niedziela, 26 stycznia 2014

Kajcior...


Dziś wieczór Kajcior przeszedł przez Tęczowy Most. Bryka teraz po niebiańskiej trawie ze swoją kocią mamą i kocim rodzeństwem. Nic go już nie boli, jest znowu młodziutkim szczęśliwym kociakiem. I zajada najlepszą na świecie wołowinkę. I popija mlekiem. Jest szczęśliwy, pomimo tego że my cierpimy.
Nie wierzę, że nie ma go już z nami, że nie wyjdzie ze swojej szafy, nie mruknie po swojemu, nie będzie klapać szafką w oczekiwaniu na jedzenie ani nie porozsuwa swoich misek po całej kuchni... Nie będzie mnie już obejmował za szyję, nie wsadzi mi rano pazurka do nosa (robił to bardzo delikatnie i subtelnie), nie da mi kocich całusków... Nie wierzę, że nie wpakuje mi się na kolana, że nie da mi z bani i że nie będzie mi sapał do ucha. Cóż jednak zrobić? Taka kolej rzeczy. Przeżył z nami szesnaście lat. Dał nam dużo miłości i przyjaźni, kochaliśmy i kochamy go bardzo. I nigdy go nie zapomnimy. 


Wzięliśmy go ze schroniska, chociaż poszliśmy po małego czarnego kociaka, a nie po burego kocurka (był taki malutki, że musieliśmy dokarmiać go strzykawką). Powiedzieliśmy, że koniecznie chcemy czarnego kotka, żadnego innego, więc pani, która tam pracowała, zaczęła szukać wśród tych kocich kłębuszków, wcześniej jednak dała mi do potrzymania malutką burą kulkę, a potem kiedy znalazła nam czarnego kociaka, chciałam oddać Kajciora, ale on wczepił się pazurkami w mój sweter i zaczął miauczeć. Co miałam zrobić, skoro tak chciał z nami iść, to poszedł... I każdego dnia dziękował nam za to swoją ogromną miłością. I uwierzcie mi, nikt nigdy nie miał tak cudownego kota, jakim był Kajtek...


Był z nami w każdej sytuacji, w każdej naszej radosnej i smutnej chwili, przeprowadzał się z nami piętnaście razy i kochał nas przeogromnie.




Dziękujemy Kajtuś Ci za wszystko. Dobranoc. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz