sobota, 15 czerwca 2013

Człowiek-Orkiestra w kuchni

Słomiany zapał nie jest miarą czyichś ambicji. Jest naszą starą, znaną wszystkim, ucieczką przed zmianą. Tak, to nie jest nagły wykwit chęci, cudowny kwiat Ambicji, ale rejterada od realizacji powziętych działań, chybotliwy slalom pomiędzy Robię a Zrobię. Nieważne, że ktoś czyta pięć książek "naraz"  w drodze do pracy kryminał, w drodze do domu poradnik szybkiego czytania, w domu samouczki dla żółtodziobów (jest taka seria), a w kąpieli Pięćdziesiąt twarzy Graya. W międzyczasie przetyka tę literaturę fachowymi książkami lub specjalistycznymi magazynami. Co komu przyjdzie z czytania podręcznika o afrykańskich bóstwach, kiedy zaraz przerzuci się na zdobywanie wiedzy o pasikonikach, a zakończy artykułem z magazynu o broni palnej? Co z tego, że chwytamy się za naukę trzeciego języka, skoro z drugiego znamy ledwie piętnaście słów (z czego siedem to nazwy dni tygodnia), a z pierwszego ocieramy się delikatnie o podstawy podstaw? Co z tego, że zaczęliśmy piąty fakultet na prestiżowej uczelni, skoro pozostałe cztery wiszą w indeksach na niezaliczonych egzaminach, o dyplomie nie wspominając? I co z tego, że zapisaliśmy się na kurs karate, skoro trzy tygodnie temu wykupiliśmy karnet na aerobik wodny, a jeszcze nie mamy kostiumu kąpielowego? Nieważna jest ilość, ale jakość. Chwytanie się wielu spraw jednocześnie prowadzi do bałaganu, do zagubienia pilnych spraw i zawieruszenia ich w naszej przestrzeni. Takie koło: zaczynanie-niedokańczanie-szukanie nowego zainteresowania-zaczynanie go-niedokańczanie-szukanie nowego... jest bardzo szkodliwe i zwodnicze. Nie, nie uważam, że powinniśmy mieć zainteresowania nakierunkowane jednostronnie: jedna czytana aktualnie książka, jedno hobby, jeden rodzaj uprawianego sportu, jedność przez całe smutne nudne życie. Nie o coś takiego w tym poście mi chodzi, mam na myśli to, że jeżeli bierzemy się za jakąś rzecz, to ją dokończmy, albo całkowicie z niej zrezygnujmy, a nie odwieszajmy na kołek z napisem: do zrobienia później. Wyobraźcie sobie taką sytuację, że pani domu ma ochotę na pierogi, wyrabia ciasto, rozkłada stolnicę, robi w kuchni kulinarną rozpierduchę, aż przyjdzie jej do głowy, że raczej nie lubi pierogów, woli zapiekankę ziemniaczaną. Przesuwa więc stolnicę zdecydowanym ruchem, rzuca obok wór ziemniaków i bierze się za obieranie. Aż tu nagle  ach!  wszystkie jej zmysły krzyczą o chęci zjedzenia makaronu z sosem bolognese. Wrzuca więc obieraczkę do zlewu, wskakuje w sandałki i biegnie do mięsnego po mielone. Kojarzycie schemat? W kuchni bałagan, dwie potrawy rozbabrane, a trzecia w drodze. Nasza kucharka (lub kucharz) chyba padnie z głodu, albo skoczy na chińszczyznę. Jeżeli kuchareczka straciła ochotę na pierogi, niech wszystko wyrzuci w diabły (nie podejmuję wątku o niewłaściwości wyrzucania jedzenia, bo i mnie się czasami zdarza) i zajmie się kolejną potrawą. I tak właśnie jest z całością podejmowanych działań w naszym życiu. Chwytamy się wszystkiego, co nam wpadnie w ręce i żadnej (albo prawie żadnej) z tych czynności nie kończymy. Czy mamy wtedy o sobie wysokie mniemanie? Chyba raczej nie, bo jesteśmy w sobie i ze sobą zagubieni.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz