niedziela, 17 marca 2013

Piekielnie trudne sudoku i sztuka gotowania ;)

Natknęłam się któregoś razu na sudoku, które było wgrane na mój telefon. Spróbowałam bez przekonania, bo myślałam, że ta gra polega na matematycznych obliczeniach, a to nie są moje klimaty ;) Okazało się, że jest inaczej i pokochałam "sudoczenie" ;)  W telefonie gra się niewygodnie, więc kupiłam książeczkę z tymi łamigłówkami i z zapałem wzięłam się za rozwiązanie sudoku określonego jako łatwe. I wpadłam w czarną rozpacz - okazało się, że pojęcie łatwe jest względne i że dla mnie  to łatwe jest cholernie trudne. Czterdzieści minut spędziłam na manewrowaniu liczbami i w końcu jakoś dobrnęłam do końca. Kwadraciki zostały wypełnione :) Po kilkudziesięciu łatwych (to było oczywiście rozłożone w czasie, chyba nawet kilkutygodniowym) rzuciłam się na głęboką wodę sudoku o średniej trudności. Tadam! - rozwiązałam :) Teraz śmigam po krateczkach z serii piekielnie trudnych. Owszem - tu również potykamy się o względność pojęcia, ale mówimy wciąż o tej samej książeczce, więc stopniowanie jest tu jakąś określoną miarą. Jeżeli mam problem z rozwiązaniem, to dlatego że jestem zmęczona i nie widzę w tym momencie właściwych ruchów. Mówię sobie wtedy, że żadne sudoku nie jest nie do rozwiązania i odkładam je na później. No... a wypoczęte później rozkłada niedokończone sudoku na łopatki i sięga po kolejne. I tak to działa. Czemu o tym piszę? Żeby podkreślić, że ćwiczenie czyni mistrza. I żeby nie mówić: to nie dla mnie, jestem na to za głupia. Jeżeli coś jest nie dla nas, to nie dlatego że jesteśmy tępi, ale dlatego że nie sprawia nam to przyjemności albo dlatego że nasze zdolności idą w innym kierunku. Po co więc iść pod górę, której szczyt nas nie intryguje, nie cieszy, nie bawi? Weźmy na przykład gotowanie - nie znoszę, po prostu nie znoszę gotować! Czy zatem mam błąkać się po zawiłych stronach książek kucharskich i z cierpiętniczą miną śledzić gastronomiczne newsy? Nie. Moje gotowanie jest proste, zdrowe i szybkie. Na przykład warzywa na parze, oprószone przyprawą mięso, które wsadzam do piekarnika, albo kurzy gnat, który jest podstawą jakiejś nieskomplikowanej zupy. Żeby nie było - gotuję smacznie, żadne tam na "odwal się".  Jeżeli rodzina życzy sobie coś bardziej wyrafinowanego, to zazwyczaj robi to sama (bo lubi), a ja usłużnie sprzątam, żeby obowiązki były podzielone. W ten sposób wszyscy są zadowoleni i najedzeni :) Ktoś może oburzyć się na takie "niekobiece" podejście do kuchni. Ja jednak nie czuję się gorsza, wybrakowana, niewartościowa. Nie dajmy się więc ludziom, którzy wymagają od nas pielęgnowania stereotypów. Gdybym lubiła gotować - byłabym mistrzem domowej kuchni. Nie lubię, więc nim nie jestem.
Konkludując - przykład z sudoku podałam, żeby podkreślić złożoność drogi. Nie poddawajmy się przy pierwszych trudnościach. Nie poddawajmy się przy kolejnych, setnych, czy tysięcznych. Jeżeli uznamy, że chcemy iść w tym kierunku, to dojdziemy. A przykład z gotowaniem podałam po to, żebyśmy kierowali się SWOIM wyobrażeniem własnego życia, a nie wymaganiami innych. Jeżeli ktoś ma względem nas inne oczekiwania, to coś tu po prostu nie gra i niech lepiej skupi się sobie. Każdy z nas ma spełniać swoje priorytety, a nie cudze. Reszta to sztuka kompromisów.
 
A to Baffi i Safira na moim sudoku :) Kot zawsze znajdzie ciekawą miejscówkę ;)
 
 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz