Dotykamy swoich wewnętrznych ran, przyglądamy się smutkom,
wygładzamy nieutulone łzy i pocieszamy przepłakane wcześniej
cierpienia. To wszystko oczyszcza, ale i boli. Te schowane głęboko
negatywne wspomnienia syczą na nas za każdym razem, kiedy próbujemy
wydobyć je na światło dzienne i pożegnać się z nimi. Podnoszą
gniewnie głowy, przewidują niebezpieczeństwo i nie chcą, żebyśmy
wyrywali je z ciepłych zakamarków naszej psychiki. Mają się tam
całkiem dobrze. Tylko czy to ich powinniśmy słuchać? Czy nie za
wiele już nam nabruździły w naszym życiu? Ile można się z nimi
pieścić i z uwagą pielęgnować, żeby nie ugryzły? Żeby nie
podtruwały nas psychosomatycznym jadem, żeby nie kąsały depresjami?
Czy to one są ważniejsze, czy my? Zdrowi uleczeni MY? Czy te czarne
skłębione żmije mają prawo pierwszeństwa? Raczej nie! Nie
poddawajmy się więc, gdy w procesie gojenia ran przeszłości,
czujemy się gorzej lub wątpimy w słuszność działań, to normalne, że
wkurzone żmije próbują odwieść nas od tego, żebyśmy je wyrzucili.
Musimy jednak być bezwzględni i urwać im chwiejne łby. Inaczej to
one nas zagryzą i chociaż jad żmij w niewielkich ilościach jest
leczniczy, to w większych dawkach prowadzi do paraliżu lub śmierci.
A nie o to nam przecież chodzi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz