środa, 13 marca 2013

Lingwistyczne doznania z dreszczykiem :(

Jechałam dziś sobie podmiejskim busikiem i była to ciężka podróż z lingwistycznymi doznaniami. Tak, tak... Stanęło nade mną dwóch sympatycznych mężczyzn. Nie żadne lumpy, czy szpanująca przyszłość narodu, ale dobrze ubrani młodzi mężczyźni. Ja sobie spokojnie czytałam książkę. Panowie byli głośni, ale starałam się tym nie zrażać - brnęłam dzielnie przez gąszcz słów, bo treść była ciekawa. Do czasu, gdy pierwsze, tak zwane joby, nie wdarły mi się brutalnie w akcję. Zagryzłam zęby i po raz kolejny, desperacko, wróciłam do świata fikcji. Poddałam się, kiedy moje kolejne zdania brzmiały mniej więcej tak: wziął j...y pistolet i przystawił tej p........ej dziwce do skroni, a ona k...a padła wdzięcznie na sofę... (pogrubiony tekst to oczywiście wtręty rozkosznych panów). Łacina poszatkowana z kryminalną polszczyzną nie była dla mnie przyjemną rozrywką, więc schowałam książkę do torby i autobusowa rzeczywistość stanęła przede mną otworem. Dowiedziałam się, że co to za k...a j....a pogoda i że [jakaś] p........a ź...a jest czyjąś tam córką (zapomniałam nazwisko biednego ojca). Wszyscy też mieli przyjemność zapoznać się z nadmierną ciepłotą tegoż pana, bo było mu  k...a tak gorąco, że wszędzie jest mokry i że mu się zgrzała pała... Jęczał też żałośnie, że musi usiąść, bo zaraz k...a zemdleje, bo co to k...a, za p........a pogoda! I w tym stylu nawijał przez dwadzieścia minut... Nie jestem święta, sama niekiedy rzucę siarczystą inwektywę przez zęby albo w głębi wzburzonej duszy parsknę podwórkowym slangiem, ale dzisiejsza sytuacja była dla mnie nie do zdzierżenia. Kiedy po raz kolejny usłyszałam, że jest mu gorąco, z trudem zmięłam zjadliwe zdanie, żeby zdjął k...a tę swoją  j...ą kurteczkę, to będzie mu chłodniej! Ale nie powiedziałam tego oczywiście, bo pyskówka by się wywiązała, a ja jedna na dwóch i daleka droga do końcowego przystanku. To nie na moje nerwy ani chęci, owszem, gdyby skakali bezpośrednio do mnie, to odpowiedziałabym im w tym samym narzeczu - bo zdarzało się i tak - ale poprzestałam na cichej zemście i tworzyłam sobie w myślach ten post.
Czemu o tym piszę? Być może dlatego, żeby się wyżalić, po ludzku wygadać, lub żebyście się pośmiali :) A poza tym, może ta sytuacja przypomni nam wszystkim, że w autobusie/tramwaju/pociągu/metrze nie jesteśmy sami. Nieznani - tak, ale nie sami, więc weźmy na to poprawkę i ściszmy głos, albo przełóżmy rozmowę na  moment, gdy będziemy w intymnej przestrzeni czterech ścian. Prawda jest taka, że nie jesteśmy zabawni, gdy mówimy o ulubionych pozycjach seksualnych swojego partnera (bo i takie kiedyś słyszałam w zatłoczonym wagonie metra), nie jesteśmy cool, gdy rzucamy zepsutym mięchem, tylko jesteśmy żałośni, mali i prostaccy.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz