piątek, 22 marca 2013

Włochaty Smutek

Smutek - włochata kulka, która zaczepia się o twoją radość i tłamsi ją ze wszystkich sił. Pastwi się nad przyjemnościami, niszczy doby humor, nie lituje się nad śmiechem... Po prostu wchodzi na arenę w aureoli chwały i z dumą pręży muskuły. Ale są różne smutki. Takie biedniutkie, zapłakane wywołane konkretną przyczyną. I tragiczne rozpacze wywołane traumatycznymi zdarzeniami. I takie dziwaczne, skrzywione,  które jakoś w nas wstępują i cisną, cisną do utraty tchu. Te pierwsze smuteczki sobie przepłaczemy i wystarczy, że ktoś nas utuli, pogłaszcze lub przeprosi. Z tymi drugimi jest gorzej, bo trzeba je przeżyć, oddać litościwemu czasowi na przechowanie i błagać Boga o siłę. No, a trzecie po prostu są w nas gdzieś głęboko schowane za najciemniejszymi myślami i pazurkami rozdrapują rany. Jeżeli smutek ogarnia nas bez powodu, zastanówmy się - na siłę - czemu nas dopadł? Bo zazwyczaj jest tak, że jesteśmy smutni dlatego że nasze wewnętrzne dziecko jest niedowartościowane. Niszczymy swoje życie, robimy rzeczy, które są dla nas destruktywne albo wprost przeciwnie  -  nie robimy rzeczy, które robić powinniśmy. W ten sposób nie spełniamy naszych marzeń, nie rozwijamy się, nie dbamy o siebie i nie wierzymy w siebie.  Wtedy, nie ma przebacz, czara goryczy na nas samych w końcu się przelewa i smutek wypełza spomiędzy jej gęstych kropelek, a my buczymy w poduszkę i zachlipani ocieramy łzy. Świat się wali, jesteśmy w naszym mniemaniu do niczego, jesteśmy głupi, brzydcy i nikt nas nie lubi. Nieszczęśliwe ofiary losu. Inaczej jest z dziećmi - kiedy je zapytamy, czemu się smucą, zawsze znajdą odpowiedź - bo piłka wpadła do wody, bo misio zgubił kokardkę, bo bajka miała smutne zakończenie... Wszystko ma wytłumaczenie, akcja-reakcja, przyczyna-skutek... Dzieci nie znają pojęcia niszczenia samego siebie, robią to, na co maja ochotę. Lubią  malować - malują; lubią śpiewać - śpiewają i nie szukają ograniczeń, nie szukają wymówek, nie mówią, że nie potrafią. Ich lenistwo opiera się na zasadach - nie chce mi się pomagać mamie, sprzątać pokoju, odrabiać lekcji, ale hobby rozwijają zawsze. A później, kiedy dorastają, stają się nami. Ich wiara w siebie jest zaburzona, marzenia umierają śmiercią wymuszoną, hobby ustępuje przed obowiązkami. I pojawia się paradoksalny, ale każdemu znany, schemat: uwielbiam malować, ale zamiast stać przy sztalugach,  robię sto innych rzeczy, bo boję się, że mnie ludzie wyśmieją, bo  moje obrazy się nie sprzedadzą, bo nie będę  miał na chleb, bo to niepoważne... I tak to wygląda, więc jeżeli jest nam smutno bez powodu, to szukajmy bardzo uważnie przyczyny w sobie. Jeśli zrobimy to szczerze, to ją znajdziemy i będziemy mogli skupić się na tym, aby leczyć siebie. A po jakimś czasie te pokrzywione smutki nie będą nas nachodzić, bo nasze wewnętrzne dziecko będzie spełnione i nie będzie krzyczeć o pomoc :)

A tutaj kilka uśmiechów, żebyście się... uśmiechnęli, bo pościk trochę... smutny ;)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz