaczać, powoli stawać na nogi. Nie należy żyć przeszłością, na jej karb zrzucać własne niepowodzenia. Każde zranienie ma nas czegoś nauczyć, wyciągnijmy więc z tej lekcji wnioski i mądrze zadysponujmy nimi w teraźniejszym życiu. Nie wierzę w to, że cierpienia są karą za grzechy, czasami dziecko nie zdąży przecież ich popełnić, a już musi zderzyć się z tragicznym światem niedojrzałych dorosłych. Nie wierzę, że cierpienia są karą za grzechy nawet wtedy, gdy dorosły człowiek nawrzuca ich sobie w duszę po brzegi. Czasami są konsekwencją popełnionych wcześniej czynów, ale też coś przekazują. Wierzę natomiast, że cierpienia mają nas czegoś nauczyć. Nie patologii, nie powtórki z dzieciństwa, nie przemocy, kłamstw i nie prawa Hammurabiego. Raczej może empatii, zrozumienia, mądrej pokory. A może w drugą stronę może ma nas  czegoś oduczyć? Życiowej bierności, wyuczonej bezradności, zgody na to, aby ktoś robił nam krzywdę... Każdy przypadek jest indywidualny i ma różne nasilenie, przyczynę i skutek, ale żadne cierpienie nie jest bezsensowne, ma swój określony cel. Dlatego właśnie trzeba rozprawić się z naszymi prześladowcami. I nie muszą to być bijący nas rodzice, sąsiedzi, którzy zamordowali nam brata, nie muszą to być przestępcy lub niekarani zwyrodniali sadyści.  Mogą to być również zwykli ludzie, którzy sprawili nam przykrość. Mimowolnie lub świadomie. Niestety, ale nad każdym przypadkiem, który zostawił w naszym sercu ból, trzeba się pochylić. Obejrzeć go, pogłaskać, wyleczyć. Skonfrontować się z nim, a potem dostosować dalsze działanie do jego wyniku. Każdy z nas to potrafi, sam lub z pomocą specjalisty. I każdy z nas powinien się z takimi rzeczami zmierzyć, po co dźwigać rany? Przecież, jeżeli ich dobrze nie wyleczymy, zostaną po nich blizny. Na zawsze. A nie są nam  potrzebne.
 
A poniżej zdjęcie wrocławskiego krasnala :) Miłego weekendu Wam życzę :)
 
 

piątek, 24 maja 2013

Cenny minimalizm wsteczny

Czasami z płaczem wspominamy coś, co skończyło się bezpowrotnie. Żałujemy straconego zdrowia, z rozpaczą przypominamy sobie ostatnie słowa lub gesty ukochanej osoby. Z przerażeniem i bezradnością stajemy przed faktami dokonanymi: coś odeszło na zawsze, coś się przerwało, zniknęło, zepsuło. Straciliśmy pracę, której nie znosiliśmy i drżymy ze strachu: co teraz zrobić, z czego żyć? i ze zdziwieniem stwierdzamy,  że wiele byśmy dali, żeby do tej pracy wrócić, dostać pensję, stabilizację, pewność jutra...  Narzekamy dzień w dzień na żonę (albo męża), aż tu nagle trach – zdradziła nas, albo ciężko zachorowała, rwiemy wtedy włosy z głowy i marzymy o tym, by wszystko wróciło do normy, by było tak jak kiedyś, niechby sobie gadała, ale żeby była przy nas...  Nie chcę sprowadzać tego posta do nieśmiertelnego "śpieszmy się kochać ludzi...", mam raczej na myśli ogół naszego życia, a nie tylko relacje z bliskimi. Bardzo często nie doceniamy podstawowych rzeczy: że mamy dwie sprawne nogi, że możemy świadomie odbierać rzeczywistość, że nie musimy po nikim płakać, że mamy możliwość wolnego wyboru. O tym, że pewne rzeczy, chwile, doznania były niezwykle cenne, chociaż prozaiczne, dowiadujemy się dopiero wtedy, gdy je tracimy. Nagle się okazuje, że taki minimalizm całkowicie nam wystarczał mało tego, uszczęśliwiał nas, sprawiał, że czuliśmy się bezpieczni, kochani, spokojni. Łapiemy się na tym, jacy to kiedyś byliśmy bogaci i bynajmniej nie chodzi nam o dobra materialne. To tak jak z tym szlachetnym zdrowiem, które się zepsuło. Nie narzekajmy więc każdego dnia na to, że znowu trzeba wstać, bo są tacy, co wstać nie mogą. Nie fochajmy się, że musimy sprzątnąć mieszkanie, bo niektórzy śpią w kartonach. Nie bluzgajmy na nas samych, że jesteśmy idiotami, beznadziejnymi głupkami, bo może stać się i tak, że na starość nie odróżnimy łyżki od talerza. Owszem, są dni, w których wszystko nas dołuje, irytuje, mamy ochotę tylko na narzekanie, bo przecież wszystko jest do d..y, ale niech to będę dni, a nie miesiące czy lata :) I niech takie narzekanie będzie raczej odstępstwem od normy, a nie cechą określającą nasz stosunek do życia :) Szanujmy fakt, że jesteśmy tacy, jacy jesteśmy i pracujmy nad sobą, żeby poprawić niedociągnięcia. Doceniajmy to dobro, które mamy wokół siebie i sięgajmy po więcej. No i cieszmy się życiem, bo ono przemija, a jest przecież takie wspaniałe, szkoda marnować go na narzekanie ;)





czwartek, 23 maja 2013

(Nie)zasłużone zaszczyty

Często jest tak, że szczycimy się tym, że żyjemy w mieście, w którym mieszkała sławna osoba, tym, że jemy w restauracji, w której jakiś autor tworzył swoje dzieła, tym, że strzeliliśmy sobie fotkę z aktorem, albo tym, że znamy jakiegoś polityka, malarza, muzyka – wow, jesteśmy dzięki temu wielcy, bardziej interesujący, intrygujący, no goście z nas nieprzeciętni! Pławimy się trochę w cieniu blasku sławy celebryty. Co z tego? Czy to na  pewno dodaje nam prestiżu? Ubogaca ego? Sprawia, że jesteśmy lepsi? Przecież to z siebie powinniśmy być dumni, a nie z tego, że żyjemy w mieście wieszcza. To swoimi wynikami powinniśmy się szczycić, a nie czyjąś pracą. To swoim życiem mamy żyć, a nie cudzym. Tak naprawdę, te osoby nigdy nie doszłyby do swojego sukcesu, gdyby tylko opalali się w blasku cudzej chwały. Włożyli w swoje osiągnięcia wysiłek, zaangażowanie, wykorzystali swój talent. Działali, zamiast chwalić się znajomością noblisty. Tworzyli, zamiast rozpływać się nad tym, że mieszkają obok malarza. Podziwiajmy więc miejsca, cieszmy się znajomościami, ale idźmy do własnego Celu. Konsekwentnie i odważnie :)



środa, 22 maja 2013

Milion w totka i wewnętrzny smutek

Możemy wygrać milion w totka, mieć rewelacyjną pracę, wspaniałą rodzinę i zgrabną figurę... Możemy mieć dom nad morzem, gdzie mewy krzyczą od światu do nocy, końskie zdrowie lub zapierające dech w piersiach perspektywy zawodowe. To wszystko super, prawie sięgamy gwiazd, ale jeżeli nie będziemy mieć spójności w swoim wnętrzu, nie da to nam oczekiwanej satysfakcji. Te wszystkie rzeczy, zalety, osiągnięcia  nie dadzą nam szczęścia w pełnym tego słowa znaczenia. Sprawią, że się uśmiechniemy, wybuchniemy krótkotrwałą euforią lub pomyślimy: no, może być. To wszystko za mało, a przecież nie jesteśmy, broń Boże, niewdzięczni! Jak to się dzieje, że ludzie, którzy mają wszystko, prawie wszystko, lub to, za co inni byliby gotowi oddać życie, są wewnętrznie samotni? Jak to się dzieje, że ludzie, którzy mają w sobie niesamowity potencjał chodzą ze spuszczoną głową i powtarzają, że są do niczego? I jak to się dzieje, że ludzie, których uważamy za farciarzy, czują się nieudacznikami? Czy mają problemy psychiczne lub są fałszywi? Czy mają skrzywiony odbiór rzeczywistości? Czy udają, że narzekają, podczas gdy w kułak śmieją się z naszej naiwności? Nie, oni naprawdę nie odczuwają radości, dlatego że nie lubią siebie. Nie mają w sobie tego magicznego Spokoju, który sprawia, że bez względu na wszystko jest nam dobrze. Nie mają wewnętrznej Siły, która przeciwności obraca w problemy do rozwiązania zamiast w przeszkody nie do przeskoczenia. Braki te nie są wynikiem zniekształconego DNA i zubożają każdego z nas. Czyli osiągnięcie wewnętrznej spójności nie zależy od wieku, statusu majątkowego, pozycji towarzyskiej, ale od najzwyklejszej w świecie pracy nad sobą. To ona sprawia (a raczej jej efekty), że czujemy się ok, że uśmiechamy się z samego rana pomimo tego że jest w  naszym życiu nie za fajnie. To świadomość swojego Ja i jego akceptacja sprawia, że jesteśmy szczęśliwi, dumni i wolni, bo znamy swoją wartość :)






wtorek, 21 maja 2013

Spuszczone Psy Gniewu

Są ludzie, którzy bez przerwy burczą, awanturują się, mają ciągłe pretensje. Nieważne, jak bardzo będziemy konflikt łagodzić, oni z perwersyjną przyjemnością wyniosą go do Wyżyn Eskalacji. Takie emocjonalne wampiry, które przerzucają na nas swoją złość i swoje życiowe niepowodzenia, a zabierają energię do życia. Boli ich ząb – jak pokrzyczą na panią z kiosku, to może ją też rozboli, ależ będzie radocha... Mają zły dzień – podzielą się nim szczodrze z Bogu ducha winnymi ludźmi, będzie zabawniej, przecież trzeba uzewnętrzniać uczucia... Ktoś zrobił im krzywdę – kopną psa, uderzą dziecko, dadzą w twarz partnerce lub popchną przechodnia, bo inaczej trafi ich szlag z wściekłości... Codziennie natykamy się na humorzastych, skrzywionych i złośliwych ludzi. Co z nimi zrobić? Wyrzucić poza nawias społeczeństwa? Stworzyć odrębną kastę Miłych Inaczej? Pouczać, unikać, korzyć się, czy bagatelizować?  Nie wiem, czego oczekują ludzie nadpobudliwi emocjonalnie, że w odpowiedzi również im nabluzgamy? A może mają nadzieję, że rzucimy się na nich z pięściami i oni będą musieli się "bronić"? A może oczyszczają w ten sposób swoje pokaleczone "Ja", przechodzą toksyczną (dla bliźnich) nirwanę? Nie wiem i szczerze mówiąc, nie mam ochoty wnikać w mechanizmy ich działań, mam tylko nadzieję, że któregoś dnia przejrzą na oczy i zaczną temperować swoje burzliwe odruchy. Miałam wczoraj w pracy kilka nieprzyjemnych sytuacji i przykro mi, że są ludzie, którzy lubią nurzać innych w swoim psychicznym błocie. Każdy z nas ma zły dzień i ma ochotę przyłożyć komuś solidnie albo bluznąć łaciną, aż język zdrętwieje, ale jesteśmy przecież podobno cywilizowani, możemy więc chociaż trochę nad sobą panować? I nie chodzi mi o to, że powinniśmy świecić udawanymi uśmiechami i kłaniać się w pas czułymi słówkami. Nie chodzi mi też o to, żeby z ociekającym słodyczą grymasem tłumić wewnętrzny ból, ale mam na myśli podstawową elementarną grzeczność. O tak zwany savoir vivre. Chyba tyle możemy dla siebie zrobić? Przecież, jeżeli nie będzie pilnować psów swojego gniewu i coraz częściej będziemy spuszczać je ze smyczy opanowania, pomimo że są wściekłe, to kiedyś może to skończyć się tragicznie.


poniedziałek, 20 maja 2013

Tłusta masa tortowa i kruche ciasteczka ;)

Jeżeli nauczymy się być sobą, to wszędzie w każdym miejscu, w każdej sytuacji, będziemy czuć się dobrze, bo będziemy mieć pewność, że my to my, że możemy na sobie polegać. Będziemy mieć świadomość, że nasze emocje, słowa czy czyny będą właściwe i adekwatne do okoliczności, bo będą odzwierciedlały nas. Nasz kręgosłup moralny, światopogląd, charakter, nasze oczekiwania, nawyki i marzenia. Przecież gdziekolwiek  idziemy, to idziemy zawsze ze sobą, nierozerwalnym cieniem naszego Ja. To nie tylko nasze ciało "promuje się na salonach" ale też nasza świadomość i podświadomość. Musimy tylko wywlec samego siebie z pajęczyny narzuconych w dzieciństwie zachowań, przymusów, magicznych i szkodliwych syków: "na litość boską, to nie wypada!" Co nie wypada? Odmówić kawałka tortu, jeżeli nienawidzi się masy tortowej? Jeżeli gospodarz tego nie rozumie, jego problem i jego brak szacunku dla naszego gustu, może przecież podsunąć kawałek babki piaskowej. Nie odbierajmy tego personalnie! A może ten gość, który nie znosi tortów, zje ze smakiem całą paterę kruchych ciasteczek z cukrem? Przecież to niezwykle męczące być wciąż na pokaz i strasznie krępuje naszą osobowość, która nie może wydobyć się z takiej społecznej pułapki. I wtedy tak, wtedy czujemy się cholernie nieswojo!  Być może komuś nie spodoba się nasze zachowanie, trudno, znajdą się i tacy, którzy je zaakceptują. Nasz sposób życia, to nasz sposób życia. I jeszcze jedno, jeżeli ktoś nas lubi, to właśnie za to, jacy jesteśmy, co sobą reprezentujemy, a nie za to, że na siłę wtapiamy się w sytuacyjne tło. Prawda jest taka, że ludzie często zazdroszczą tym, którzy mają odwagę być sobą.
 
 
 

niedziela, 19 maja 2013

Przełomowy Dzień!

Zrozumiałam! Zrozumiałam, gdzie leży źródło mojego problemu! Znalazłam odpowiedź na to DLACZEGO przez kilkanaście (!) lat borykałam się z jednym gównianym świństwem. I po kilku miesiącach pracy nad sobą znalazłam odpowiedź. Wiedziałam, że Skutek obecnego stanu rzeczy musi tkwić w konkretnej Przyczynie. Wszystko ma gdzieś swój Początek, Środek i Zakończenie.  Nie jesteśmy bezrozumnymi przedmiotami rozwieszonymi we wszechświecie jak na jakiejś kosmicznej choince, tylko świadomymi istotami, które potrafią kreować swój wspaniały świat! Wiedziałam, że mój umysł w końcu mi poda jakiś trop, musiałam tylko mu zaufać i uważnie obserwować swoje myśli, ciało i rzeczywistość :) Czemu o tym piszę? Mogłabym wszystko zachować dla siebie i też byłoby dobrze, ale ja chcę się z Wami podzielić. Nie moją radością, nie moim sukcesem, ale świadomością, że Wy też MOŻECIE walczyć ze swoimi ułomnościami. I nieważne, jak długo będziecie szukać właściwej odpowiedzi, ważne, że weźmiecie się z własnym JA za bary i zaczniecie współpracować :) Praca nad sobą nie jest łatwa, wymaga ciężkiej pracy, zaparcia, szczerości względem siebie i chyba trwa przez całe życie. Wyzwala za to w człowieku siłę, dzięki której stajemy się coraz bardziej otwarci na świat, na swoje potrzeby, pragnienia i umiejętności. Znajdujemy  Spokój i Ufność w sobie, a nie w innych ludziach. Po prostu... poznajemy siebie :)
 
 
 
 
 
 

piątek, 17 maja 2013

Anielska sielanka i asertywność

Wracałam ostatnio z pracy i byłam świadkiem takiej scenki: dzieci, ubrane w komunijne stroje, szły przez park. Dwóch eleganckich, w wypasionych garniturkach, chłopców i dwie piękne, w okazałych sukniach, dziewczynki. Anielska sielanka i niewinność w pigułce ;) Nagle jeden z chłopców odwrócił się i uderzył dziewczynkę w głowę (raczej lekkie trzepnięcie niż  jakiś bokserski cios pięścią) aż spadł jej wianuszek. Dziewczynka schyliła się, podniosła wianek, otrzepała go i z całej siły kopnęła chłopca w kostkę... Szczerze mówiąc, uśmiechnęłam się na ten widok, spodobała mi się jej rekcja. Byłam pod wrażeniem, że dziewczynka nie pobiegła z płaczem do mamusi i nie rozszlochała się: on mnie uderzył, chlip, chlip, uderzył!, tylko odpłaciła chłopcu pięknym za nadobne. Mam nadzieję, naprawdę, że z tego nie wyrośnie i w przyszłości też nie da sobie w kaszę dmuchać i będzie walczyła o swoje. Jak to było? Grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne tam, gdzie chcą? ;) Jestem przeciwniczką przemocy, absolutnie, bez dwóch zdań, ale jeżeli ktoś bezprawnie wchodzi w moją prywatną przestrzeń, to się przed tym bronię, a jeżeli ktoś  na mnie krzyczy, to mówię, że sobie tego nie życzę. I nie mylmy dobrego wychowania z usłużnością, ani asertywności z chamstwem :)



czwartek, 16 maja 2013

Cicho siedzieć

Cicho siedzieć, czyli nie wychylać się, poprzestać na tym, co dają... Jak jest źle –  zapłakać, ponarzekać, powyklinać, ale dostosować swoje potrzeby do maksymalnego minimum i czekać na lepsze czasy, może przyjdą inne perspektywy. Ciekawsze, pełniejsze, intratne...
Cicho siedzieć –  nie wystawiać nosa spoza obrębu grupy i grzać się w ciepełku bezpiecznej społecznej otuliny. Iść, gdzie idą inni. Wstawać, gdy wstają inni. Śmiać się i płakać, gdy śmieją się i płaczą inni. Zero inicjatywy, chociaż ludzie nie lubią zer, bo podobno są niczym. 
Cicho siedzieć – dać się zniewolić, pozwolić na nieograniczone ograniczanie własnej godności i zawężanie nieprzekraczalnych granic. Bezwolny gwałt na własnej psychice, który w końcu prowadzi do poważnych zaburzeń i depresji.

Cichosiedzienie ma wiele odcieni, można po prostu przycupnąć w niewygodnej chwili, albo w Ważnym Momencie siedzieć z zamkniętymi oczami i dyszeć z przerażenia. Można chodzić przez całe życie do jednej pracy i nie mieć z tego satysfakcji. Można tkwić w toksycznym związku i udawać, że jesteśmy dzielni, bo... wytrzymujemy. Można dawać sobą manipulować i cieszyć się, że ktoś nas lubi i można przez całe życie udawać kogoś, kim się nie jest, bo na pokazanie własnej twarzy brakuje odwagi. To wszystko (i wiele podobnych) nazywam właśnie cichosiedzeniem. Niezręcznym modelem przetrwania za wszelką cenę. Jesteśmy walecznym narodem, nie w naszej krwi jest cichosiedzenie, więc czemu się kulimy przed wyjściem z niewygodnego cienia? Czemu wolimy tkwić w niekomfortowej sytuacji, zamiast ją zmienić? Przecież nie jesteśmy przezroczystymi manekinami. Mamy własne wnętrze, przemyślenia, priorytety. Mamy charakter i kręgosłup moralny. Mamy jak to przeczytałam w pewnym kryminale nasz behawioralny odcisk palca, który odzwierciedla nasze podejście do życia :) Pokażmy więc nasze zbuntowane Ja, walczymy o siebie. Dbajmy o to, żeby było nam w naszym życiu dobrze. Rozwijajmy się, pracujmy  nad sobą i cieszmy się drobnostkami. Żyjmy, tak, jak żyć chcemy, a nie tak, jak musimy. Bo nic nie musimy, za to wiele możemy ;)




poniedziałek, 13 maja 2013

Pępek świata

Nie jesteśmy centralnym punktem wszechświata, ani nawet pępkiem świata. Nie stoimy w blasku reflektorów i nie jesteśmy bogami, do których trzeba się modlić. Mało tego  nie jesteśmy dla innych ludzi najważniejsi (no, poza najbliższą rodziną). Rozmowy nie toczą się tylko wokół naszej nowej kreacji, fryzury, nowego samochodu, faceta, czy lakieru do paznokci. Nie dopominajmy się o ciągłe pieszczoty słowne, nie wymuszajmy komplementów i nie obrażajmy się, jeżeli ktoś ma dosyć rozmowy na temat pieluch i kupek naszych pociech. Jeżeli wchodzimy do jakiegoś pomieszczenia i ludzie milkną, to nie znaczy, że właśnie obgadywali nasze krzywe nogi, brak gustu czy zdolności intelektualnych (np. ależ to idiotka). Nie zakładajmy, że ktoś tylko marzy o tym, żeby obrobić nam tyłek i tylko czyha na okazje, żeby sobie ulżyć  nie ma ciekawszych tematów do rozmów? Tak naprawdę to nasze kompleksy krzyczą w naszym umyśle: śmieją się z ciebie, śmieją się z ciebie, śmieją się z ciebie! Niefajny rechot i mocno zdradliwy :( To my sądzimy, że akurat w tym momencie te osoby rozmawiały o nas, a skoro rozmawiały, to na pewno nie mówiły nic miłego, bo niby czemu zamilkły? I nakręcamy się, pielęgnujemy podejrzenia i budujemy w ten sposób rusztowanie pod nasz skrzywiony tok myślenia: Aha, miałam jednak rację, ta Kowalska faktycznie mnie nie lubi, nic straconego, też nie znoszę tej zarozumiałej niuni... Jak widać osąd sytuacji nie zawsze jest współmierny do rzeczywistości, zdarzają się przekłamania :) Są co najmniej dwa wytłumaczenia powyższej scenki: albo te osoby nie chcą rozmawiać przy nas (i mają do tego prawo) albo po prostu skończył się im temat. I trzecia wersja, najfajniejsza, szykują nam niespodziankę ;) A jak z tym walczyć? Jak nie przejmować się milknącymi rozmowami? Budować wiarę w siebie, w swoją wartość i nie być przewrażliwionym na swoim punkcie... No i dać innym prawo do nielubienia nas. My możemy nie lubić Kowalskiej, a ona może nie lubić nas i żadna z nas nie jest z tego powodu gorsza ani głupsza. Obustronna zależność. :) 




niedziela, 12 maja 2013

Krzywa chałupka czy zadbany dom?

Kiedy dzień za dniem się skrada, a noc za nocą pędzą jak szalone i kiedy doba za dobą uciekają w lata, co nam z nich zostaje? Jakie są owoce tego upływającego czasu? Możemy je wymienić? I czy policzymy je wtedy na palcach, czy zgubimy w głowie pomiędzy tysiącem dojrzałych albo dojrzewających działań? Czy te mijające dni zostawiły na naszej drodze wyrzeźbioną misę pełną wrażeń, czy raczej uciekły za nimi aż się kurzyło? Czy ten nasz żywot, przypisany każdemu z nas, dany z rozmachem i przyjęty bez zastrzeżeń jest tym, w czym trwać chcemy? Warto odpowiedzieć sobie szczerze na te pytania i albo iść dalej do Celu, albo do niego wyruszyć. Nie chcecie chyba przespać życia? Stracić go? Przeżyć, nie wiedzieć kiedy? Mówi się, że czas tak szybko ucieka, chyba warto, żeby nie umarł, zanim my umrzemy? Poniżej wkleiłam zdjęcia ze wspominanego wcześniej Kozubnika. To był piękny budynek, ale zaniedbano go i teraz jest ruiną. Tak samo jest z ludźmi  albo są rozpadającymi się chałupkami albo okazałymi budowlami. Jedne i drugie mają potencjał, ale nie w każdej z nich mieszka Chęć Zmiany. 






No cóż, mam nadzieję,  że Was  nie zdołowałam. :)

sobota, 11 maja 2013

Pracująca sobota i tygodniowy grafik ;)

Soboty pracujące (o niedzielach nie wspomnę, bo to już przegięcie) zdecydowanie kaleczą ciągłość pracowitego tygodnia :( Powinny być wolne, żeby człowiek mógł i wysprzątać chałupę, i zrobić tygodniowe zakupy, i przysiąść do biurka, i pójść na spacer, i polenić się trochę, i porobić to, na co w ciągu powszednich dni roboczych brakuje czasu... Wiem, w tych czasach wolne weekendy to trochę utopijne podejście do zawodowego rozwoju i trochę mijają się z pojęciem Błyskotliwej  Kariery, ale mimo wszystko mogłyby być wolne ;) To takie tylko moje dzisiejsze leniwe przemyślenia ;) A że nie chce mi się dzisiaj tworzyć wypasionych postów, mój umysł wrzucił na nierozgarnięty luz, więc poprzestanę na sobotnich bzdurkach :)  Jedno jest pewne, niepodważalną zaletą weekendowych biegów do roboty jest calutki boży powszedni dzień wolny. I jeżeli jest taka możliwość, bo obsada pełna, to można tę sobotę odebrać :) Wtedy tak jakoś człowiekowi błogo się robi, bo jest na przykład czwartek, żadne tam święto, wszyscy idą raźno lub półraźno do swoich miejsc pracy, a Odbiorca Pracujących Sobót ma... tadam! przysługujący Odbiór Pracujących Sobót  ;)  I wtedy na tygodniowym grafiku przy E.D. pyszni się napis: WOLNE. I wspomniana E.D. (czyli ja, dla niewtajemniczonych) skupia się na tym, co jej naprawdę pasuje i zwiększa obroty w biegu do Celu ;) OK, spadam już z tej internetowej przestrzeni i nie będę przynudzać, bo mi chyba trochę odwala ;)
Miłej niedzieli Wam wszystkim życzę i do jutra :) 




piątek, 10 maja 2013

Potęga Naprawiacza Błędów

Naprawić błąd nie jest łatwo, ale trzeba próbować, bo inaczej obrośnie w tłustą otoczkę żalu i ciężko będzie później go doczyścić. I mam tu na myśli wszystkie błędy  te popełnione względem innych i te popełnione względem siebie, te ogromniaste przewinienia i te o mniejszym kalibrze. Wszystkie błędziki, błędy i BŁĘDY. Najgorsze, co możemy zrobić, to zostawić wszystko samemu sobie, że niby samo zniknie, a konsekwencje zamieść pod dywan, może nikt nie zauważy. No, ale jeżeli zaniedbujemy swoje ciało, to nasze gabaryty wygniotą w dywanie łyse placki, a jeżeli zaniedbujemy umysł, to z czasem nie odróżnimy chodniczka od arrasu ;) Kolejny przykład  sprawimy komuś przykrość, a potem machamy ręką i mówimy, trudno stało się. No owszem, stało się, ale możemy uderzyć się w cherlawą zaniedbaną pierś, że aż huknie i wydukać przeprosiny  :) I tak w każdej sytuacji. Naprawdę niewiele jest rzeczy, których nie można naprawić  chyba tylko te związane z upływem czasu, którego przecież cofnąć nie możemy (np. śmierć, trwałe kalectwo czy słynne: "gdybym wtedy wiedział/a, że tak to się skończy, to bym tego nie zrobił/a") i z bardzo silnymi emocjami (np. stracenie czyjegoś zaufania). Nie narzekajmy więc, że mleko się wylało, tylko wytrzyjmy plamę i kupmy nowe. Trudno  za błędy trzeba płacić. Lepiej jednak płacić, niż tchórzyć i lepiej spłonąć rumieńcem wstydu, niż unikać w lustrze swojej twarzy. Każdy z nas popełnia błędy i każdy z nas może je naprawić, ale najpierw trzeba przyznać się do tego, że dało się ciała. A to wymaga cywilnej odwagi.


czwartek, 9 maja 2013

Spętane możliwości

Nie idź na te studia, bo nie dasz rady...
Zostaw to, bo to dla ciebie za trudne...
To nie dla ciebie, przecież ty nie potrafisz...
Daj spokój, to nie dla takich, jak ty...
Nie wiem, jak często słyszeliście podobne zdania w  swoim życiu. Słowa podcinające skrzydła, które wypowiadali najbliżsi (rodzina, przyjaciele, nauczyciele), czyli ci, którzy powinni zawsze w Was wierzyć i motywować do rozwoju. Być może na Waszej drodze nigdy nie stanęły takie słowne przeszkody, jesteście w takim razie szczęściarzami :) Myślę jednak, że większość z nas się z nimi zetknęła. Wiem, że są dzieci, które na co dzień słyszały gorsze rzeczy. Były półgłówkami, pomiotami szatana, idiotami, śmierdzącymi leniami... Mogę tylko współczuć i powiedzieć, że to nieprawda, że są wspaniali, cudowni i mądrzy. Tylko co to da, skoro oni sami muszą w to uwierzyć? Takie niszczące stwierdzenia potrafią zrobić wiele złego. Pytanie tylko na ile takie nabyte przekonania zaważyły na naszym życiu. Czy faktycznie nie poszliśmy na wymarzone studia? Czy rzeczywiście poddaliśmy się na starcie? Czy zamiast rozwijać swoje talenty poprzestaliśmy na pierwszym lepszym zawodzie? I czy w związku z tym jesteśmy szczęśliwi? Raczej nie, prawda? Mamy gdzieś w sobie żal, zawód, poczucie niespełnienia. Każda, mniej lub bardziej rozwinięta, przemoc słowna czy fizyczna jest tragiczna w skutkach i przekształca się w autodestrukcję. Trzeba jednak z tym walczyć. Było, minęło, teraz jesteśmy dorośli i sami możemy decydować o swoich ruchach. Możemy skończyć interesujące nas studia i mieć drugi fakultet, nawet wtedy, gdy mamy dzieci lub siedemdziesiątkę na karku. Możemy podnieść głowę i stawić czoła przeszłości. W tym nasza siła, że jeszcze możemy. Co z tego, że lęk  przed zmianą chwyta nas za trzewia lub dławi w gardle do utraty tchu? Co z tego, że poczucie ośmieszenia pąsami wykwita  na twarzy i ścieka potem po plecach? Co z tego, czy nie czas wreszcie dorosnąć? Zostawić w diabły to, czym kaleczono nas w dzieciństwie. Podrzeć na maluteńkie kawałeczki wspomnienia, które zabliźniły się w naszym poczuciu własnej godności. Nie mówię, że to łatwe, przyjemne, czy bezbolesne. Nie ma co ściemniać, ale czasem trzeba z bólem rozerwać rany, by przebaczyć tym, co te rany zadali i odnaleźć w życiu siebie. Musimy zafundować sobie taką ostrą jazdę bez trzymanki i przeć do przodu. Kto nie da rady? My? Jakieś żarty ;)
 
 

środa, 8 maja 2013

Owocowy sad

Życie jest piękne! Dlaczego? Między innymi dlatego że mamy wolną wolę, że możemy kształtować swoją osobowość, rozwijać się, zdobywać doświadczenia, czytać, pisać, śpiewać, malować, dbać o przyjaciół, przytulać psa/kota/konia, hodować kwiaty, wychowywać dzieci.... Ufff, nie starczy miejsca na wymienianie tego, czym zostaliśmy obdarowani. Dla każdego coś miłego, dla każdego coś indywidualnego, dla każdego coś wartościowego. A te wszystkie możliwości zapakowane są w ciało, o które możemy dbać – panie mogą być wystrzałowymi laskami, a mężczyźni ciasteczkami (tak, tak...), kobiety mogą być ciepłymi pięknymi damami, a mężczyźni zadbanymi panami... Od nas zależy, czy wyhodujemy oponki lub piwny brzuszek :) I te cudowne istoty – czyli my, jakby ktoś potrzebował doprecyzowania ;) – tkwią w jeszcze ładniejszym  opakowaniu – w naszym świecie :) Możemy chodzić po lesie, kąpać się w morzach, jeziorach, wspinać na szczyty, przypalać na pustyni... Mało tego – możemy nawet latać. Możemy... żyć. Po ludzku, godnie i szczęśliwie żyć. Trzeba tylko przestać wciąż narzekać, podkówkę zamienić w uśmiech, a negatywne myśli zamienić w pozytywne. Nie doszukujmy się problemów, tylko rozwiązujmy aktualne. Nie czekajmy na tragedie, tylko cieszmy się spokojem. Nie drżyjmy przed przyszłością, tylko mądrze ją planujmy. Wiem, że życie nie jest wesołe – niesie ze sobą śmierć, ból i cierpienie, ale czy tylko to ma nam do zaoferowania? Czy tylko to spotykamy każdego dnia? Prawda jest taka, że to od nas zależy, czy w naszym życiu będziemy szczęśliwi czy zgorzkniali. Każdy z nas dostaje na starcie pakiet radosnych chwil oraz umiejętność ich wykorzystywania i pomnażania. Nie narzekajmy, że tak mało ich w tej paczuszce dostaliśmy, tylko szukajmy ich wszędzie wokół siebie. Takie to proste, a takie trudne ;) A więc – nie czekajmy, aż szczęście łaskawie do nas przyjdzie, tylko wyciągajmy je z każdej nadarzającej się chwili. To tak, jakbyśmy weszli do pełnego sadu, przecież nie będziemy stali pod uginającymi się od owoców drzewami i liczyli na to, że jakieś jabłko nam spadnie. Nie ma sensu,  po co nam poobijane jabłka, skoro możemy mieć jędrne i soczyste? Wespnijmy się na palce, chwyćmy nagrzany od słońca owoc, zerwijmy go i wgryźmy się w miąższ. Czujecie, jak ślinka cieknie? I tak róbmy w życiu, szukajmy radości, zamiast ich oczekiwać. Można się tego nauczyć :)




wtorek, 7 maja 2013

Efektywne Zmęczenie

Zmęczenie często sprawia, że człowiek się poddaje, że wątpi w swoje siły, umiejętności i możliwości. Zupełnie niepotrzebnie, zmęczenie dane nam jest po to, żebyśmy wreszcie odpoczęli i dali umysłowi i ciału czas na zregenerowanie. To tak, jak z bólem – gdybyśmy go nie czuli, nie wiedzieliśmy, że coś złego się w nas dzieje. Nie ma sensu załamywać się tylko dlatego że jest się zmęczonym. To czas przejściowy i jeżeli umiejętnie nim pokierujemy, to da nam dużo dobrego. Wiem, że brzmi to co najmniej dziwnie, no bo jak obrócić zmęczenie w efektywne działanie, skoro oczy nam się kleją, a serce ledwo bije? Jak wykazać się kreatywnością, kiedy mózg odmawia posłuszeństwa i zamiast garści błyskotliwych pomysłów rzuca krwisty ochłap wymęczonych myśli? No i jak skupić się  na pracy, skoro nasze znużone Ja kursuje pomiędzy marzeniami o cieplutkiej kołderce a twardą zimną rzeczywistością? No właśnie, jak takie przeszkadzające coś może być dobre? Co zrobić, by je ubić? Wypić piątą kawę i tańczyć na rzęsach? Zjeść pięć czekolad, bo potrzeba cukru? Wypić pięć red bulli lub innych energetyzujących zastrzyków i fruwać pod sufitem? A może usiąść i płakać? Nie. Po prostu wrzucić na luz, jeżeli jest taka możliwość, to zdrzemnąć się pół godzinki, a jeżeli nie – to doczekać do sprzyjającej chwili i odpocząć. Rozluźnić się, oczyścić myśli, wyrównać oddech i w ogóle nie zastanawiać się nad tym, ile jeszcze przed nami do zrobienia. Odłożyć, ile się da na dzień następny, a po pracy wskoczyć do łóżka i przespać dziesięć godzin.  Wtedy nasz mózg będzie wypoczęty i wdzięczny nam za tę relaksującą pieszczotę, a w podziękowaniu da nam pozytywnego intelektualnego kopa i hojnie obdaruje pomysłami. Warto  więc z nim współpracować, zamiast batem zmuszać do orki :) Czyli zmęczenie wyzwala w nas – poprzez narzucany odpoczynek –  świeżość spojrzenia, pokazuje rozmaite warianty, rozszerza perspektywy. Wiadomo, najlepiej po prostu nie doprowadzić się do takiego stanu przemęczenia, ja się tego dopiero uczę i skutki na razie są marne :( Ale, ćwiczenie czyni mistrza. A tak swoją drogą, świat się nie zawali, jeżeli powiesimy karteczkę: zajęte, a nasze tymczasowo odłożone obowiązki nie wypalą nam na czole wstydliwego piętna :)


poniedziałek, 6 maja 2013

Długi Weekend Majowy ;)

Przepraszam Was, że tak długo nie pisałam, ale byłam na rodzinnej imprezie i baaardzo aktywnie zwiedzałam górskie okolice. Nie było czasu na net, odbieranie poczty, pisanie postów, nie wspominając o tym, że w krakowskim hotelu dostęp do Internetu był zerowy. Nie szkodzi, czasami dobrze człowiekowi robi takie odstawienie od laptopa i sieci :) Pogoda szczerze mówiąc była kiepska, bo pierwszego dnia prawie cały czas lało. Nie narzekałam jednak ;) tylko w strugach ulewnego deszczu pod dużym parasolem chodziłam po Plantach, a nocą (po 23.00)  siedziałam przy Rynku i piłam gorącą czekoladę z malinowym likierem. Było bosko. Ciemno, deszczowo i tak... inaczej :) Następnego dnia byłam w Kozubniku i trochę z Rodziną zabłądziłam we mgle :))) Bo była tak gęsta, że musieliśmy w końcu przystanąć i przeczekać. Udało nam się jednak dostać do tego zdewastowanego peerelowskiego zespołu wypoczynkowego, który chciałam obejrzeć, powłaziliśmy gdzie wchodzić się nie powinno (odrobina pieprzu), ale to przecież konstrukcje metalowe, pod nogi patrzyliśmy i takie tam... :)  No a potem to już Nowy Sącz, Krynica i w powrotnej drodze zamek w Sobkowie. Przyznacie, że pracowicie spędzony weekend majowy :)
Wróciłam wczoraj dosyć późno, moje koty były śmiertelnie obrażone (Baffiemu przeszło dopiero dzisiaj), ale już sytuacja została opanowana i czas wracać do codzienności :( No, ale cóż - przynajmniej mam tę codzienność, prawda? Bo w pracy najfajniejsze jest między innymi to, że można wziąć urlop, gorzej z powrotem, ale to już inna historia ;) Mam nadzieję, że Wy też mogliście odpocząć i pocieszyć się pięknym życiem.
A tutaj kilka zdjęć :) Pomnik Mickiewicza (z biało-czerwonym szalikiem, bo było święto flagi) na Rynku w Krakowie, a kolejne zdjęcia to nasza zdradliwa mgła ;) i Kozubnik (między innymi zdjęcia robione z budynku Kiczora). Pooglądajcie sobie :)









czwartek, 2 maja 2013

Skamieniali bogowie

Są ludzie, którzy z pewną siebie miną mówią, że oni nic w sobie nie chcą zmieniać. Czyżby byli idealni? Czyżby byli bogami? Przecież i oni byli ułomni, niekiedy pyszni, podstępni i okrutni.  Skąd więc ten kult własnego JA? Skąd to przekonanie o swojej wspaniałości? I skąd ta buta? Tak na zdrowy rozum –  nie ma ludzi doskonałych. Każdy z nas musi nad czymś pracować, z czymś tam w życiu się zmierzyć, wyciągnąć jakieś wnioski, coś wydobyć, a coś oszlifować. No to jak możemy mówić, że my nie mamy żadnych indywidualnych kamieniołomów do przekopania? Zawsze, nawet na pozornie pustym dnie,  znajdzie się zbita garść kamyczków, albo nawet i cały blok skalny. Możemy te skamieliny ominąć i udać, że ich nie widzieliśmy, ale czy to znaczy, że ich tam nie było? I tak samo jest z nami. Też mamy w sobie góry niewłaściwych nawyków, zachowań i wad. Od naszej dojrzałości zależy, czy będziemy się o nie potykać i kaleczyć, czy pieczołowicie rozbijać je na kawałeczki. Na szczęście mamy też całe morze zalet ale czy ma ono rozbijać się o skały? :)
 
A poniżej kopalnia granitu w Strzegomiu :)