Zmiany, zmiany, zmiany... Te wyczekiwane, upragnione i te
narzucone, przerażające... Co z nimi robić? Jak wdrożyć je w życie w możliwie
najmniej bolesny sposób? Z tymi pozytywnymi raczej nie mamy wiele roboty –
poza lekkim lękiem przed nieznanym. Ale co zrobić, kiedy spada na nas grom z
jasnego nieba? Kiedy zatyka nas z zaskoczenia albo kiedy czujemy w gardle gęstą gulę
strachu? No przecież nie uciekniemy... Zmiany są po coś... Gdyby ich nie było zaskorupielibyśmy w
bezruchu i przewegetowalibyśmy życie jak emocjonalne roślinki. A tak? Zyskujemy szeroki wachlarz możliwości. Naprawdę, tylko trzeba spojrzeć na tę straszną "nowość" pod innym kątem, a
raczej pod różnymi kątami i odważnie spojrzeć na całą panoramę konsekwencji, jakie dana zmiana za
sobą niesie. Nie bójmy się zaglądać w jej najczarniejsze kąty, bo zazwyczaj tam
kryje się mnóstwo perspektyw i widoków na same pozytywy. Co to
może być na przykład – otóż nowe umiejętności, nowe wyzywania... Może wyciągniemy jakaś
nauczkę, która pozwoli nam zmienić sposób postępowania, albo cechy
charakteru. Może, jeżeli kończy się nasz związek, to tylko z
korzyścią dla nas? Jeżeli wyrzucą nas z pracy – to może w nowej będziemy
zarabiali lepiej? Albo będziemy mieli z niej więcej satysfakcji? Naprawdę – kombinacji jest
bardzo wiele. Musimy tylko otworzyć się na zmiany i przekształcić model myślenia –
zamiast zasklepiać się w czarnowidztwie, szukać w nim światła – ono jest tam
zawsze. Tylko czasami rozjaśnia się blaskiem jakiś czas później.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz