czwartek, 4 lipca 2013

Kłębowisko żmij

 Dotykamy swoich wewnętrznych ran, przyglądamy się smutkom, wygładzamy nieutulone łzy i pocieszamy przepłakane wcześniej cierpienia. To wszystko oczyszcza, ale i boli. Te schowane głęboko negatywne wspomnienia syczą na nas za każdym razem, kiedy próbujemy wydobyć je na światło dzienne i pożegnać się z nimi. Podnoszą gniewnie głowy, przewidują niebezpieczeństwo i nie chcą, żebyśmy wyrywali je z ciepłych zakamarków naszej psychiki. Mają się tam całkiem dobrze. Tylko czy to ich powinniśmy słuchać? Czy nie za wiele już nam nabruździły w naszym życiu? Ile można się z nimi pieścić i z uwagą pielęgnować, żeby nie ugryzły? Żeby nie podtruwały nas psychosomatycznym jadem, żeby nie kąsały depresjami? Czy to one są ważniejsze, czy my? Zdrowi uleczeni MY? Czy te czarne skłębione żmije mają prawo pierwszeństwa? Raczej nie! Nie poddawajmy się więc, gdy w procesie gojenia ran przeszłości, czujemy się gorzej lub wątpimy w słuszność działań, to normalne, że wkurzone żmije próbują odwieść nas od tego, żebyśmy je wyrzucili. Musimy jednak być bezwzględni i urwać im chwiejne łby. Inaczej to one nas zagryzą i chociaż jad żmij w niewielkich ilościach jest leczniczy, to w większych dawkach prowadzi do paraliżu lub śmierci. A nie o to nam przecież chodzi!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz