czwartek, 20 grudnia 2012

Skafander i motyl


"Czy byłem ślepy i głuchy? Czy dopiero nieszczęście powoduje, że dostrzega się prawdziwą wartość człowieka? (...) Obudziła [ta myśl] we mnie żal z powodu straconego czasu i przede wszystkim wyrzuty sumienia z powodu zmarnowanych szans. (...) okazje, z których nie chciało się skorzystać, chwile szczęścia, których nie potrafiło się schwycić." Jean-Dominique Bauby Skafander i motyl.
Tę książkę powinni przeczytać Ci, którzy czują się źle w swoim życiu, którzy nie widzą jego piękna, którzy nie potrafią docenić szczęścia, które mają... Ci, którzy wciąż na coś czekają, a nie wiadomo przecież, czy dostaną... Ci, którzy narzekają, żeby zastanowili się, czy mają na co... Książka jest napisana przez redaktora naczelnego "Elle", który pewnego dnia dostaje rozległego wylewu. Nagle, w samym środku dnia, w samym środku życia. Chwila - nie do cofnięcia. Chwila - która przewartościowała całe jego myślenie. Został sparaliżowany. Nie mógł mówić, śmiać się, ruszać...  Nie mógł nawet wrzasnąć: zgaście ten przeklęty telewizor w sali obok, bo do diabła, głowa mi zaraz pęknie! Nie mógł normalnie funkcjonować, a mimo to, nie poddał się. Żył tak, jak mógł i wciąż był aktywny, na tyle, na ile okoliczności pozwalały. Napisał książkę. Ciepłą wzruszającą z lekkim zabarwionym goryczą poczuciem humoru. Każdego dnia przychodziła asystentka z tabliczką, na której były litery ułożone wg częstotliwości ich używania w języku francuskim. I ta pani czytała literkę po literce, dopóki autor nie mrugnął powieką. Wtedy tę literę zapisywała, z tego tworzyły się słowa, z których rodziły się zdania... Wyobrażacie sobie, jaka to była praca? Ta książka jest wstrząsająca. Pokazuje, jak wiele mamy i jak wiele możemy stracić. Nie marnujmy naszego życia na nudę. Żyjmy! Żyjmy tak, żebyśmy mogli umierać ze świadomością, że nic nie przeoczyliśmy, że nasz czas wykorzystaliśmy tak, jak mogliśmy, lub jak chcieliśmy.
Wyobrażacie sobie siebie w wieku dziewięćdziesięciu lat i chwilę, w której myślicie: Mój Boże, ja zawsze chciałam jeździć konno, a teraz już za późno! Bo sił już nie ma i ciało niesprawne, a tylko duszę młoda. Nie bójmy się życia i rwijmy je jak świeże wiśnie. Rwijmy je pełnymi garściami i zajadajmy się nimi ze smakiem. A jeżeli ktoś nam mówi, nie jedz tyle - brzuch cię rozboli... To odpowiedz: Teraz nie boli. Z bolącym brzuchem też można żyć, ale zapachu nagrzanego owocu, pękającej skórki, słodko-kwaśnego miąższu rozpływającego się w naszych ustach, nikt nam nie zabierze. Jak byłam dzieckiem i przyjeżdżałam do dziadków (dojeżdżaliśmy już późnym wieczorem, bo było daleko) zawsze dostawałam od dziadka garść ogromnych pąsowych czereśni. I za każdym razem mama mówiła: nie dawaj jej czereśni na noc. A dziadek mimo to zawsze mi je podsuwał i mówił "naści". I to "naści", i te czereśnie, i to szczęście, że jednak się zjadło, pamiętam do tej pory. A więc - żyjmy ze wszystkich sił! Po kilkunastu, kilkudziesięciu latach nie będziemy pamiętali o bolącym brzuchu. Będziemy za to pamiętać czereśnie!
 Wrzucam Wam zdjęcie poziomek zebranych kilka lat temu, zdjęć wiśni i czereśni nie mam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz