wtorek, 16 lipca 2013

Długa metafora drogi do Celu

Dążymy do swojego Celu, idziemy zamaszystym krokiem, podskakujemy sobie z radością, bo, oho!, idziemy do Celu, ależ z nas nieprzeciętni goście! Muzyczka gra nam w sercu, radość pompuje endorfiny do całego ciała, rozbłyskuje w umyśle i szaleje z nadmiaru emocji. Ale, ale... nagle pozornie spokojna dróżka do naszego Szczytu zaczyna się zwężać, kamienieje, zapycha się wąskimi przesmykami i przechodzi w cieniste ciasne wąwozy. Trochę tracimy  wewnętrzne światło i zaczyna ogarniać nas Lęk. Nic to, mruczymy pod nosem, Lęk to normalna sprawa, nie ma co się poddawać. No i faktycznie - wąwóz się kończy, a my wychodzimy na cudowną łąkę. Bierzemy haust słońca w płuca, przeciągamy się ze szczęścia, ściągamy z siebie ciemne powąwozowe zielenie i maszerujemy dalej. Trochę mniej raźnie, bo nogi zmęczone, trochę poobcierane, ale.. idziemy. Zaparliśmy się na maksa. Plus za niezłomność i silną wolę! Słońce jednak się kończy, bo zbliża się noc, a nam coraz chłodniej się robi, markotnie i płaczliwie, nogi bolą jak diabli, głód doskwiera, co robić? Odpocząć. Kładziemy się na mchu, przykrywamy gałęziami, modlimy się do dobrego Boga, żeby zwierzęta nas nie pożarły i zapadamy w niespokojną drzemkę. Budzimy się niewyspani, obolali od nierównej matki ziemi, deszcz zaczyna siąpić, ubranie lepi się do ciała, a my wpadamy w panikę i zwątpienie. No po prostu umieramy z rozpaczy i wyrzucamy sobie, jacy to jesteśmy do niczego! Nie wzięliśmy ze sobą przeciwdeszczowego płaszcza, ani karimaty, ani mapy z przydrożnymi motelami... Jesteśmy beznadziejni, bo nie wzięliśmy konserw, sprayu przeciw komarom i pewnie zaraz kleszcz nas zaatakuje, a my umrzemy na zapalenie opon mózgowych! I to pewnie tu zaraz, pod tym drzewem, a później będziemy padliną dla kruków i szakali. O, już boli nas głowa! Jacy to jesteśmy żałośni, że w ogóle wyruszyliśmy do Celu! I... pułapka jak złoto. Klasyczne wnyki z wymyślną powoli zaciskającą się linką. Jest nam niedobrze ze strachu i drętwiejmy w bezruchu. Z jednej strony chcemy iść naprzód, bo wiemy, że damy radę, że mamy potencjał i chęci. Z drugiej strony Lęk  i Brak Wiary w Siebie tak chwyciły nas w szpony, że bezradnie miotamy się pomiędzy naszym Starym zgnębionym Ja, a tym podekscytowanym Nowym Ja. Ciało naszego Starego Ja  tkwi w butach Nowego Ja. Ciało nie chce się ruszyć, jakby ktoś (my sami!) przygwoździł nas do podłogi, a buty mają motorek w podeszwach i marzą o biegu przez las. Opadamy z sił przez te wewnętrzne dylematy, czas bezproduktywnie ucieka, co utwierdza nas w przekonaniu, jacy to jesteśmy gówniani. Nie oburzajmy się na brak elegancji tego słowa. Czujemy się po prostu gówniano. Co zrobimy? Poczołgamy się dalej, czy wycofamy rakiem? Hę? No co zrobimy? Ja Wam powiem, co zrobimy. PÓJDZIEMY DALEJ! Jesteśmy po prostu urodzonymi wojownikami, a tacy upadają, odnoszą rany, ale leczą je i z głośnym DAAWAAAJ pędzą dalej! 

 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz